Remontujemy, przestawiamy, zazieleniamy. 7 Polek pokazuje swoje pandemiczne domy [ZDJĘCIA]

Ola Gersz
Pandemia, lockdowny, home office. Zostaliśmy zamknięci w swoich mieszkaniach i domach i w końcu mieliśmy czas im się przyjrzeć. Nagle okazało się, że wiele rzeczy było nie tak: nie było gdzie usiąść z laptopem, stare szafki kuchenne kłuły w oczy, łazienki domagały się ekstremalnych metamorfoz albo zwyczajnie czegoś nam brakowało. Wcześniej nie mieliśmy czasu na remonty czy bawienie się w dekoratora wnętrz, ale pandemia... dała nam go aż za dużo. Nie było wyjścia: odmieniamy swoje domy! Oto rezultat: 7 osób podzieliło się zdjęciami swoich odnowionych, pandemicznych wnętrz.
Niektórzy zdecydowali się w pandemii na poważne remonty. Jak podkreślają, stare wnętrza "kłuły w oczy". Fot. własność prywatna

Martyna

W pandemicznym uniesieniu wzięłam się za odświeżenie kuchni – mówi Martyna, która – mimo braku remontowego doświadczenia – postanowiła wszystko zrobić własnoręcznie. – Nigdy wcześniej nawet pokoju nie pomalowałam, więc rzuciłam się na głęboką wodę – podkreśla.

Pomysł na metamorfozę kuchni wziął się wlaśnie podczas lockdownu. – Nie mogłam już patrzeć na te stare "babcine" szafki, zwłaszcza że mam kuchnię otwartą na pokój – siedząc w domu non stop, trudno mi było odwracać cały czas głowę – śmieje się.
Kuchnia Martyny "przed" i "po"Fot. Martyna
Martynie zależało na budżetowym rozwiązaniu, dlatego przemalowała szafki, a stare kafelki pokryła masą dającą efekt surowego betonu. Całą pracę wykonała "na raty".


– Najpierw wzięłam się za szafki – zajęło mi to w sumie około dwóch tygodni, bo kładłam trzy warstwy farby, a na końcu lakier i wszystko długo schło. Potem zabrałam się za ściany – to był olbrzymi chaos, a kuchnia "wjechała" do pokoju, zatem czynnikiem motywującym był powrót do normalności. To zajęło mi – wliczając schnięcie – około trzech tygodni – opowiada.

– Nie jest to na pewno Wersal, ale trochę pracy w to włożyłam. Muszę jeszcze wymienić blaty, ale kuchni wygląda znacznie bardziej "świeżo". Na zdjęciach nie widać niedociągnięć, ale uważam, że jak na kompletną amatorkę odwaliłam dobrą robotę – uśmiecha się Martyna.

Aneta

Kwarantanna nastroiło twórczo Anetę, która mieszka w dużym mieszkaniu w Warszawie razem z dwoma kotami. Skąd chęć do dekorowania wnętrza akurat w pandemii?
Fot. Aneta
– Na kwarantannie zaczęliśmy spędzać w domach znacznie więcej czasu, niż normalnie. Chciałam więc poczuć się dobrze w swoim mieszkaniu i myślę, że nie tylko ja. Skoro dom jest obecnie moją przestrzenią do życia i pracy, to chciałam tak tę przestrzeń urządzić, żeby czuć się w niej jak najbardziej komfortowo. Skoro na zewnątrz jest "dyskomfort", to postanowiłam, że zrobię sobie komfort w środku – mówi Aneta.

Zależało jej na stworzeniu przytulnego mieszkania – zgodnie z duńską filozofią hygge. – Zaczęłam kombinować z wystrojem i skoncentrowałam się na tym, żeby było mi dobrze. W moim domu zmieniło się naprawdę bardzo dużo, dodałam wiele przytulnych elementów, jak światełka, miękkie poduszki, podwieszany fotel – wylicza.

