"Drugi Zanzibar". Polka z Teneryfy mówi, dlaczego coraz więcej Polaków chce tam zostać na stałe

Aneta Olender
– W końcu zwolniłam i mam poczucie, że mam więcej czasu dla siebie. Czuję się bardziej wypoczęta i mogę śmiało powiedzieć - szczęśliwa – podkreśla Ewelina Wiecek, która rok temu zrezygnowała z pracy szefa kuchni w jednej z restauracji w Londynie i zamieszkała na Teneryfie. Nam mówi, dlaczego pokochała wyspę i dlaczego jest ona tak atrakcyjna dla naszych rodaków, którzy coraz częściej przenoszą się tam na dłużej.
Ewelina rok temu zmieniła swoje życie. Zostawiła pracę w Londynie i przeniosła się na Teneryfę. Fot. archiwum prywatne
Spotykasz wiele Polek i wielu Polaków na Teneryfie?

Bardzo wiele i naprawdę się tego nie spodziewałam. To nie była moja grupa docelowa, kiedy tutaj przyjeżdżałam i miałam plany związane z pracą w zawodzie. Okazało się jednak, ku mojemu miłemu zaskoczeniu, że zaczęłam współpracować z Polakami. Nadal tak jest.

W życiu bym nie przypuszczała, że na małej wyspie, jaką jest Teneryfa, wciąż będę spotykała Polki i Polaków. Przyjeżdżają kolejne osoby i coraz więcej z nich chce tutaj zostać na dłużej, a nawet się przeprowadzić.

Dużo takich deklaracji widzę w social mediach. Czyli nie są to tradycyjne tygodniowe wakacje?


Najlepsze jest to, że tak naprawdę często od takich tygodniowych wypadów się zaczyna. Z tego robią się trzy miesiące, a nawet pół roku. Znam ludzi, którzy tak zmienili swoje plany. Są też osoby, które przyjeżdżają na krótko, jadą z powrotem do Polski, robią wszystko, żeby przeorganizować swoje życie i wracają na Teneryfę, zostają na dłużej.
Fot. archiwum prywatne
Dlaczego Teneryfa jest tak atrakcyjna?

Odpowiedzi na to pytanie jest kilka. Na to, że nagle zostawiamy swój dom, rodzinę i wyjeżdżamy na dłużej, wpłynęła przede wszystkim pandemia, która trwa od roku. Ludzie przyzwyczaili się do pracy zdalnej i zaczęli zauważać plusy tej sytuacji, możliwości. Być może wiele firm, kiedy otworzymy się w Polsce, zostanie przy takim trybie, bo sporo on ułatwił.

Wiele osób przyjechało tutaj i cały czas normalnie pracuje. Poukładali sobie dzień, zapisali dzieci do przedszkola albo mają nianię, a czasami przyjeżdżają z np. babcią. Teneryfa jest trochę, i ja tak ją nazywam, dużą wsią. Nagle okazuje się, że gdzie się nie ruszysz, wszyscy się znają.

Ludzie zaczynają czerpać od siebie i inspirować się nawzajem. Po takich spotkaniach wracają do domu, do Polski, i myślą sobie, że skoro inni zrobili ten krok, to może my też możemy.

Jak już zaczynasz to analizować, to okazuje się, że jest to do wykonania. Jedni stwierdzają, że przyjadą na trzy miesiące i sprawdzą, jak to wygląda, a drudzy wolą od razu przyjechać na rok. Scenariusze są różne, ale okazuje się, że wszystko da się zrobić.

Kolejny aspekt to szkoła on-line. Dzieci od roku skazane są na życie w Internecie, brakuje im normalnego kontaktu z rówieśnikami, wychodzenia z domu, spędzania czasu na zewnątrz – pogoda w Polsce jest taka, jaka jest.

Usłyszałam od kilku osób, że od wielu miesięcy – w kontekście swoich dzieci – nie widzieli nic piękniejszego. Mają na myśli to, że tutaj najmłodsi potrafią bawić się na plaży albo siedzieć w oceanie. Dzieciom wietrzy się głowa, coś je cieszy.

Znajomi przyznają, że siedzenie w domu sprawiło, że dzieci przestały mieć na cokolwiek ochotę. Rodzice chcieli im jakoś wynagrodzić ten ciężki czas, ale okazało się, że one niczego nie potrzebują, siedząc non stop w domu. Mają wszystko i są tym znudzone.

Jedyne, na co miały ochotę, to wyjść na zewnątrz i zobaczyć normalne życie. Takie, do jakiego były przyzwyczajone. Tutaj mają i pogodę, i możliwość obcowania z naturą, i spokój psychiczny.

