"Zachód słońca na Santorini": ta książka wywróci do góry nogami twoje spojrzenie na Grecję
Dionisios Sturis: dziennikarz i reportażysta urodzony w Grecji, wychowany w Polsce. W 2013 r. wydał bestsellerowy reportaż "Grecja. Gorzkie Pomarańcze”. Wkrótce na półki księgarskie trafia "Zachód słońca na Santorini" – kontynuacja opowieści o współczesnej Grecji i osobistej historii układania się z nią. Porozmawiajmy o tym kraju; zupełnie innym niż to, co można zobaczyć w kolorowych folderach turystycznych.
W "Gorzkich pomarańczach" opisywałem Grecję, którą dopiero poznawałem, z którą się układałem, o której chciałem opowiedzieć przede wszystkim samemu sobie. To był trudny proces, bo odbywał się na warunkach, których nie mogłem kontrolować. Czułem się jak outsider i insider jednocześnie, a to nie jest wygodna pozycja.
Zależało mi, żeby ta opowieść była szczera, właśnie dlatego momentami była gorzka, ale mam wrażenie, że jest w niej również dużo czułości i sympatii, że Grecja się w niej broni.
"Zachód słońca na Santorini" to kolejny rozdział i próba odpowiedzi na kilka trudnych pytań: skąd są Grecy? Co to znaczy być Grekiem? Czym jest greckość? Te kwestie wydały mi się ciekawe, bo właśnie teraz zaczynają się obchody dwusetnej rocznicy wybuchu rewolucji, która – po ponad dziesięciu latach walk – dała Grecji niepodległość.
To ważny moment, okazja do tego, by się sobie przyjrzeć. Co istotne, właśnie w trakcie tych rewolucyjnych walk Grecy uchwalili pierwsze konstytucje , w których definiowali, kto zostanie włączony w obręb narodu, a kto zostaje poza nim.
Pokłosiem tych ustaleń sprzed dwóch wieków jest dzisiejsze podejście do "obcych", czyli imigrantów; zwłaszcza o innym kolorze skóry. Nierzadko chodzi o osoby, które mieszkają w Grecji od wielu dekad, zapuściły korzenie, , a ich dzieci mówią wyłącznie po grecku.
Dla wielu "prawdziwych Greków” to wciąż za mało, oni nadal uważają, że Grekiem trzeba się urodzić, nie można nim zostać. Z drugiej strony, jak już się człowiek Grekiem urodzi, to chce czy nie chce, zostaje na "greckość” skazany. Tak było ze mną. Nie liczyło się to, co myślę, że nie czuję się do końca częścią tej wspólnoty.
Mimo to Grecja chciała, żebyś oddał jej, co greckie…
W "Zachodzie słońca na Santorini” przywołuję zdarzenie, do którego doszło dawno temu. Miałem wtedy niespełna 19 lat i po raz pierwszy odwiedzałem Grecję jako człowiek pełnoletni. Na granicy bułgarsko-greckiej zostałem wyprowadzony z autokaru, bo okazało się, że w systemie widnieję jako… uciekinier. Powinienem był odbyć służbę w greckiej armii, a mimo wezwań nie stawiłem się do jednostki.
Kraj, który wówczas dopiero zaczynałem poznawać, upomniał się o mnie, i to w sposób bardzo zaborczy. Nikogo nie interesowało to, że praktycznie całe życie spędziłem w Polsce, że nie tylko nie mówię po grecku, ale że prawie nie znam greckiej części mojej rodziny. No i że polska armia dała mi odroczenie na czas studiów..
Wszystko to było nieważne wobec przypisywanej mi greckości, bo bycie Grekiem wiąże się z obowiązkami – w tym wypadku chodziło o półtoraroczną służbę w wojsku. Karą za jej unikanie było więzienie. To była naprawdę poważna sprawa i dała mi wiele do myślenia.
