Ciemna strona wychodzenia Polaków z pandemii. "Wygaszanie tych zachowań potrwa 2 lata"

Aneta Olender
Od miesięcy wypatrujemy spokoju, oddechu od pandemii – ciągłej niepewności i strachu. Jednak powrót do "normalności" nie dla wszystkich jest czymś, na co czeka się z niecierpliwością. COVID-19 wywołał u części osób lęki i zaburzenia. Niektórzy boją się wyjść z domu, inni być może będą chcieli za wszelką cenę odreagować ten trudny czas. Jakie piętno odcisnęła na nas pandemia i co może czekać nas w przyszłości mówi Krzysztof Korona, psycholog kliniczny, psychoterapeuta, seksuolog i trener z zakresu klinicznej psychologii biznesu.
Powrót do "normalności" po pandemii nie dla wszystkich będzie łatwy. Fot. Victor / Pexels
Czy powrót do normalności, za którą teoretycznie tęsknimy, będzie łatwy dla wszystkich?

Trzeba zacząć od tego, co z perspektywy mojej wiedzy z zakresu psychologii klinicznej i psychoterapii, można rozumieć pod określeniem "normalność". Tak jak z pojęciem zdrowia psychicznego mamy pewien kłopot definicyjny, tak i z definicją "normalności" także.

W różnych naukowych definicjach, bycie zdrowym psychicznie nie zawsze oznacza bowiem brak objawów choroby psychicznej. Podobnie jak "normalność" niekoniecznie będzie można rozumieć jako brak "nienormalności".


Nie do końca bowiem wiemy, co nas dalej czeka z pandemią. Czy po jej zniknięciu do normalnych będziemy zaliczać zachowania polegające na noszeniu maseczki w miejscu publicznym czy raczej uznamy to za zachowanie "patologiczne", czyli odstające od normalności.

Mogę jednak powiedzieć, że po pandemii z całą pewnością będziemy mieli do czynienia z pewną grupą osób, które w swoich zachowaniach i w swoim przeżywaniu w jakiś sposób będą wykraczały poza granice normalności. Zachowania powiązane ze zdrowiem psychicznym musimy bowiem podzielić na dwie kategorie.

Pierwsza to zdiagnozowane zaburzania emocjonalne i psychiczne, które pojawiły się u osób, które przechorowały COVID-19. Są one efektem bezpośredniej infekcji w zakresie ośrodkowego układu nerwowego.

Ma pan na myśli mgłę mózgową?

Nie tylko. Mgła covidowa to jedna ze szkód, którą w psychice Polek i Polaków mógł wyrządzić wirus. Przymglenie świadomości to zaburzenia dotyczące sfery poznawczej, czyli zaburzenia pamięci, procesów myślenia, kojarzenia.

Jednak jest jeszcze inna kategoria zaburzeń wynikających z infekcji ośrodkowego układu nerwowego. Psychiatrzy wyraźnie mówią, że będziemy mieli do czynienia z problemami otępienia także u osób, które mają 40, 30, 20 lat. U części z nich przyspieszony będzie proces związany z rozwojem tej choroby.

Nie mamy do końca wiedzy, ile osób zachoruje na choroby organiczne, czyli powiązane z uszkodzeniem centralnego układu nerwowego. Nie wiemy też, czy będziemy mieli nasiloną liczbę psychoz i innych nierozpoznanych do końca defektów wywołanych uszkodzeniami ośrodkowego układu nerwowego.

I to jest dopiero ta pierwsza kategoria?

To jest pierwsza grupa objawów, które mogą pojawić się u Polaków, którzy przechorowali COVID-19. Jest jednak i druga grupa objawów, ale dotyczy osób, które nie przechorowały COVID-19.

Chodzi głównie o występowanie zaburzeń powiązanych z lękiem przed zarażeniem i wywołaną przez stres depresją, czy też zaburzeniami snu, które pojawiają się w tej chwili masowo, jako efekt stresu, ale i efekt przejścia infekcji centralnego układu nerwowego.

O statystyki tutaj trudno?

Jeżeli popatrzymy na to od strony statystycznej, ilu Polaków może doświadczać tego typu zaburzeń, to będziemy musieli sprawdzić, jaka liczba Polaków ostatecznie przechoruje COVID-19. Czy wyskoczymy poza poziom miliona, dwóch, czy może pięciu? Trzeba też pamiętać, że są ludzie, którzy nie wpadli w statystyki sanepidu, bo nie zdecydowali się ujawnić ze swoją chorobą.

