Oskarżony o gwałt doktorant UW odpowiada. "Stałem się bestią, którą można opluć"

redakcja naTemat
Doktorant UW, któremu zarzucany jest gwałt na studentce, wystosował oficjalne i obszerne doświadczenie. Mężczyzna, który prezentuje screeny z rozmów z kobietą oraz zdjęcia mające służyć za dowody jego niewinności, twierdzi, że "atak Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego to lincz oparty na kłamstwie".
Doktorant UW odpowiedział na oskarżenia. Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
W kwietniu tego roku do Prokuratury Okręgowej w Warszawie wpłynęło zawiadomienie dotyczące podejrzenia popełnienia przestępstwa na tle seksualnym przez doktoranta Uniwersytetu Warszawskiego. Historię studentki, która miała zostać zgwałcona podczas wyjazdu integracyjnego, nagłośnił Studencki Komitet Antyfaszystowski. Mężczyzna miał – według zawiadamiającego – dopuścić się przestępstw z art. 197 par. 1 Kodeksu karnego – czyli gwałtu oraz przestępstw narkotykowych.

Doktorant UW odpowiada na oskarżenia

Doktorant Uniwersytetu Warszawskiego Marcin Kozak (mężczyzna ujawnił swoje dane) opublikował oświadczenie, w którym odnosi się do zarzucanych mu czynów (pełna treść dostępna tutaj):

8 kwietnia o godzinie 11:00 Studencki Komitet Antyfaszystowski oskarżył mnie o brutalny gwałt na studentce, która się do nich zgłosiła. Nie przedstawił żadnych dowodów. Napisano dokładnie to: Marcin Kozak, doktorant na Wydziale "Artes Liberales" Uniwersytetu Warszawskiego, jest gwałcicielem. Wrzucano moje zdjęcia. Rozpoczęła się burza. Nikt nie pytał, czy to prawda. Mediami (w tym społecznościowymi) rządzą emocje i logika skandalu. Wiarygodność nie ma znaczenia.


"W ciągu godziny stałem się bestią, którą każdy może opluć. (...) Wyrok na podstawie anonimowego oskarżenia nieformalnej organizacji zapadł w sieci. Trybunał Facebooka orzekł na podstawie prawa Internetu: jest winny. Czytałem: 'Skur*****. Wykastrować. Gdzie podjechać śmieciarką. Zabić. Do celi. Jeb** gnoja" – pisze doktorant UW.


Jak twierdzi, "atak Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego to lincz oparty na kłamstwie z pominięciem organów uniwersyteckich i państwowych w pierwszej fazie ataku.

"Studencki Komitet Antyfaszystowski to grupa karierowiczów cyklicznie promujących się na fałszywych oskarżeniach i skandalach. (...) Nie potrafią w mediach uzgodnić nawet liczby gwałtów. Każda ich relacja opisuje wydarzenia inaczej" – pisze Marcin Kozak w oświadczeniu.

Oświadczenie ws. gwałtu na studentce UW

Doktorant podkreśla, że ma zamiar przedstawić "więcej niż puste oskarżenia" i dowody. W obszernym i szczegółowym oświadczeniu zamieszcza m.in. screeny z rozmów ze studentką oskarżającą go o gwałt i zdjęcia z wyjazdu integracyjnego. W jego oświadczeniu czytamy:


1. Dziewczyna nazwana "Karoliną" nie zgłosiła się do SKA w lutym. Jest aktywną członkinią grupy od ponad pół roku.

2. Karolina koordynuje ataki Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego i kieruje działaniami w ramach wewnętrznej konwersacji o nazwie inspirowanej instytucjami stalinowskiego aparatu represji.

3. Nieformalnym liderem Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego jest aktualny partner Karoliny.

Kozak pisze, że "nie doszło do niekonsensualnych stosunków seksualnych ani nie podrzucił dziewczynie środków odurzających". "Historia Karoliny przeczy udokumentowanym faktom – mój współlokator wrócił koło 3:00-3:15, nie rano. A byliśmy tam od 2:30. I wcale, wbrew twierdzeniom Karoliny, nie kazałem jej ubierać się i wyjść szybko z pokoju. Kłamie także na temat stosunku do mnie(...)" – przekonuje.

"Było wręcz przeciwnie. Patrząc na pisemne reakcje dziewczyny po każdym zbliżeniu - entuzjazm i samodzielna, stała inicjatywa dalszego kontaktu. Po trzech 'gwałtach' poprosiła mnie o pomoc przy podaniu na uczelnię i zapraszała na wspólne wyjście w góry czy picie. W następnych dniach porównała mnie do leku antydepresyjnego. I pytała o kolejne spotkania" – czytamy w oświadczeniu doktoranta UW.

Mężczyzna pisze, że "Karolina w trakcie wyjazdu zdradziła swojego ówczesnego partnera". "Po wyjeździe pisemnie przeprosiła mnie za to, że nic o nim nie powiedziała. Zapewniłem ją, że zachowam milczenie (i tak go nie znałem)" – twierdzi.

Doktorant dodaje również w oświadczeniu, że "po wyjeździe (i czterokrotnym 'gwałcie') [studentka] napisała będę tęsknić". "Szereg zdjęć po rzekomych 'gwałtach' (do rana, brutalnych, 'bicie, duszenie, ciągnięcie za włosy') wskazuje wyraźnie: nic takiego nie miało miejsca – pisze.