Jesteśmy w stanie do wielu rzeczy się przyzwyczaić, jeżeli chodzi o pandemię, choćby do noszenia maseczek, ale myślę, że do takich restrykcyjnych obostrzeń nigdy się nie przyzwyczaimy.

Człowiek chce być wolny, a Teneryfa – wyspa europejska, która ma jednak położenie bardziej afrykańskie – daje namiastkę tej wolności. Przyjazd tutaj nie jest skomplikowany, nie łączy się z wieloma procedurami. Poza tym Teneryfa nie leży tak daleko od Polski, jak np. Meksyk.

Spędzają tu czas całe rodziny, ale nie jest problemem, jeśli ktoś na chwilę musi wrócić do kraju, żeby pozałatwiać swoje sprawy. Tym bardziej że bilety lotnicze też nie są tak drogie.

Na chwilę zatrzymam się przy przedszkolu. Zapisanie dzieci do jakiejś placówki na wyspie nie jest skomplikowane?

Wiadomo, że jeśli mamy taki pomysł, to od razu myślimy o przedszkolu prywatnym. W styczniu i w lutym było tyle chętnych na przedszkola na południu, że skończyły się w nich miejsca. Niektórzy musieli np. z Polski ściągnąć nianię lub zatrudnić kogoś stąd. Zapisanie dziecka do prywatnego przedszkola wygląda tak samo, jak w Polsce. Koszty też są podobne. A koszty życia na Teneryfie?

Wszystko zależy od tego, na jakim poziomie żyliśmy wcześniej. Mój poziom życia po przeprowadzce właściwie się nie zmienił. Lubię jeść na mieście i wpisuje się to w mój zawód. Raz na jakiś czas mogę pozwolić sobie na coś droższego. Mam też sprawdzone miejsca, gdzie za niewielkie pieniądze zjem pyszne dania.

Swego czasu zrobiłam kalkulację i okazało się, że gdybym chciała codziennie zjeść obiad na mieście, to kosztowałoby mnie to tyle samo, co gotowanie w domu, lub nawet mniej. Oczywiście pod warunkiem, że jem w miejscach, w których wiem, jakie są ceny.

Jestem trochę takim przewodnikiem dla innych. Ludzie naprawdę są w stanie pojechać w różne zakamarki wyspy, żeby spróbować czegoś lokalnego. Dobrze jest jednak wiedzieć, że południe wyspy jest bardziej turystyczne i jest tam drożej.

Każdy mnie pyta "Ewelina, dlaczego wybrałaś północ, skoro na południu zawsze jest słońce?". Odpowiadam, że po pierwsze południe bez pandemii jest zupełnie inne, a po drugie tam jest drożej nawet w dyskontach spożywczych, w sieciówkach. Nie wszystkie produkty, ale niektóre ceny się różnią.

Nie mówiąc już o większej dostępności lokalnych produktów na północy, bo jednak to tutaj żyją lokalsi i to tutaj są tzw. guachinche, czyli lokalne knajpki w górach, gdzie można się napić tutejszego wina i zjeść proste, ale smaczne i tanie potrawy. Takie też miejsca staram się wybierać.

W tym kierunku pokierowałam swój kontent na Instagramie. Wcześniej pracowałam w restauracji z gwiazdką Michelina i w innych wysokiej klasy restauracjach, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że chcę po prostu karmić ludzi i to sprawa mi największą satysfakcję i radość.

Dlatego właśnie jeżdżę, sprawdzam i wyszukuję miejsca, a Teneryfa daje taką możliwość. Na małej wyspie, którą możesz objechać w 3 godziny, wszystko jest skondensowane. Jest tu sześć stref klimatycznych, w każdej inna pogoda i krajobraz.

To moje pytanie o koszty wynika z tego, że jeszcze niedawno myśleliśmy, że aby mieszkać za granicą, trzeba mieć dużo kasy.

Nie ukrywam tego, ile płacę za mieszkanie. To najlepiej obrazuje, jakie są tu możliwości. Wynajmuję mieszkanie, które ma 110 metrów, 3 sypialnie, 2 łazienki, 2 balkony. Jest piękne, nowe, umeblowane w 100 proc., wyposażone w pościel, ręczniki itd. Nie musieliśmy wkładać w nie nawet 1 euro, a płacimy 700 euro miesięcznie.

Teraz zastanówmy się, czy w Warszawie, w Poznaniu, a nawet w Rzeszowie, jesteśmy w stanie wynająć takie mieszkanie za 3 lub 3,5 tysiąca złotych? Raczej takie nie. Dodam, że mam przeszklony salon i widok na ocean.