Mamy pacjentów, którzy dostali różnego rodzaju zaburzeń po przechorowaniu COVID-19 i jakąś grupę pacjentów, nie do końca statystycznie możliwych do ogarnięcia, którzy doświadczyli zaburzeń psychicznych w wyniku lęku przed pandemią.

Jest jeszcze jedna grupa osób przeżywających głęboki kryzys emocjonalny. Jeżeli mamy około 100 tys. osób, które zmarły – a pewnie liczba ta wzrośnie – to ile osób doświadcza w tej chwili w Polsce żałoby? Jeżeli założymy, że każdy zmarły miał ojca i matkę, to musimy powiedzieć, że co najmniej 200 tys. osób w tej chwili przeżywa żałobę w związku ze śmiercią kogoś bliskiego.

Możemy pomnożyć te liczby przez żonę, która straciła męża, męża, który stracił żonę, i wtedy pojawi nam się zupełnie inna ilość dramatów. Oczywiście należy to traktować na zasadzie szacunków, ale myślę, że na pewno możemy mówić, że w Polsce obecnie mamy około miliona osób, jeśli nie więcej, które aktualnie przeżywają żałobę i doświadczają w związku z tym kryzysu emocjonalnego. Pamiętajmy, że poza rodziną są jeszcze ci, których zmarli byli przyjaciółmi.

My w zasadzie od 2010 roku zostaliśmy zakotwiczeni i zmuszani przez kolejne lata do rozpamiętywania śmierci na poziomie narodowym. To połączone zostało oczywiście z politycznym nekromarketingiem, co nakazywało nam w naszych dialogach wewnętrznych poruszać także wątek "memento mori".

Rozmawialiśmy o dramacie smoleńskim, przeżywaliśmy go, był on non stop odgrzewany. Zresztą jest odgrzewany w dalszym ciągu dzisiaj. Patrząc na nekromarketing od strony emocji społecznych, to tak naprawę przed pandemią żyliśmy w czasach, kiedy umysły Polaków były już bardzo głęboko zanurzone w żałobie i w myśleniu o trupach, o masakrze, o procesjach i przywiązywaniu się do krzyży.

Obserwowaliśmy czołowe postaci, które od 2015 r. pojawiały się w telewizji w żałobnych strojach podkreślając swój ból po stracie bliskich i które na swoim własnym przykładzie pokazywały, że z żałobą nie można sobie poradzić od tak. Trzeba cierpieć i cierpieniem zarażać innych.

Ta indukcja rozpaczy zaowocowała nie tylko sukcesami politycznymi, ale także zupełnie nowymi zjawiskiem, masowym pokazywaniem dziecięcych trupów na bilbordach. Dla mnie z perspektywy wiedzy z zakresu seksuologii sądowej, jako biegłego opiniującego także w przypadkach pedofilii sadystycznej i nekrofilnej pedofili, istotne jest także to, że na plakaty antyaborcjonistów, którymi zalano Polskę, na których widać krew i rozćwiartowane części płodu, patrzą także ci, których to podnieca. Pedofilia nie polega bowiem tylko na dotykaniu i odbywaniu stosunków płciowych z żywym dzieckiem.

Czy epatowanie śmiercią przed pandemią zwiększyło naszą wrażliwość społeczną, czy ją zmniejszyło? W zasadzie przestaliśmy emocjonalnie reagować, jako społeczeństwo, na tysiące zmarłych po COVID-19, którzy leżą na cmentarzach. Taki mechanizm zaprzeczania, wyłączenia wrażliwości, czułości, spowodował, że jako naród przyzwyczailiśmy się do tego, że żyjemy wśród trupów.

Czy to jest normalne? Nie, to nie jest normalne. Jednak nie widzę w tej chwili czegoś w działaniach w przestrzeni medialnej, przestrzeni społecznej, co nazywa się utuleniem. Utuleniem ludzi cierpiących z powodu śmierci bliskich. Nie widzę ważnych osób, które mówią, byśmy pochylili się nad tymi, którzy zginęli od zarazy i tymi, którzy cierpią w żałobie po zmarłej 30 letniej mamie dwójki dzieci.

Kto miałby nas utulić?

Tutaj jest olbrzymia rola naprawcza dla dwóch grup. Nie wiem, jak i kto to zrobi, ale chcę powiedzieć o roli Kościoła. Choć zaufanie do niego zostało bardzo nadwyrężone z powodu ujawnienia pewnych zachowań księży, także tych nieodpowiedzialnych zachowań dotyczących szczepień.