UW ws. gwałtu

"Każda wersja dla mediów różni się w znacznym stopniu. Po wycieku mojej linii obrony dla rektora UW zaczęła przedstawiać inne wersje w mediach. Wbrew doniesieniom medialnym Karolina nie jest i nie była moją studentką – nie istniała relacja władzy" – czytamy w oświadczeniu doktoranta.

Oskarżony pracownik UW pisze również, że "Uniwersytet Warszawski zdementował oskarżenia Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego dotyczące proceduralnego przebiegu sprawy".

"Studencki Komitet Antyfaszystowski oskarżał o kłamstwa wysokich rangą pracowników Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalistka ds. równouprawnienia na Uniwersytecie Warszawskim zaprzeczyła, że w chwili oskarżenia SKA wpłynęła do władz jakakolwiek właściwa skarga" – relacjonuje.

Marcin Kozak w oświadczeniu odnosi się również do wypowiedzi Mai Staśko w artykule Onetu "Doktorant UW oskarżony przez studentkę o gwałt. Pokrzywdzonych kobiet jest więcej". "Ten mężczyzna miał bardzo mocną pozycję w uczelnianym środowisku. Kobiety mówiły, że świetnie manipulował ludźmi, ale też zaznaczały, że nigdy nie wypowiedzą się na jego temat pod swoim nazwiskiem" – cytuje wypowiedź aktywistki doktorant.

I komentuje jej słowa: "Studenci rzekomo boją się mówić – konsekwencje mogą być dla nich groźne. To nieprawda. (...) W rzeczywistości nie mam żadnego formalnego ani nieformalnego wpływu na politykę wydziałową. Pierwszy raz usłyszałem, że jestem tu kimś ważnym" – podkreśla.

Czym jest callout?

"To nie pierwszy przypadek, gdy część lewicy tożsamościowej organizuje czystkę wobec wrogiego elementu w środowisku" – dodaje na koniec doktorant UW Marcin Kozak i opisuje zjawisko calloutu.


Na pewno nadanie rozgłosu sprawie przemocy seksualnej w środowiskach elitarnych zwróciło publiczną uwagę na ten problem i być może wzbudziło lęk u sprawców przemocy. Redaktorzy, profesorowie, reżyserzy, producenci, prezesi i menadżerowie nie czują się już bezkarni. Mają świadomość - molestowanie, mobbing czy gwałt mogą szybko zakończyć ich karierę. I dobrze.

Jednocześnie, czy możliwość tak gwałtownego i często nieodwracalnego niszczenia kariery i życia powinna być dostępna każdemu w sposób anonimowy? Wiele spraw opisywanych w calloutach nie zostało nigdy zgłoszonych żadnym instytucjom państwowym.(...)

Nie można jednak publicznego linczu traktować jako środek zamienny wobec zgłoszenia sprawy instytucjom. Powoli staje się to narzędzie zbyt łatwe, zbyt dostępne, a coraz częstsze jego nadużycia podkopują jego moc działania w sytuacjach prawdziwie awaryjnych gdy zaufanie wobec ofiar jest absolutnie kluczowe.

"Metoda calloutu czyli publicznego oskarżenia sprawcy przemocy seksualnej w mediach społecznościowych wiąże się z jeszcze jednym problemem – oddanie bardzo poważnych spraw pod logikę działania mediów, a nie sądów. Puste nakręcanie sprawy, robienie z ofiar przemocy seksualnej bohaterek skandalów nie służy procesowi dochodzenia do prawdy, nie służy także samym osobom poszkodowanym" – pisze oskarżany o gwałt mężczyzna.

I dodaje: "Obserwujemy jak callout w rękach organizacji takich jak SKA jest wykorzystywany cynicznie do realizowania własnych interesów. Takie używanie awaryjnej metody ochrony osób doświadczających lub zagrożonych przemocą seksualną doprowadzi do szybkiej delegitymizacji tego środka. Mówiąc w skrócie: gdy będziemy naprawdę potrzebować calloutu, nie będzie on działał".

Studentka oskarża doktoranta UW o gwałt

Przypomnijmy, że początku kwietnia Studencki Komitet Antyfaszystowski opisał na Facebooku sytuację, do której miało dojść wyjeździe integracyjnym UW. Upublicznił wówczas pełne dane osobowe doktoranta, który miał dopuścić się przestępstwa wobec młodej kobiety.

Jak można przeczytać w poście, ofiara głosiła się do SKA o pomoc lutym, a chodziło o zdarzenie z jesieni ubiegłego roku. Portal wyborcza.pl opublikował fragmenty wypowiedzi kobiety, która miała być ofiarą doktoranta UW.

– Koleżanki ostrzegały mnie przed nim. Wszyscy mówili, że wykorzystuje młode studentki, częstuje narkotykami, a w zamian liczy na seks. Nikogo tam nie znałam, byłam kompletnie sama. On niemal codziennie próbował ze mną rozmawiać, proponował narkotyki, ale odmawiałam i traktowałam go chłodno – taką wypowiedź opublikowała Wyborcza.

Jak przekazała kobieta, "nie wypiła dużo, ale w pewnej chwili dziwnie się poczuła". – Ocknęłam się na łóżku w jego pokoju. Byłam zupełnie naga, moje ciuchy leżały porozrzucane wokół. Znów odpłynęłam, ale świadomość wracała co kilka minut. Gwałcił mnie do rana, aż jego współlokator zaczął dobijać się do drzwi – opisała. Studentka miała zostać wykorzystana jeszcze dwa razy.

źródło: callout.pl
Czytaj także: "Zgwałcę cię cyfrowo". O gwałcie cyfrowym w ogóle się nie mówi, a doświadcza go coraz więcej ludzi