Fot. naTemat
W czasie między powstaniem tych dwóch książek spędziłem w Grecji dużo czasu, odwiedziłem wiele nowych miejsc, zawarłem przyjaźnie, odnowiłem kontakt z częścią rodziny, zacząłem też lepiej rozumieć grecką kulturę i mentalność Greków.
Wykonałem pewną intelektualną i emocjonalną robotę i dzięki niej zacząłem zupełnie inaczej myśleć o Grecji i mojej greckości. Zmieniłem założenie – zamiast poszukiwać tożsamości, zacząłem ją konstruować. Uznałem, że nie muszę być więźniem tradycji, założeń i definicji, które do mnie nie pasują.
Nowo poznani Grecy, gdy chcą wiedzieć, kto przed nimi stoi, pytają: apo pu ise, czyli skąd jesteś? Mnie też o to pytają i liczą na bardzo konkretną odpowiedź; na to, że im powiem, gdzie znajduje się moja rodzinna wioska, a w zasadzie rodzinna wioska mojego ojca. Wioska matki ich nie obchodzi.
W przeszłości karnie odpowiadałem: Lagkadia, choć w tej miejscowości nigdy nie byłem, a i moja rodzina wyniosła się z niej w czasie greckiej wojny domowej w latach 40. zeszłego wieku i nigdy do niej nie wróciła. Teraz odpowiadam zupełnie inaczej. Opisowo.
Czy tworząc, powtarzasz sobie niczym mantrę słowa: "muszę być możliwie obiektywny"?
Moje pisanie o Grecji to w pierwszej kolejności prezent dla mnie – ja sobie chcę tę grecką historię opowiedzieć, bo w ten sposób mam poczucie, że kontroluję moją relację z Grecją, że określam dla niej warunki, że Grecję dla siebie oswajam.
Piszę o tym, co uznaję za ważne i ciekawe. Tematy moich reportaży wybieram pod kątem ich potencjału do odtwarzania tego, o czym myślą Grecy, czym się martwią, co aktualnie rządzi ich wyobraźnią, co wywołuje strachy i niepokoje, co daje radość.
W "Zachodzie słońca na Santorini” piszę o rewolucji z 1821 roku, która jest źródłem dumy, ale i budulcem współczesnej greckiej tożsamości. Piszę o kryzysie migracyjnym, z którym Grecja radzi sobie raz lepiej, raz gorzej, podobnie jak reszta Europy.
Piszę o marmurach z Partenonu, wywiezionych do Londynu ponad dwieście lat temu i o stale reprodukującej się traumie, jaką ta upolityczniona kradzież wywołała. Obiektywizm, który nie wiem, co by miał oznaczać, mnie nie zajmuje.
Wracając do lat ostatnich – jakie zmiany intrygują cię najbardziej?
Grecja jest w bardzo ciekawym momencie – jeszcze nie do końca wyszła z kryzysu gospodarczego, który ciągnie się od ponad dekady, a jednocześnie musi mierzyć się z jego potężnymi społecznymi i politycznymi konsekwencjami.
Jedną z nich był wzrost popularności neofaszystów z partii Złoty Świt. Ich członkowie też lubią pytać innych "apo pu ise”? Ale im akurat nie chodzi o rodzinną wioskę ojca. W ich ustach to niewinne pytanie o pochodzenie spotworniało, wykrzykiwane pod adresem imigrantów i uchodźców było preludium do fizycznego ataku.
Złoty Świt, który wieczorami organizował na ulicach antyimigranckie pogromy i z przemocy uczynił główne narzędzie działania, upasł się na kryzysie, zdołał wprowadzić licznych posłów do parlamentu, stał się w pewnym momencie trzecią siłą polityczną.