Niektórzy katolicy na hasło o nieetycznej szczepionce wyprodukowanej na bazie abortowanego płodu naprawdę zaczęli się bać, że być może wszczepią im razem z preparatem AstraZeneca drugą dusze. Czy tym możemy tłumaczyć niechęć 60-latków do szczepień? Kto wie?

Dlatego trudno mi sobie wyobrazić, że dziś Kościół może odegrać jakąkolwiek rolę sprawczą, utulającą.

Być może, pomijając hierarchów kościelnych, zwykły proboszcz z Wąchocka czy innej małej miejscowości jest w stanie wpompować ludziom do głów nadzieję. Nadzieja daje szansę na odbudowę sił emocjonalnych. Jeśli osoba wierząca słyszy kazanie nie polityczne, nie apel dotyczący braku pieniędzy, nie apele o obronę zaatakowanego przez sąd katolickiego medialnego przywódcę, jeśli jest to pocieszenie, to ta osoba wychodzi z podbudowanymi siłami emocjonalnymi pozwalającymi na mierzenie się z trudnościami popandemicznej rzeczywistości.

W głowie ma myśli, że będzie dobrze. Bez nadziei nie da się usunąć depresji reaktywnej, lęku, nie da się odbudować emocji pt. poukłada ci się w rodzinie, wytrzymaj trochę, twoja żona przeszła COVID-19 i ma prawo być rozdrażniona. Słowo może leczyć, słowo może zabić. Pompowanie nadziei odpowiednio dobranymi słowami jest lekiem.

Mamy też według mnie narodowy problem natury "duchowej". Kiedy pojawił się pierwszy film Sekielskich, do ludzi zaczęło docierać, że tak naprawdę nie wiedzą, czy idąc do spowiedzi wysłuchuje ich ktoś, kto podczas spowiedzi drugą ręka masturbuje się w konfesjonale, prowadząc z wiernym dialog erotyczny usankcjonowany okolicznościami odpuszczenia grzechów, czy jest to krótko mówiąc człowiek, który ma "połączenie" z panem Bogiem, czy raczej z szatanem.

Ludziom odebrano nadzieję, która do tej pory była wlewana z ambony. Mądry ksiądz, który powiedział parę słów podczas kazania potrafił utulić w cierpieniu, mówiąc, że Bóg przytula każdego i to złe się skończy. Tymczasem mamy w mediach ludzi, którzy zamiast zajmować się utulaniem wiernych, mówią: po co maseczki, spotkajmy się, chwyćmy się za ręce, pokołyszmy się, powiedzmy, która partia jest mądra, a która głupia, na kogo głosować.

Moim zdaniem ten mechanizm, który został wyłączony, odebrany Polakom, jest mechanizmem, który na pewno wspierałby powracanie do normalnego funkcjonowania. Dlatego część ludzi będzie na swój sposób musiała radzić sobie z olbrzymimi napięciami.

Jak?

Jeśli popatrzeć od strony psychologii klinicznej na mechanizmy obronne osobowości, na to, jak ludzie mogą próbować samemu sobie radzić, to mamy kilka niebezpiecznych społecznie zachowań.

Mechanizmem redukującym napięcie jest zażywania środków uspokajających, czyli wykupowanie melis itd. Niestety także zwiększona liczba wypalanych papierosów, wypijanego alkoholu i zażywanych środków psychotropowych. Dlatego ze względów społecznych bardzo mocny nacisk musi być położony na profilaktykę uzależnień, szczególnie alkoholu.

W trakcie II Wojny Światowej i po niej ilość wypijanego na głowę spirytusu była bardzo wysoka. Ludzie w ten sposób radzili sobie z dramatami, których doświadczyli w okresie wojennym.

Kolejnym niebezpiecznym zachowaniem jest agresja. Tam, gdzie mamy żal, frustrację, gniew, tam będziemy szukali winnego. Jeśli nam ktoś wskaże palcem, kto jest odpowiedzialny – a tak już od czasu do czasu dziś robi – to krew będzie się lała na ulicach.

Kto jest winny, że zmarło 100 tys. osób, a mówiąc precyzyjnie, że zmarł mój mąż, że moja żona, której nie mogłem pożegnać, przytulić, że zmarło moje dziecko, że zmarł mój ojciec, który nie mógł się leczyć na raka?