Jak to się stało, że zamieszkałaś na Teneryfie?

Na Teneryfę przyjeżdżałam od dziecka, bo mieszka tutaj moja ciocia Ania. Kiedy byliśmy mali, marzyliśmy o tym, żeby mieć ciocię lub wujka w Ameryce, więc niekoniecznie zawsze doceniałam tę możliwość. Zmieniło się to mniej więcej, gdy miałam 15 lat. Pokochałam wyspę miłością mojej Ani.

Ciocia jest totalnie zakochana w tym miejscu, nie wyobraża sobie mieszkania gdzie indziej. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałam, pokazywała mi inne zakątki, tutejszą przyrodę, pokazywała mi lokalne jedzenie, na co zaczęłam zwracać szczególną uwagę, kiedy zaczynałam swoją karierę.

Chłonęłam wszystko. Ludzie śmieją się, że w moich opowieściach o Teneryfie czuć miłość do wyspy, ale tak naprawdę nie umiem inaczej, bo mówię o tym tak, jak zawsze robiła to Ania. Zresztą robi to nadal po 27 latach mieszkania tutaj.

Życie na Teneryfie było moim marzeniem. Kiedy mieszkałam w Londynie, byłam tutaj częściej niż w Polsce – kilka razy w roku – i za każdym razem wyjazd stąd był coraz trudniejszy. Za każdym razem w głowie pojawiała się także kalkulacja, czy moje obecne życie to naprawdę jest to, czego chcę. Czy chcę ciągłego pędu, ciągłego myślenia o robieniu kariery, wielu godzin spędzonych w pracy?

Nie ukrywam, że mój zawód dla kobiety jest ciężkim zawodem. Po 13 latach na kuchni, mimo że nadal jest to twoja pasja, mało rzeczy w pracy sprawia ci przyjemność. Czułam, że muszę coś zmienić, że muszę zwolnić.

O przeprowadzce zdecydowaliśmy z moim partnerem Mateuszem jeszcze przed pandemią. Przygotowywaliśmy się do tego przez rok, oszczędzaliśmy pieniądze, badaliśmy rynek. Mieliśmy swój pomysł na biznes, ale trzeba było być elastycznym.

Nagle przyszła pandemia, ale nie porzuciliśmy marzeń, tylko staraliśmy się wykorzystać sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, przekuć to w coś dobrego.

Skupiłam się na mojej działalności na Instagramie. Robiłam to, co sprawia mi przyjemność i dzieliłam się tym z ludźmi. Dzięki temu miałam poczucie, że jestem potrzebna, że coś zaczyna się dziać. To też było i jest motywujące, nie pozwala siedzieć w domu i narzekać. To życie przed Teneryfą nie dawało ci satysfakcji, ale jednak było ułożone. Zmiana musiała wymagać odwagi.

Pracę na kuchni zaczynałam jako studentka. Tak kierowałam swoją karierą, że zawsze szłam do miejsc, w których mogę nauczyć się więcej, dlatego wylądowałam w Londynie. Tam miałam okazję pracować w restauracji z gwiazdką Michelina. Nie był to jednak styl kuchni, którym chciałam się zajmować.

Miałam to szczęście, że trafiłam do restauracji siostrzanej, z kuchnią hiszpańską. Praca w mniejszym zespole, na otwartych kuchniach, była bardziej satysfakcjonująca.

Pracowałam dla firmy, która obecnie ma na świecie kilka gwiazdek Michelina. Jest to jedna z firm z najlepszymi restauracjami, mieszczącymi się w pięknych miejscach. Dzięki temu miałam możliwość pracy z wybitnymi szefami kuchni, w tym z samym Jasonem Athertonem, który zdobył trzy gwiazdki dla Gordona Ramsaya.

Poznałam trochę tego świata, a później dostałam propozycję zastania szefem kuchni. Pracowałam z moim Mateuszem dla destylarni, która miała restaurację i bar. Tam już totalnie mogłam się wyżyć kreatywnie, bo miałam wolną rękę. Tworzyłam swoje menu, właściwie prowadziłam swoją-nie swoją restaurację.

Zrezygnowałam z tego wszystkiego i zdecydowałam, że przyjadę na Teneryfę. Tutaj pracuję jako prywatny kucharz. Poza tym prowadzę life cookingi, czyli przygotowuję kolację w stylu kanaryjskim z pełnym serwisem. Jedziemy na miejsce z moim Mateuszem, który robi serwis alkoholu, ale nie tylko to, a ja jestem w kuchni. Przyjmuję też zamówienia na torty. To wszystko udaje się dzięki Instagramowi i dzięki poleceniom. Tutaj poczta pantoflowa działa bardzo dobrze.

