Druga strona medalu. Kobiety mówią nam, jak w praktyce żyje się z partnerem chorym na depresję
Ten tekst jest częścią naszego cyklu o męskiej depresji:
- 4 mężczyzn z depresją opowiada o swojej chorobie
- "Facet boi się pójść na terapię. Lepiej powiedzieć to inaczej"
- Wywiad z psychiatrą o specyfice męskiej depresji
- Najohydniejsze teksty, które można powiedzieć facetowi w depresji
Tata Małgorzaty był zawsze wesoły i energiczny. Był duszą towarzystwa. Wszystko zmieniło się w 2011 roku – wtedy zmarła jego matka.
– Zawsze można było na niego liczyć, był takim super bohaterem. Jeśli coś nie wychodziło, coś trzeba było załatwić, to robił to mój tata. Nie miał sobie w tym równych. Bywał nerwowy i lękliwy, ale był też wesołym, otwartym i towarzyskim człowiekiem. Nagle, po śmierci mojej babci, jakby zapadł się w sobie... – przyznaje kobieta.
To zmiana była czymś, czego do tej pory nie doświadczyła. Małgorzata też choruje na depresję, ale choroba u jej taty przebiegała inaczej. – Ja starałam się funkcjonować z depresją. Choć było bardzo ciężko, to ludzie najczęściej nawet nie zdawali sobie sprawy, że ją mam. Wszystko działo się w środku, ledwo stałam na nogach, ale udawałam, że jest ok. Mój tata tak nie miał, mój tata po prostu zapadł się w środku – opisuje nasza rozmówczyni.
Mężczyzna nagle stał się bezbronny, cichy, bierny, siedział w fotelu albo na łóżku i nic nie mówił. Bardzo dużo spał. – Nie żartował już. Nagle stał się dziadkiem, którym trzeba się opiekować... Jakby się zestarzał o kilkanaście lat. To było trudne do ogarnięcia przede wszystkim z racji kontrastu, jaki się wytworzył. To był zupełnie inny człowiek. Człowiek, na którym można było zawsze polegać, sam potrzebował opieki i pomocy. Nagle się okazało, że tata jest słaby i nie jest już tym super bohaterem. Okazało się, że musimy radzić sobie sami – mówi Małgorzata.
Małgorzata była wtedy studentką, ale nadal mieszkała w domu z rodzicami. To, co działo się z jej tatą, było dla niej trudne także dlatego, że zdała sobie sprawę, że ojciec jest teraz zależny od niej, że musi się nim opiekować. W tamtym czasie zobaczyła, że "jest ludzki, że jest po prostu człowiekiem".
– Wchodziłam do pokoju, a on siedział i patrzył w jeden punkt. Patrzył na ścianę i mało mówił. To było emocjonalnie bardzo ciężkie, bo trudno patrzy się na cierpienie innych, trudno patrzy się na cierpienie rodziców, a najtrudniej jest, jeśli nie można pomóc. A nie mogłam pomóc – zaznacza.
Ojca Małgorzaty, z pomocą jej mamy, udało się namówić, żeby poszedł do lekarza. Leki bierze do dziś, ale na terapię aktualnie nie chodzi. Nasza rozmówczyni mówi określa ojca jako "dość biernego życiowo" – jest na emeryturze i niewiele robi.
– Depresja cały czas trwa. Teraz znowu jest zły okres. Dzwoni do mnie i mówi, że czuje się bardzo źle. To boli... Cieszę się, że mi ufa. Ja mam depresję i wiem, o co w tym chodzi. Chodziliśmy nawet do jednej psychiatry i nie wstydzimy się o tym rozmawiać, ale i tak jest ciężko. Wiemy, że nie da się z tym niczego zrobić, wiemy, że nie można mu pomóc – opowiada.