Mamy społeczeństwo ostro podzielone. Istnieje prawdopodobieństwo, że wentylacja złych emocji, kiedy pandemia minie, może realizować się na ulicy. Pytanie, kiedy? Według moich najdramatyczniejszych scenariuszy, latem. Mamy przed sobą najniebezpieczniejsze miesiące, bo pogoda dopisze, bo ludzie będą mogli wyjść i strajkować. Polacy będą się bić i odbierać sobie władzę.

Wydaje się jednak, że jeżeli pojawi się wątek – oby tak było – tzw. odbudowy, to jednocześnie pojawi się coś, co nazywa się narodową zgodą. Działo się tak po II Wojnie Światowej, kiedy zbierano pieniądze na odbudowę Warszawy.

Narodowa zgoda w aktualnej sytuacji może być uszyta wówczas, kiedy wszyscy będziemy wiedzieli, że mamy dostęp do dużej ilości pieniędzy. W tej chwili nie widzimy gruzów, nie widzimy spalonych domów, więc nie bardzo jesteśmy w stanie zachęcić się do odbudowy. Na razie widzimy straty materialne, każdy z nas je poniósł nawet jeśli nie w tym sensie, że stracił salon fryzjerski, hotel, restaurację itd.

Jeśli więc pokazane zostanie, że jako społeczeństwo mamy szansę otrzymania pieniędzy, że każdy z nas może je dostać, to wtedy być może naród będzie zgodny, co do tego, żeby nie tyle interesować się tym, czy przy władzy będzie ta czy inna partia, będzie zainteresowany tym, żeby normalizować swoje zachowania poprzez zaangażowanie się w odbudowę swoich gospodarstw domowych, swoich miejsc pracy. Oby ktoś wpadł na taki rewelacyjny sposób pogodzenia pokiereszowanego narodu.

Mówił pan o roli naprawczej dwóch grup. Kto stanowi tę drugą?

Muszą się pojawić środki finansowe na odbudowę polskiej psychiatrii, psychoterapii i psychologii. Jeżeli nie znajdziemy pieniędzy na fachowców ratujących umysły, to będziemy mieli zawalone szpitale psychiatryczne.

Które i tak już są zawalone.

Na pierwszym froncie muszą zacząć pracować, tuż obok fizjoterapeutów, psychoterapeuci. Poprzez odpowiednio prowadzone rozmowy, poprzez dawanie wsparcia emocjonalnego, są w stanie działać profilaktycznie w zakresie rozkręcania się objawów popandemicznych.

Bardzo ważne będą też szkolenia biznesowe, ale nie te dotyczące np. zachowań asertywnych i uczenia się NLP. Musi pojawiać się nowy program szkoleń, który zresztą realizuję od dłuższego czasu, czyli kliniczna psychologia biznesu.

Biznes w tej chwili musi mieć świadomość, że pracownik, który przychodzi do firmy, teraz powinien być wyposażany także w wiedzę specjalistyczną z zakresu psychoterapii. Jest mu ona niezbędna do działań profilaktycznych nastawionych na własny umysł, jak i do budowania relacji biznesowych.

Szefowie, menadżerowie, dyrektorzy muszą w tej chwili posłużyć się zupełnie innymi narzędziami, niż tymi, które były stosowane przed pandemią. Część firm zaczyna rozumieć, że jest to inwestycja niezmiernie ważna, dlatego organizują specjalistyczne szkolenia prowadzone przez wykwalifikowanych psychologów klinicznych.

Cały czas kładę akcent na psychologów klinicznych, bo psychologów w Polsce jest wielu, a specjalistów z zakresu psychologii klinicznej już nie. Pracownik, ale przede wszystkim jego szef, musi wiedzieć jak rozpoznać u siebie, u podwładnego, określone sygnały emocjonalnych zaburzeń i jak im przeciwdziałać.

Wiedza liderów jest niezbędna do budowania innej tożsamości organizacji. W tej chwili potrzebna jest taka tożsamość organizacji biznesowej, która będzie przede wszystkim "wsparciem emocjonalnym" dla pracownika. Kluczem jest sytuacja i atmosfera w firmie, która pozwoli na to, żeby pracownik wchodząc do firmy czuł się w niej bezpiecznie, żeby czuł satysfakcję z tego, co robi.

Ludzie dziś są po prostu zmęczeni. Oczywiście przepracowanym można było być i przed pandemią, ale ten natłok zdarzeń, stres, napięcie, sprawiają, że brakuje motywacji do działania. Rozumiem, że to, o czym pan mówi, miałoby też pomóc odzyskać energię pracownika?

