11 lat po "polskim 11 września". Dlaczego wciąż pamiętamy ze szczegółami dzień katastrofy?

Helena Łygas
10 kwietnia 2010 roku. Dokładnie pamiętamy, gdzie wtedy byliśmy i co robiliśmy. Z jednej strony to znany psychologom efekt tzw. pamięci fleszowej, z drugiej zaś najważniejsze doświadczenie pokoleniowe dla ludzi, którzy nie pamiętają komuny. Oddajemy im głos.
Wspólne czuwanie pod Pałacem Prezydenckim szybko ustąpiło innym nastrojom. Już w czerwcu na Krakowskim przedmieściu rozpoczęła się walka o krzyż fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
Nie ma zawahania. Dzisiejsi 20- i 30- latkowie nie tylko znakomicie pamiętają w jakich okolicznościach dowiedzieli się o wypadku, ale też co czuli, myśleli, a nawet co jedli tego dnia. Zazwyczaj płakali, często czuli się zagubieni.

Po 11 latach uznają katastrofę smoleńską za moment przełomowy dla polskiej debaty publicznej, ale i całego społeczeństwa. To popularna interpretacja. Zdaniem semiotyka kultury i autora bloga Mitologia współczesna dr hab. Marcina Napiórkowskiego – raczej nadinterpretacja.

Napiórkowski: W czasach, gdy ekonomia czy polityka globalna są coraz mniej zrozumiałe dla zwykłych ludzi, dużą rolę zaczynają odgrywać punkty odniesienia, które są wspólne, proste i pozwalają wskazać moment, w którym "coś się zmieniło". Tymczasem procesy kształtujące świat zazwyczaj są rozłożone na wiele lat i nieuchwytne. Dlatego w poszukiwaniu wyjaśnienia rzeczywistości odnosimy się do punktów zwrotnych.


W tej optyce katastrofa smoleńska jest uznawana za początek podziału społeczeństwa. Tyle że tak naprawdę nie było nigdy momentu jedności.

Podczas pracy nad materiałami archiwalnymi z tamtego okresu zdziwiłem się, w jak wielu artykułach czy komentarzach – i to już tych ukazujących się zaledwie dzień, dwa po katastrofie – ścierały się dwa przeciwstawne obozy. Powracające pytania z gatunku: "kto podzielił Polaków?", "jak nasza jedność została zerwana?" pokazują, że Smoleńsk w zbiorowej świadomości stał się mitem o raju utraconym, czyli czymś, czego tak naprawdę nie było, ale zapamiętaliśmy to inaczej.
Dlaczego pamiętamy, co robiliśmy 10 kwietnia 2010?
Na podstawie artykułu dr Anny M. Ziółkowskiej dla "Przeglądu psychologicznego"

Pamięć fleszowa jest szczególnym rodzajem pamięci autobiograficznej. Termin ten określa wyraźne, nasycone opisami wrażeń, trwałe i bardzo szczegółowe wspomnienia, które dotyczą emocjonalnych zdarzeń, mających dla jednostki istotne konsekwencje. Opisy takich wspomnień zawierają dokładne informacje na temat miejsca, bieżącej aktywności, osób towarzyszących, reakcji emocjonalnych oraz tego, co dana osoba robiła bezpośrednio po danym wydarzeniu.

Renata, 35 lat


Studiowałam wtedy psychologię w Trójmieście. Moja mama chorowała na raka, więc w tygodniu mieszkałam z rodzicami w Szczecinie, a w weekendy, gdy miałam zjazdy, spałam u chłopaka w Gdyni. On też mieszkał jeszcze z rodzicami.

10 kwietnia pierwszy wykład miałam z psychologii społecznej. Profesor spojrzał w telefon i zaczął łkać. Przyjaźnił się z jedną z osób, która była na pokładzie Tupolewa. Puścił nas do domu i kazał "na siebie uważać". Dziś wydaje się to irracjonalne, ale wtedy pasowało, wszyscy czuliśmy jakiś rodzaj grozy.

Staliśmy pod budynkiem uczelni, paliliśmy i wymienialiśmy się informacjami – ludzie dzwonili do rodziców albo znajomych, żeby dowiedzieć się, co mówią w telewizji. Nikt z nas nie miał jeszcze smartphone’a.

Wracałam piechotą. Na parterze jednego z bloków staruszka wywieszała w oknie zdjęcie Kaczyńskiego, na balkonach obok powiewały już pierwsze flagi. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że zginęli ludzie. Wcześniej to była raczej taka zbiorowa ekscytacja. Rozpłakałam się. Przed mieszkaniem trochę się już uspokoiłam, wchodzę, a tam jakieś szaleństwo.