Niechlubną rolę odegrały w tym też greckie media. Dziennikarze zapraszali neofaszystów przed kamery nie po to, by ich pytać o katowanie imigrantów, a po to, by rozmawiać o deficycie budżetowym. Ocieplali ich wizerunek – tabloidy opisywały postępy w diecie Uranii Michaloliakos, córki lidera Złotego Świtu, śledziły rzecznika partii na wakacjach, relacjonowały ślub jednego z partyjnych ważniaków.
Dzięki temu greccy neofaszyści, którzy dodatkowo zamienili dresy na eleganckie garnitury, zaczęli być traktowani jak mainstream. To samo dzieje się w tej chwili w Polsce.
Jednak w ubiegłym roku za kraty trafili członkowie Złotego Świtu zamieszani w zabójstwo rapera Pavlosa Fyssasa, a sama partia została uznana za zorganizowaną grupę przestępczą. Zmierzamy do tego, że "Zachód słońca na Santorini” jest również historią o tym, jak Grecy zdołali się opamiętać…
W tej książce opowiadam o tym, jak Złoty Świt rósł w siłę oraz o jego upadku. Chodziłem na kolejne rozprawy w ateńskim sądzie apelacyjnym i dokładnie relacjonuję proces 67 oskarżonych, który trwał ponad pięć lat i był niezwykle ważnym testem dla greckiej demokracji.
Osobny proces dokonywał się też w myśleniu wyborców. W apogeum kryzysu na Złoty Świt głosowało prawie pół miliona osób, w ostatnich wyborach w 2019 roku – jedynie garstka i partia nie wprowadziła do parlamentu ani jednego posła.
Ale jak mówisz – musiał zginąć człowiek, a nawet kilka osób, żeby Grecy się opamiętali. Zależało mi, żeby tę historię opowiedzieć także dlatego, że ona, niestety, niebezpiecznie rymuje się z nasza polską rzeczywistością.
Dionisios Sturis•Fot. mat. prasowe
Po pierwsze wina. Wbrew opiniom wielu moich znajomych greckie wina są naprawdę porządne. Ale mówiąc serio, drażnią mnie dwie kwestie. Pierwszy problem ujawnił się w czasie kryzysu, gdy polska gospodarka radziła sobie całkiem dobrze, a grecka bankrutowała.
Winni byli, zdaniem polskiej opinii publicznej, sami Grecy: lenie i oszuści, niegospodarni i przebiegli. Ta Schadenfreude trwa zresztą do dziś – kilka dni temu słyszałem polskiego polityka, który straszył "drugą Grecją”. To wyrażenie jest wytrychem, który nijak się ma do rzeczywistości. A Grecy, rzecz jasna, ani nie są bardziej od Polaków leniwi, ani sprytniejsi w kombinowaniu. Ocenianie ich w ten sposób więcej mówi o nas, niż o nich.
Kolejny stereotyp wiąże się postrzeganiem współczesnych Greków przez pryzmat starożytności. Polacy odwiedzający ten kraj często skupiają się na jego odległej historii. Zwiedzają ruiny, myślą o Arystotelesie, a nie widzą Jorgosa albo Eleni, którzy serwują im kawę i musakę. Takie podejście oznacza, że współczesność jest tylko dekoracją, sztafażem, jest nieważna. Tymczasem dla Greków starożytność to źródło dumy i element składowy przemysłu turystycznego, ale często także trudny do udźwignięcia balast.
Najnowsza historia Grecji, obecna sytuacja społeczno-polityczna, współczesne dzieła greckiej kultury, grecka muzyka i literatura – o tych kwestiach mało w Polsce wiemy, mimo że przed pandemią masowo odwiedzaliśmy ten kraj. Corocznie na wakacje do Grecji jeździło ponad milion Polaków i Polek i oby tych wyjazdów było jeszcze więcej. Myślę, że dzięki nim w końcu oswoimy Grecję, poznamy ją lepiej.
Książka "Zachód słońca na Santorinii" Dionisiosa Sturisa ukaże się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego 16 czerwca 2021 r.
Materiał powstał we współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.