Dzięki szkoleniom, które prowadzę – a szkolę w największych korporacjach w Polsce – zdobywam wiedzę, którą dzielą się ze mną kluczowi menadżerowie z poziomu zarządów firm, z poziomu prezesów. Ta wiedza pokazuje, że mamy w tej chwili obowiązek przekazywania informacji dotyczących tego, jak szefowie mają zadbać o klimat i atmosferę emocjonalną w pracy.

Menadżerowie powinni potrafić podejmować takie działania psychologiczne wobec swoich podwładnych, które pozwolą redukować albo zminimalizować nawyki pandemiczne.

Nawyki pandemiczne?

Nawyk pandemiczny to np. takie zachowania: widzę człowieka, ale nie wyciągnę do niego ręki bo się boję, siadam przy stole od razu zakładam maseczkę, nie dotykam ręką klamki, trzymam dystans. W skrócie, nie ufam ci człowieku. Możesz przynieść śmierć do mojego domu, mojej koleżance zmarł tata, bo zakaziła się wirusem od kolegi z pacy.

Część ludzi będzie przychodziła do pracy z lękiem, z nieufnością, bo nie wiadomo, czy pandemii nie ma, bo nie wiemy, czy powiedzieli nam prawdę. Raz już przecież mówili, że jej nie ma, a teraz mówią zmarło 100 tys. osób. Sprzeczne informacje powodują, że traci się zaufanie do dowództwa.

Wydaje się jednak że jest jeszcze inny problem. Mówimy o pracy w firmie, a niektórzy boją się wyjść z domu.

Mówi pani o tzw. agorafobii. Ta fobia to jeden z elementów lęku pandemicznego. Przed pandemią była raczej rzadko spotykana, ale po jej zakończeniu liczba pacjentów z takim rozpoznaniem prawdopodobnie się zwiększy.

Spotkałam się też z z relacjami osób, które mówią, że trochę zapomniały, jak funkcjonuje się w takiej normalnej rzeczywistości. Chodzi np. o zwykłe rozmowy z znajomymi z pracy.

To jest nawyk pandemiczny podszyty lękiem – będę się odsuwał od ludzi. Przewiduję – choć są to tylko moje spostrzeżenia, nie podparte żadnymi badaniami – że wygaszanie zachowań utrwalonych, które nazywamy zachowaniami nawykowymi, potrwa około 2 lat. Oczywiście przy założeniu, że rządzący nie zafundują nam czwartej fali.

Tutaj mamy cały zestaw zaburzeń. Mówiłem już o zaburzeniach, które pojawiły się w wyniku zakażenia centralnego układu nerwowego i o grupie pacjentów, u których pojawiły się dolegliwości powiązane zaburzeniami o charakterze lękowym.

Zaburzenia o charakterze lękowym można widzieć w kategoriach: niewielki lęk, średni lęk i wysoki lęk. Jeśli mamy etap średniego i wysokiego lęku, to pojawi nam się efekt zakłóceń. Dziewczyna wychodzi na spotkanie i nie bardzo wie, jak pogadać. Z jednej strony chciałaby być spontaniczna i normalna, ale nie umie się odnaleźć.

Jest też część pacjentów, która bardzo się cieszy z powodu pandemii. Ktoś przed pandemią cierpiał na bakteriofobię, co chwila mył ręce, sprzątał wokół siebie, wszystko czyścił, a teraz nikt się ich nie czepia.

To brzmi paradoksalnie, ale taka jest prawda. Są też pacjenci z zaburzeniami lękowymi, którzy mieli problemy z nawiązywaniem więzi, dlatego świetnie czują się w swoim pokoju, przed komputerem. W czasie pandemii kwitną. Jednak życie po niej jest dla nich niemożliwe. To pewne wyjątki, ale nie mniej tacy ludzie są.

Są też i ludzie, którzy kompletnie nic sobie z pandemii nie robią.

Niedawno ukazał się w TVN24 reportaż, w którym pokazano, jak 400-500 osób bawi się na imprezie, pije alkohol, przeżywa pandemię uruchamiając mechanizm obronny, którym jest zaprzeczanie. Z perspektywy wiedzy psychologicznej można powiedzieć, że taki mechanizm radzenia sobie ze stresem, polegający na zaprzeczaniu trudnej sytuacji, wyjaśnia, dlaczego ci ludzie postanowili się bawić bez masek.