Rycząca matka i babcia, ryczące dwa telewizory – w jednym pokoju TVP, a w drugim TVN, bo może ktoś wie więcej. Do tego proszący o spokój ojciec i powtarzane raz po raz "co teraz będzie".

Na wieczór była zaplanowana impreza osiemnastkowa siostry mojego chłopaka. Popołudniu zaczęła się szykować. Jakieś loki, smokey eyes, satynowa sukienka, szpilki. Nagle telefon z knajpy, że odwołują.

Wcześniej nie płakała, ale teraz dostała histerii, błagała rodziców, żeby coś zrobili, spłynął jej cały makijaż, poplamiła kieckę. Trwało to i trwało. Ojciec w końcu zadzwonił do restauracji i ustalił, że impreza się odbędzie, ale ma być na spokojnie.

Oczywiście po kilku kolejkach spokojnie być przestało. Pamiętam, że wtedy nie piłam. Wydawało mi się to bardzo niestosowne.
13 kwietnia 2010 roku. Przejazd trumny z ciałem pierwszej damy Marii Kaczyńskiejfot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
Dlaczego pamiętamy, co robiliśmy 10 kwietnia 2010?
Na podstawie artykułu dr Anny M. Ziółkowskiej dla "Przeglądu psychologicznego"

Amerykański psycholog Colegrove przedstawił wyniki badań, w których pytał o okoliczności dowiedzenia się o zastrzeleniu prezydenta Lincolna, czyli o wydarzenie, które miało miejsce 33 lata wcześniej. 71 proc. badanych miała szczegółowe wspomnienia dotyczące tego momentu. Podobne wyniki uzyskali autorzy terminu "pamięć fleszowa" – Brown i Kulik (1977), którzy analizowali pod tym kątem wydarzenia takie jak zamach na prezydenta Kennedy’ego czy Martina Luthera Kinga. Wysunęli hipotezę, że wspomnienia fleszowe stanowią oddzielny rodzaj pamięci, związany ze specjalnym neuromechanizmem, który w sytuacji o wysokim poziomie znaczenia osobistego oraz dużych konsekwencjach dokładnie rejestruje wydarzenie, tworząc wspomnienie przypominające obraz fotograficzny.

Adam, 24 lata


10 kwietnia miałem egzamin na certyfikat językowy dla dzieci. Nazywało się to Flyers i tak jak FCA czy CAE było organizowane przez Uniwersytet w Cambridge. W pewnym momencie pilnująca nas nauczycielka wstała, powiedziała, że spadł samolot i tyle. Pisaliśmy dalej. Nikt się za bardzo nie przejął, bo mieliśmy po 12, 13 lat i kojarzyliśmy co najwyżej prezydenta. W drodze powrotnej kupiłem Cheetosy serowe.

W domu moja mama, starsza siostra i nie wiedzieć czemu jej dwie koleżanki oglądały telewizję. Potem okazało się, że przyszły, bo jadą razem na czuwanie. Chwilę z nimi siedziałem, ale potem chciałem zmienić kanał, bo ciągle mówili to samo. Zaprotestowały. Zezłościłem się i powiedziałem coś w stylu: "Nikogo nie obchodzi jakiś samolot". Mama strasznie się oburzyła, więc poszedłem do pokoju i oczywiście trzasnąłem drzwiami.

Pamiętam jeszcze, że wieczorem oglądałem transmisję spod Pałacu, bo chciałem znaleźć w tłumie siostrę i jej koleżanki, ale się nie udało.

Kilka lat później zaczął mnie drażnić temat Smoleńska – wojna o krzyż na Krakowskim Przedmieściu, teorie spiskowe i podziały wokół nich, robienie z Lecha Kaczyńskiego bohatera narodowego.

Z perspektywy czasu żałuję, że bardziej się tym nie interesowałem, bo nie przeżyłem właściwie żadnego dużego wydarzenia pokoleniowego. Gdy zmarł papież miałem 8 lat.
10 kwietnia 2010 roku. Tłumy warszawiaków zaczynają przynosić znicze pod Pałac Prezydenckifot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta
dr hab Marcin Napiórkowski
semiotyk kultury i badacz współczesnych mitów, wykładowca UW

Katastrofa smoleńska stała się polskim 11 września. Wydarzeniem wokół którego narosła olbrzymia mitologia polityczna, ale także alternatywne teorie spiskowe z zamachem na czele. Od czasu do czasu, gdy było im to potrzebne, korzystali z nich i politycy. Jedni po to, aby podsycać wątpliwości i budzić poczucie zagrożenia. Inni zaś, aby wyszydzić swoich oponentów i ich wyborców, odmawiając im tzw. zdrowego rozsądku.