I dodaje: – Na zewnątrz było chłodno, niebezpiecznie i źle, więc chciałam mieć wewnętrz ciepło, bezpiecznie i przytulnie. Wydaje mi się, że otaczanie się przyjemnymi rzeczami – pluszowymi dodatkami, roślinami – daje w tych czasach wytchnienie – stwierdza.
Fot. Aneta
Wspomniane rośliny zresztą zajmują większą część mieszkania Anety – zaczęła masowo je kupować właśnie w pandemii. – Mam już w domu dżunglę. Z tego rozwinęła się prawdziwa pasja. Zawsze kochałam rośliny, ale przypomniałam sobie, jak fajnie jest je mieć. Rośliny dały mi na kwarantannie spokój i ukojenie – mam coś o co się troszczę, co zajmuje mnie i moje myśli. Uwielbiam patrzeć na nie z satysfakcją, gdy rosną – mówi.

Dekorowanie mieszkania było dla Anety również zajęciem, dzięki któremu mogła odciąć się od niewesołej rzeczywistości. – Nie skupiałam się na tym, co jest źle, ale na tym co zrobić, żeby było fajnie – podreśla. I to się udało: nie dość, że urządzanie wnętrza poprawiło jej sampoczucie, to... otrzymuje teraz same pochwały.
Fot. Aneta
– Udało mi się stworzyć taka przestrzeń, że każdy, kto do mnie przychodzi, czuje się dobrze. Niedawno przyjechał do mnie kolega, usiadł na sofie i powiedział, że moje mieszkanie to najbardziej fantastyczny dom, w jakim był i czuje się tu naprawdę świetnie. Co więcej gdy sąsiedzi niedawno opiekowali się kotami pod moją nieobecność, zainspirowali się moim mieszkaniem tak bardzo, że w tej chwili sami odświeżają swoje i robią remont. Kupują rośliny, lampki i bujany fotel, tak jak u mnie. Zresztą podobnie wspomniany kolega, któremu właśnie pomagać kupować rośliny – śmieje się.

Ewa

Ewa postawiła na minimalizm. W przeciwieństwie do osób, którzy w pandemii gromadzili rzeczy, ona się ich pozbywała. – Oczyszczalam życie po mężczyznach, którzy je zagracili. W przenośni i dosłownie. Potrzebowałam poczuć, że przestrzeń, w której żyję jest moja. Zrobiona tak, jak ja chcę. W końcu – wyznaje.

Ewa zdecydowała się w pandemii na generalny remont, m.in. łazienek oraz jadalni. – Po rozwodzie zostałam z dziećmi w domu, w którym mieszkaliśmy. Potrzebowałam zmienić go po mojemu. Lubię minimalizm, skandynawskie wnętrza, a dom był istnym muzeum pełnym gratów zgromadzonych przy wychowywaniu trójki dzieci. Teraz wychowuję moje najmłodsze dziecko, syna, już inaczej. Nie ma sterty zabawek, stawiam na jakość, wolę drewno niż grający plastik. Unikam zagracania domu. Czysta przestrzeń to czysty umysł – opowiada.
Jadalnia Ewy "przed" i "po"Fot. Ewa
Nie ukrywa, że w decyzji o remoncie pomogły jej finanse. – Wcześniej nie było mnie na to zwyczajnie stać. Odziedziczyłam spadek, który pozwolił mi na ten remont. Ciągle jeszcze jest dużo rzeczy do zrobienia, ale powoli, powoli dążę do stworzenia miejsca, które będzie moja oazą. W sumie już nią jest – podkreśla.

Ewa nie ukrywa, że pandemia była idealnym czasym na odgracanie swojej przestrzeni. – Gdybym była w domu tylko kilka godzin po pracy, zabiegana między gotowaniem zupy a praniem, to raczej myślałabym, jak szybko z niego wyjść. Na home office w pandemii przerabiam to, co mam, by dobrze się czuć każdego dnia – zaznacza.
Łazienka Ewy "przed" i "po"Fot. Ewa

Maja

Maja wraz z rodziną (i czterema kotami) przeprowadziła się w sylwestra ubiegłego roku do domu jednorodzinnego. Całe życie mieszkała na wsi, w mieszkaniu w bloku brakowało jej swobody.
Fot. Maja
– Mieszkaliśmy na przestrzeni kilku lat w dość dużym mieszkaniu – a później w zupełnie malutkim, ale bardziej przytulnym – jednak brak ogrodu, lasu i przestrzeni oraz możliwości zaproszenia znajomych bez "gniecenia" się nie było komfortowe – mówi Maja.

