"Obu władza chciała boleśnie ugryźć". Przypadki Banasia i Maksymowicza pokazują, jak działa PiS

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Milczący Marian Banaś raptem stał się nadzwyczaj rozmowny. Przejrzał też na oczy i w całej okazałości zobaczył to, czego wcześniej nie dostrzegał. Podobnej iluminacji doznał Wojciech Maksymowicz, do niedawna poseł Porozumienia i lojalny członek klubu PiS, teraz w Polsce 2050. Obaj narazili się władzy, z którą długo było im po drodze.
Nawróceni na prawo i sprawiedliwość obnażają Prawo i Sprawiedliwość – pisze Karolina Lewicka. Fot. Albert Zawada / AG
Obu władza chciała boleśnie ugryźć i już nawet szarpała za nogawkę. Wyprowadzone ataki były brudne, profesora medycyny usiłowano skompromitować zawodowo, prezesowi NIK-u uderzono w rodzinę. Nadzwyczaj czynne były służby, fruwały anonimowe donosy. Brakowało tylko końskiego łba w łóżkach obu polityków, by obrazek stał się kompletny.

Po ludzku trzeba współczuć, ale trudno uwierzyć w szczere intencje obu, wyliczających teraz patologie rządzących, na które przez lata mieli zamknięte oczy, opisujących mafijną wręcz strukturę obozu władzy, do której to struktury dobrowolnie przynależeli, czerpiąc zeń profity. Zaczęli krytykować system, gdy system zaczął ich osobiście uwierać, gdy system chciał ich wypchnąć poza swój nawias, gdy Marian Banaś – jak mówi – "dostał sztyletem w serce".


Wcześniej ta władza niszczyła dziesiątki ludzi, a Maksymowicz i Banaś nie wpadali w alarmistyczne tony. Więcej, profesor – wcześniej związany z PO i ludowcami – zdecydował się na start z list PiS w 2019 roku, kiedy to sposób działania tej partii był świetnie rozpoznany, a bilans jej rządów w pierwszej kadencji powszechnie znany. Mimo to profesor postanowił ją podżyrować swoim autorytetem. Naprawdę mandat poselski był dla tego wybitnego neurochirurga aż tak łakomym kąskiem? Naprawę bycie blisko władzy, bez względu na to, jaka to jest władza, jest aż tak uzależniające?

Marian Banaś to trochę inna historia, jeszcze bardziej nie do uwierzenia. Zdjęcia nie kłamią – w końcówce sierpnia dwa lata temu widzimy w ławach rządowych rozanielonego Banasia, którego właśnie Sejm wybrał na prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Triumfalnie się uśmiecha. Wprawdzie opozycja próbowała wsadzić kij w szprychy, poseł PO Robert Kropiwnicki gardłował o problematycznych oświadczeniach majątkowych kandydata na prezesa, ale Elżbieta Witek bezpardonowo wyłączyła mu mikrofon w pół zdania.

Banaś jest wtedy istotnym elementem obozu władzy, ma iść do NIK-u po to, by NIK nie kontrolował tego, co władzy nie wyszło, co chce ukryć przed światem i opinią publiczną. Ma być czapą nad kontrolerami Izby, nie inaczej. Tyle, że kilka tygodni później staje się dla władzy problemem. I dopiero wtedy to, jaka ta władza jest, staje się też problemem dla Mariana Banasia.

Są to zatem bohaterowie, na których nie zasługujemy. Co wcale nie oznacza, że nie warto przyjrzeć się temu, co teraz o wnętrzu Zjednoczonej Prawicy mówią, potwierdzając przy okazji dotychczasowe, stawiane z oglądu zewnętrznego diagnozy. Generalnie, wyłania się nam obraz jak z przywołanego na początku "Ojca chrzestnego". Capo di tutti capi siedzi na Nowogrodzkiej, a Mariusz Kamiński dostarcza mu "haki na każdego, na wszelki wypadek", bo nawet swoi swoim nie ufają.

Służby są na służbie nie państwa, tylko partii, a "ludziom w służbach łamie się kręgosłupy i sumienia". Poza tym niektórzy funkcjonariusze "są powiązani ze strukturami mafijnymi". I jeszcze jeden fragment z wywiadu prezesa Banasia dla DGP: "PiS jest skuteczny w utrzymywaniu monopolu władzy, a każdy monopol władzy jest niebezpieczny dla państwa i narodu". Banaś nie chce expressis verbis orzec, że mamy władzę autorytarną, ale za to wyraźnie zaznacza, że "jest zachwiany trójpodział władzy", a "władza PiS stosuje dokładnie te same metody zastraszania ludzi, co władze komunistyczne".

W podobnym duchu wypowiada się Wojciech Maksymowicz. Też mówi o zbieraniu haków oraz sposobach ich używania. Oto ci, którzy z powodów "etycznych lub estetycznych" planują rozbrat z władzą, "są zapraszani na spotkania, gdzie pokazywano im pewne rzeczy, po których zmieniali zdanie”. Wobec tych, którzy ośmielają się władzę krytykować – np. lekarzy – "używane są metody nieakceptowalne, dezawuujące osoby, które występują przeciwko niewłaściwym decyzjom władzy". Profesorowi, tak jak prezesowi NIK-u, też ta władza kojarzy się dość jednoznacznie z PRL-em.

Zapewne żaden fragment tych wynurzeń Państwa nie zaskoczył. Koń, jaki jest, każdy widzi. Nie sądzę też, by ukazanie bezprawia i niesprawiedliwości Prawa i Sprawiedliwości było nośne społecznie, choćby nawet robili to ci, którzy na własne oczy widzieli, bo ramię w ramię z PiS-em maszerowali. Odłączeni od kolumny stali się niewiarygodni dla wyborców Jarosława Kaczyńskiego.

Ich słowa zostaną potraktowane jak zemsta, ich postawa jak zdrada. Jeśli jednak obaj – Banaś i Maksymowicz – politycznie przetrwają, mogą przetrzeć szlak dla innych, którzy w duchu mówią już "dość" i chcą się ewakuować spod czujnego oka ministra spraw wewnętrznych. Mniejsza o prawdziwe powody tej ewakuacji, zwykle czysto pragmatyczne. Każde odejście osłabia PiS, a każda opowieść o jego prawdziwej naturze czyni wyrwę w propagandowym murze.
Czytaj także: Nowy ład, ale stare metody. PiS znowu kupuje wyborców