To, czym się zajmuję, pozwala mi odnaleźć balans. W końcu zwolniłam i mam poczucie, że mam więcej czasu dla siebie. Czuję się bardziej wypoczęta i mogę śmiało powiedzieć – szczęśliwa. Odświeżyłam swoją pasję, jaką jest gotowanie.

Moją pasją jest też kontakt z ludźmi, obcowanie z nimi. Oczywiście zawsze wybierałam pracę w restauracjach, w których kuchnia była otwarta, więc mogłam poczuć się częścią takiego miejsca. Mimo wszystko i tak było to działanie w zamknięciu, czyli w moim przypadku praca, która przestaje dawać jakąś radość i spełnienie.

Masz poczucie, że przychodzisz, dajesz z siebie 100 proc. przez 14 godzin, ale nawet nie masz możliwości zobaczenia zadowolenia gości, a to właśnie daje satysfakcję. Teraz również daję z siebie 100 proc., dzielę się swoją pasją, ale od razu dostaję feedback, który jest takim motorem napędowym i motywacją.
Fot. archiwum prywatne
Często piszą do ciebie ludzie i pytają o rady?

Oczywiście, że tak. To akurat nie jest moja praca, ale odpowiadam na pytania, gdzie się zatrzymać, gdzie wypożyczyć samochód, jak otrzymać numer NIE, gdzie jest dobra restauracja, jeśli jesteśmy w tym i w tym miejscu.

Tak wygląda mój dzień, ale absolutnie nie narzekam. Jeżeli już zdecydowałam się prowadzić takie konto na Instagramie, które nie ogranicza się tylko do przepisów i do jedzenia, jest trochę lifestylowe, to owszem, ma dawać mi ono przyjemność, ale ciąży na mnie także obowiązek dzielenia się z ludźmi wiedzą i informacjami. Zdaję sobie też sprawę, że jeśli ktoś się do mnie odzywa, to darzy mnie zaufaniem.

W ciągu ostatnich 6 miesięcy poznałam tylu ludzi, mnóstwo ciekawych osób, ilu nie poznałam przez 4 lata pobytu w Londynie. To jest niesamowite i jestem za to wdzięczna. Będąc w Anglii, wśród znajomych miałam może 2 osoby z Polski.

Tak naprawdę tutaj tworzy się coś fajnego między nami Polakami i okazuje się, że razem tworzymy małą społeczność. Zaczynają się fajne współprace w przypadku małych przedsiębiorstw. Zawsze powtarzam, że za biznesem stoi człowiek.

Słucham historii podobnych do moich, tego, jak ludzie się tutaj znaleźli, jak podjęli ryzyko, dlatego stwierdziłam, że powinniśmy się wspierać. Kuchnia nauczyła mnie, że team work jest najważniejszy, nie róbmy sobie niezdrowej konkurencji, bo wtedy łatwiej się nam żyje.

Za co najbardziej kochasz Teneryfę?

Zabrzmi to, jak jakiś frazes, ale najbardziej za słońce. Czasami mam wrażenie, że mówiąc o Teneryfie, robię się infantylna, mówię o morzu, o naturze, słońcu, cieple, ale to wszystko najszczersza prawda. Żyjąc w Polsce, Anglii, czy w ogóle w Środkowej Europie, nie zdajemy sobie sprawy, jak duży wpływ na nas ma witamina D, świeże powietrze, brak pędu.

Nie przypominam też sobie, żeby kiedyś rozmowa o pogodzie kończyła się tym, że nagle wszyscy się rozpływają i zaczynają doceniać najmniejsze rzeczy. Dziś spotykam ludzi, którzy są z dużych miast, mają swoje biznesy i mówią: wzruszam się, kiedy widzę zachód słońca, czuję wdzięczność. A przecież wcześniej tych zachodów widzieli mnóstwo, bo podróżowali.

Kiedyś takie tematy nie pojawiały się w small talkach, więc okazuje się, że nie są to tylko frazesy i że nie tylko ja tak do tego podchodzę. Kocham Teneryfę za to, że nawet kiedy budzę się rano i mam gorszy dzień, mogę wyjść na balkon w krótkich spodenkach, usłyszeć śpiew ptaków, zobaczyć słońce. Nie jest tak, że wtedy ten gorszy dzień znika, ale łatwiej mi go przetrwać.

Czytaj także: Wakacyjny raj Polaków ujawnił plany na lato. Część turystów wpuszczą bez testów

"Jestem wkręcony totalnie". Rzucił pracę w Canal+ i wyjechał na Zanzibar. Tak wygląda jego życie