Maja nie ukrywa, że pandemia covid-19 znacząco wpłynęła na wicie przytulnej przestrzeni (które zresztą wciąż trwa). – Fakt, że spędzamy tu aż tyle czasu przyspiesza proces tworzenia miłego miejsca. Kocham styl boho, kolor zielony i drewno. Najważniejsze są jednak dla mnie rzeczy stare, z drugiej reki, wyszperane na OLX czy znalezione podczas jeżdżenia po wsi w dniach, kiedy ludzie wystawiają przed domy tzw. "gabaryty" – opowiada o swoim nowym domu.
Fot. Maja
W dobie pandemii Maja zdała sobie również sprawę, jak ważne jest dla niej spędzanie czasu z bliskimi. – Kocham ludzi, wspólne gotowanie i dobrą kawę, dlatego bardzo zależało mi na domu otwartym – szczególnie w tym dziwnym czasie. Dlatego też jedną z rzeczy, na której bardzo mi zależało, był – jak go nazywam – "pseudo taras". Urządziłam go małym kosztem, ale tak, aby było przytulnie – podkreśla.

Czy przestrzeń pomogła jej w pandemicznej rzeczywistości? Maja nie ma co do tego wątpliwości. – Pomimo utrudnień w pandemii, odczuwam więcej luzu. Mam mniej stresu i ogólnego niezadowolenia z sytuacji. Dom pozwolił mi odetchnąć – uśmiecha się.

Patrycja

– Home office wpłynął na decyzję o remoncie łazienki, a kwarantanna wpłynęła na decyzję o pomalowaniu sypialni na żółto – mówi Patrycja, która mieszka z partnerem i kotem.
Sypialnia Patrycji "przed" i "po"Fot. Patrycja
– Wcześniej nigdy nie miałam ani czasu, ani chęci, ani pieniędzy na remonty – łazienkę chciałam zmienić, jak tylko wprowadziłam się do obecnego mieszkania 5 lat temu, ale wtedy zabrakło funduszy – wyznaje. Pandemia przyspieszyła jednak jej decyzję o metamorfozie własnego kąta.
Łazienka Patrycji "przed" i "po"Fot. Patrycja
– Teraz, gdy jestem zamknięta w czterech ścianach, to rzeczy, które wcześniej delikatnie mi nie pasowały, nagle zaczęły kłuć w oczy niemożebnie – śmieje się. I mówi wprost: – Gdyby nie pandemia, to jeszcze długo nie podjęlibyśmy się tego remontu.

Magda

– Gdy zaczęłam pracować na home office, częściej rozglądałam się po swoim mieszkaniu i myślałam, czego mi brakuje i co mogłabym zmienić – mówi Magda, która podczas pandemii zdecydowała się na remont najważniejszego pomieszczenia w domu – kuchni.

– Zaczęło mnie denerwować, że nie mam zmywarki, mikrofalówki i płyty indukcyjnej, a do tego zepsuł mi się piekarnik. Postanowiłam to zmienić – podkreśla 32-latka, która mieszka wraz z mężem i 1,5 roczną córką.
Nowa kuchnia Magdy jeszcze w trakcie remontu – przed zamontowaniem sprzętów AGDFot. Magda
Magda zamówiła w styczniu zupełnie nowe meble i wyposażenie kuchenne, a jej mąż "zburzył" całą kuchnię – rozmontował i wyniósł stare szafki i sprzęty AGD. – Mamy w końcu nowoczesną kuchnię, co znacznie ułatwia życie codzienne – szczególnie mając małe dziecko – podkreśla Magda.

Jak Magda po upływie czasu ocenia decyzję o wymienieniu całej kuchni właśnie w pandemii? – Jestem z tego bardzo zadowolona – wyjawia. – Na home office odeszły dwie godziny dojazdu do i z pracy, więc miałam więcej czasu na zastanowienie się, wybranie wymarzonych mebli i doglądanie całego procesu – mówi.

Agata

– Zawsze chciałam ładniej urządzić swojego mieszkanie, ale ciągle gdzieś latałam – do pracy, na spotkania z ludźmi, do kina. Miałam tylko jakieś przebłyski, że warto by dokupić kilka ozdób, ale machałam na to ręką. Jak już miałam czas czegoś szukać w sklepach, to wygrywały nowe buty, a nie coś do chaty – mówi Agata, która mieszka z partnerem i psem.