Jest jeszcze kolejny aspekt, na który warto spojrzeć z perspektywy bardziej z zakresu psychologii społecznej, psychologii tłumu. Tam, gdzie mieliśmy wojny, tam gdzie ludzie ginęli, gdzie wojsko wdzierało się do miasteczek, tam, gdzie samce z mieczami w rękach niszczyli dobytek i zabijali innych samców, tam w ich pędzie do agresji natychmiast ujawniał się popęd erotyczny.

Jestem też seksuologiem, więc szukam wyjaśnienia pewnych zjawisk, dlaczego ludzie zachowują się tak, a nie inaczej. Warto tutaj nawiązać do wypowiedzi profesora Jerzego Vetulaniego, który zwracał uwagę na to, że popęd do życia, popęd seksualny, libido, jest tuż obok popędu związanego ze śmiercią.

Zachowania żołnierzy gwałcących kobiety z punktu widzenia ewolucyjnego, biologicznego, genetycznego, jako sposób na ochronę gatunku, są zrozumiałe. Popęd do życia i chęć przekazania za wszelką cenę genów, jest najsilniejszym popędem, czyli bez względu na dramaty ludzie chcą się rozmnażać. Ciekawie na ten temat mówi w swoich wykładach nieżyjący Prof. J. Vetulani.

Jeżeli z tej perspektywy popatrzymy na zachowania młodzieży, która postanowiła bawić się w knajpach ryzykując śmiercią, zdecydowała się na zabawę, to musimy widzieć tę sytuację także w kategoriach przekraczania granic w zakresie budowania związków erotycznych. To brzmi fatalnie, głupio, dramatycznie, ale tak można też to interpretować.

Będzie też jakaś grupa Polaków, która z chwilą wyciszenia pandemii postawi na ryzykowne zachowania, dotyczące przekraczania granic w sferze seksualnej. Według mnie musimy się z tym liczyć. Choć oczywiście jest to równocześnie wróżenie z fusów.

Sięgając jednak do psychologii ewolucyjnej, można przewidywać, że będą osoby, które postawią na zabawę, na budowanie relacji, na rozmnażanie, nawet jeśli będzie się to działo kosztem przekraczania granic moralnych, prawnych itd.

Kolejna grupa to osoby nastoletnie, które budują związki erotyczne, związki, które zostały poszarpane np. dlatego, że pocałowałam się z chłopakiem, on był chory, a ja zaraziłam babcię, która zmarła. To są sytuacje bardzo trudne, ale nie można ich wykluczyć.

Pandemia pokiereszowała także relacje rodziców rozwiedzionych z dziećmi. Chodzi o realizację nałożonych przez sąd obowiązków spotkań z dziećmi. Pandemia stała się dla niektórych pretekstem do tego, żeby ograniczyć matce lub ojcu prawo do takich spotkań.

W tej chwili sądy zalewane są pozwami lub pismami, w których jeden z rodziców twierdzi, że nie ufa drugiemu, nie wie, z kim się spotyka, gdzie chodzi, więc istnieje ryzyko przyniesienia do domu wirusa. Do domu, w którym np. mieszkam ze starszymi rodzicami, więc mam obowiązek dbania o ich zdrowie. Naprawdę mówimy o masowej skala alienacji rodzicielskiej.

Biegli sądowi nie bardzo wiedzą, co teraz robić. Z jednej strony wyrok mówi, żeby udostępniać dziecko na spotkania z ojcem, ale matka mówi, że się boi. Jak będzie wyglądała rzeczywistość po pandemii, jeśli rozważamy wątek budowania więzi pomiędzy dzieckiem a rozwiedzionymi rodzicami, trudno powiedzieć.

Z perspektywy tego, co nas czeka dalej, wizja, którą pani przedstawiłem, jest totalnie dramatyczna, dlatego teraz na koniec wizja, która jest absolutnie inną. Może się nie zdarzyć kompletnie nic. Może być tak, że przejdziemy nad pandemią do porządku dziennego, ludzie zaczną gadać pomiędzy sobą, mówić, że coś takiego się zdarzyło, ale przeżyliśmy, trzeba iść do sklepu, ugotować obiad.

Dlatego te moje rozważania muszą być zakończone zdaniem, że z perspektywy moich doświadczeń wynika – mimo że możemy mieć do czynienia z przeróżnymi konsekwencjami – że tak naprawdę żaden mądry psycholog nie powinien się wypowiadać na temat, jaki będzie powrót do normalności.

Czytaj także: "Wytworzyli w umyśle stan zagrożenia". Psycholog mówi, jak radzić sobie z lękiem przed koronawirusem