Kaśka, 30 lat


To było niecały miesiąc przed moją maturą. Mieszkałam już w Warszawie, ale dzień wcześniej – w piątek wieczorem – pojechałam do domu pod miasto, żeby pouczyć się w spokoju.

Obudziła mnie mama, która widziała pierwsze komunikaty. Nie było wtedy jeszcze wiadomo, ile – i czy w ogóle – są jakieś ofiary. Powiedziałam, żeby dała spokój, na pewno nic się nie stało. Wróciła może po 10 minutach i powiedziała "wszyscy nie żyją". Wtedy wstałam.

Miałam poczucie nierzeczywistości tego, co się dzieje. Z drugiej strony przychodziły mi do głowy katastroficzne myśli – a co, jeśli to zamach? Czy będzie jak z World Trade Center i zaraz dowiemy się o kolejnym strasznym wypadku?

Potem w TVP zaczęli pokazywać tłumy gromadzące się na Krakowskim Przedmieściu. Ubrałam się i zawinęłam z powrotem do Warszawy. Ludzi było pełno już na Nowym Świecie, było w tym coś bardzo podnoszącego na duchu.

Dołączyła do mnie przyjaciółka ze swoim nowym chłopakiem, którego nie zdążyłam jeszcze poznać. Szybko okazało się, że raczej się nie polubimy – zaciągnął nas do kościoła na Starówce, do środka nie dało się wejść, więc uklęknął na jednej z uliczek w pobliżu i zaczął modlić się za dusze zmarłych.

Był oburzony, że nie zamierzam się przyłączyć. Do tego najwyraźniej zamierzał wznosić modły do wieczora. Pożegnaliśmy się w niezbyt przyjemnej atmosferze, a ja poszłam spotkać się z moim ówczesnym chłopakiem.

I z nim się skonfliktowałam – okazało się, że niesamowicie bawią go płaczący ludzie. Totalnie się tego po nim nie spodziewałam, a tym bardziej tekstów w rodzaju "Kaczyński był złym prezydentem, więc w sumie dobrze się stało". Politycznie mieliśmy takie same poglądy, ale nie mieściło mi się w głowie, jak można pomyśleć coś takiego.

Gdy poszłam na studia, miesięcznice i rocznice smoleńskie stały się dla mnie utrapieniem – musiałam przebić się z Uniwersytetu do tramwajów na Starym Mieście – i nie raz pomstowałam na ludzi, którzy zbierali się pod Pałacem. Oni już nie jednoczyli się, nie oddawali hołdu ofiarom, ale pamiętali przeciw komuś.
Latem 2010 roku na Krakowskim Przedmieściu znów zaczęły zbierać się tłumy. Tym razem Polacy nie składali hołdu zmarłym w katastrofie w Smoleńsku, ale walczyli o krzyżfot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta
dr hab Marcin Napiórkowski
semiotyk kultury i badacz współczesnych mitów, wykładowca UW

W przypadku katastrofy smoleńskiej podział społeczny zaczął się rysować właściwie już kilka dni po wypadku. Zupełnie inaczej było po śmierci Jana Pawła II. W 2005 roku w Polsce przekaz o papieży był pozytywny od lewa do prawa. To o tyle ciekawe, że dziś, Jan Paweł II dla części społeczeństwa stał się symbolem milczenia Kościoła wobec afer pedofilskich, dla innych – przedmiotem szyderczych narracji i przyjemności czerpanej z naruszania tabu. Z kolei katastrofa Smoleńska polaryzuje dziś znacznie mniej. Bywa tak, że jakieś wydarzenie z jednoznacznego i jednoczącego, może zmienić się w dzielące i kontrowersyjne. Innym przykładem jest Powstanie Warszawskie. Boom pamięciowy nastąpił wcale nie po 1989, ale w okolicach 2004 roku, żeby potem osłabnąć. W środowiskach, które badam, znacznie ważniejszy od powstania jest dziś mit tzw. żołnierzy wyklętych.

Szymon, 29 lat


Mieszkałem w Luksemburgu, gdzie mój ojciec pracował dla jednej z instytucji unijnych. Cały dzień spędziliśmy z rodzicami oglądając TVN24, chociaż zazwyczaj raczej nie włączaliśmy polskiej telewizji. Ojciec już wtedy przewidywał, że ten wypadek skończy się bardzo źle dla Polski, bo silnie skonfliktuje społeczeństwo.