Kiedy Agata została zamknięta w domu, problematyczna stała się codzienna praca. A właściwie jedna kwestia: gdzie ją wykonywać. – Próbowaliśmy pracować we dwoje przy jednym stole, który jest dość spory, bo na sześć osób, a dodatkowo się rozkłada. Okazało się jednak, że zupełnie nam to nie idzie – wyznaje.

Na pomoc przyszła... toaletka. Agata kupiła ją pod koniec studiów, ale niestety jej marzenia o wykonywaniu makijażu przy toaletce, niczym w serialu "Downton Abbey", spełzły na niczym. – Toaletka stała bokiem do okna, więc potrzebowałam jeszcze do niej specjalnej lampy. Zarzuciłam więc ten pomysł, a toaletka stała się i kurzyła – opowiada Agata.
Fot. Agata
Aż przyszedł pierwszy lockdown. Po fiasku wspólnej pracy przy stole partner Agaty przeniósł się do sypialni i zaczął pracować przy toaletce. Jednak i ta opcja nie była trafiona. – Mój chłopak ma 194 cm wzrostu i długie ręce, więc praca na toaletce o szerokości 40 centymetrów była męczarnią. Po pół roku kupił normalne biurko, a ja zupełnie nie wiedziałam co zrobić z toaletką – relacjonuje Agata.

Postanowiła "pobawić się" w dekoratorkę wnętrz i sprawdzić, czy biały mebel pasuje do salonu. Pasował. Zostało tylko "upiększanie". – Kupiłam kilka roślin w kwiaciarni online i Biedronce, dokupiłam lustro, bo było "łyso". Do niczego go nie używam – mimo że w salonie mam lepsze światło, to jestem już zbyt "ślepa" na malowanie się inaczej, niż 10 cm od lustra – śmieje się.

Miejsce na toaletce znalazły też zapachowe pałeczki do mieszkania – stuprocentowy "pandemiczny" zakup Agaty podyktowany względami praktycznymi. – W pandemii zaczęłam palić papierosy przy otwartym oknie, bo było mi wygodniej, niż na balkonie. Zapachy kupiłam, żeby aż tak nie śmierdziało – przyznaje.

Na toaletce się nie skończyło – Agata wzięła też na celownik kanapę. – Kiedy kilka lat temu wprowadzałam się do obecnego mieszkania, pojechałam z mama do Ikei i kupiłyśmy jakieś przypadkowe narzuty i poduszki. Musiały być w miarę tanie, bo kupowałam dużo bardziej potrzebnych rzeczy, jak sztućce czy kosze na śmieci – relacjonuje.

Wygląd kanapy od dawna "bolał" Agatę. – Narzuty były brzydkie i pozaciągane, wyglądały jak szare szmaty, ale wiecznie było mi na to szkoda kasy. Jednak kiedy podczas pandemii odeszły wydatki z gatunku knajpy-makijaże-ciuchy, okazało się, że zaoszczędziłam i mogę kupić nowe narzuty. Wciąż budżetowo, ale jednak – opowiada.

Do trzech narzut (dwóch kupionych i jednej wziętej z rodzinnego domu) Agata dołączyła żółtą poduszkę z Pepco. Z rezultatu jest zadowolona. – W końcu zrobiłam coś, co chciałam zrobić już dawno, ale nie mogłam się do tego zabrać. Ogarnęłam to dopiero po latach, właśnie w pandemii – zauważa i dodaje, że nowe narzuty wyjątkowo spodobały się jej psu, który też jest zresztą "pandemiczny".
Fot. Agata
Pandemia wpłynęła też na... wybór gwiazdkowego prezentu, który również okazał się rzeczą do dom". – Po raz pierwszy w życiu na pytanie mamy "co chcecie pod choinkę", nie udzieliłam odpowiedzi w stylu perfumy czy portfel. Poprosiliśmy o ekspres do kawy. Wcześniej coś takiego nie przyszłoby mi do głowy, bo co to za gówniany prezent – coś do domu. A tu proszę – śmieje się.