Pamiętam też sprawdzanie, co mówią na zagranicznych kanałach. Wszędzie Smoleńsk był tematem numer jeden. BBC natychmiast wysłało na miejsce korespondenta. Myślę, że sprawa odbiła się tak szeroko na arenie międzynarodowej, bo Polska miała w 2010 roku bardzo dobrą opinię jako fajny, prężnie rozwijający się kraj. Zagraniczne media pisały wtedy o nas w superlatywach.

Po śmierci Jana Pawła II w 2005 atmosfera była zupełnie inna. Nikt za specjalnie się nie przejmował. Pamiętam, że byłem zszokowany tym, że na Zachodzie ocenia się go jako złego papieża ze względu na tuszowanie pedofilii i stanowisko w sprawie używania prezerwatyw podczas epidemii AIDS. W Polsce wtedy nikt o tym nie mówił.

Chodziłem do szkoły europejskiej, przed którą zawsze były wywieszone flagi państw członkowskich. W poniedziałek były opuszczone do połowy masztu. W szkole o wypadek wypytywali mnie właściwie wszyscy – i znajomi i nauczyciele. Chcieli wiedzieć, czy mam jakieś nowe informacje z polskiej telewizji, powtarzali, że to straszne.

Kilka dni później temat wypadku prezydenckiego samolotu przykrył wybuch wulkanu na Islandii, ale nie dla mnie. Codziennie wtedy oglądałem polską telewizję i żałowałem, że nie ma mnie w Warszawie.
16 kwietnia 2010 roku. Harcerze porządkują znicze wciąż zostawiane pod Pałacem Prezydenckimfot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
dr hab Marcin Napiórkowski
semiotyk kultury i badacz współczesnych mitów, wykładowca UW

Gromadzenie się w jednym miejscu, ceremonie, typowanie następców to ryty kulturowe o bardzo starym rodowodzie, służące podtrzymaniu porządku świata w obliczu katastrofy. Po śmierci Jana Pawła II mogliśmy obserwować ich dużą skuteczność. Poczucie zagubienia po odejściu charyzmatycznego "władcy", zostało złagodzone poprzez natychmiastowe przeniesienie go do panteonu bohaterów narodowych. W przypadku katastrofy Smoleńskiej stało się coś zgoła innego. Tragedia wyjaskrawiła trwający już znacznie wcześniej konflikt społeczny i podział polityczny poprzez wyodrębnienie skrajnych narracji o katastrofie. Jak już wspominałem postrzeganie tego typu wydarzeń nie jest stałe. Pamięć, w przeciwieństwie do historii, ma to do siebie, że jest dynamiczna i zmienia się w czasie. I zmieniła się w przypadku obu tych wydarzeń.

Gosia, 33 lata


Dzień wcześniej byłam na domówce u znajomych. Upiłam się i całowałam się z zajętym chłopakiem, więc zmyłam się z samego rana. O wypadku dowiedziałam się od ludzi z tramwaju. Ktoś dostał sms-a, a potem reszta zaczęła dzwonić do znajomych– to nie były czasy internetu w komórkach. Cały tramwaj wymieniał się informacjami, choć część z nich okazała się nieprawdziwa. Wysiadając byłam przekonana, że nie żyją obaj bracia Kaczyńscy i Donald Tusk.

Wieczorem umówiłam się na czuwanie pod Pałacem Prezydenckim z koleżankami, z którymi imprezowałam poprzedniego dnia.

Sytuacja była kuriozalna – byłyśmy przejęte, płakałyśmy, ale jednocześnie każda z nas miała koszmarnego kaca. Uwagi w stylu "Nie mogę w to uwierzyć, uwielbiałam Jarugę-Nowacką" przeplatały się z "Gdzie wczoraj zniknęłaś? Z Filipem? A, bo bałam się, że z tym dziwnym gościem".

Jedna z koleżanek była gorliwą katoliczką, dwie pozostałe popierały PiS, ja głosowałam wtedy na PO. Żadnej z nas nie przeszkadzały poglądy drugiej, potem to wszystko się posypało, zantagonizowało. Myślę, że nie bez udziału Smoleńska i atmosfery politycznej, która zapanowała po nim i trwa nadal. Dziś nie mam już znajomych z przeciwnej strony barykady. I nie znam nikogo, kto ma.

Chcesz podzielić się historią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: "Przyklejono im łatkę oszołomów". Ten dziennikarz odkrył, kto wymyślił zamach w Smoleńsku