Małgorzata mówi, że dostrzega różnice między męską a kobiecą depresją. – Staram się funkcjonować często za wszelką cenę, a tata nie ma parcia, żeby funkcjonować, tata się po prostu zamyka. Nauczyliśmy się z tym żyć, ale boli mnie, że cierpi. Boli mnie również to, że najbliższe otoczenie nie do końca to wszystko rozumie – dodaje.
Małgorzata zgodziła się też opowiedzieć nam, jak na chorobę taty zareagowała jej mama. – Nagle nie można było na niego aż tak bardzo liczyć. Bywało, że siedział i nie pomagał, więc mama się po prostu wkurzała. Uważała, że jest leniwy, że nic nie robi, że nie wspiera, że taki słaby. To nie jest lenistwo, to jest choroba, choć depresję często się z tym myli – podkreśla.Z perspektywy dziecka i osoby chorej na depresję mogę powiedzieć, ze najciężej jest wtedy, kiedy widzisz, że ta osoba cierpi, cierpi wewnętrznie, a to jest według mnie gorsze, bo nie możesz doraźnie pomóc, nie możesz podać paracetamolu. Leki pomagają po czasie...
Patrzysz na osobę, którą kochasz najbardziej, ona tak bardzo cierpi i nie możesz jej pomóc. Jeśli to jest tata, to nagle masz uświadamiasz sobie, że to ty stajesz się rodzicem i musisz go chronić. Staram się go chronić, wyciągać do kina na spacery. Wiem, że to nie pomaga na depresję, ale jednak próbuję.
[h2]Myślę o wyprowadzce
Beata o chorobie partnera dowiedziała się w trakcie trwania związku. Około dwóch lat temu. Choć wcześniej dostrzegała symptomy, które wskazywały, że dzieje się coś złego, to dziś uważa, że nastąpiło coś, co można nazwać negacją.Z perspektywy dziecka i osoby chorej na depresję mogę powiedzieć, ze najciężej jest wtedy, kiedy widzisz, że ta osoba cierpi, cierpi wewnętrznie, a to jest według mnie gorsze, bo nie możesz doraźnie pomóc, nie możesz podać paracetamolu. Leki pomagają po czasie...
Patrzysz na osobę, którą kochasz najbardziej, ona tak bardzo cierpi i nie możesz jej pomóc. Jeśli to jest tata, to nagle masz uświadamiasz sobie, że to ty stajesz się rodzicem i musisz go chronić. Staram się go chronić, wyciągać do kina na spacery. Wiem, że to nie pomaga na depresję, ale jednak próbuję.
– Zaczęło się chyba od niechęci do robienia czegokolwiek. Prozaiczne czynności, jak np. wstanie z łóżka rano, sprawiały mu problemy. W pracy był jak automat, który musi zrobić swoje i przejść w tryb standby. W domu zachowywał się podobnie, wykazywał ogólną niechęć do najprostszych zadań – wspomina kobieta.
Przyszedł jednak moment, kiedy mężczyzna doszedł do wniosku, że konieczna jest wizyta u lekarza. – Tutaj już poszło szybko. Po wizycie u psychiatry jeszcze tego samego dnia trafił do psychologa. Tam zaczął psychoterapię połączoną z leczeniem farmakologicznym – opowiada Beata.
Około pół roku od rozpoczęcia farmakoterapii i psychoterapii stan partnera Beaty się ustabilizował. Było, jak podkreśla nasza rozmówczyni, względnie normalnie. Wtedy mogła odetchnąć. Jak czuje się dziś?
– Jak ja się czuję? Obecnie czuje się zmęczona, ponieważ przerwał farmakoterapię, co poskutkowało dość sporą zmianą w zachowaniu, mam na myśli agresję słowną - nigdy fizyczną - i całkowite zobojętnienie. Jestem osobą aktywną zawodowo i obecnie strasznie męczy mnie praca za dwoje. Chodzi nawet o tak prozaiczne czynności, jak dbanie o dom. Muszę wszystkiego pilnować. Doszłam nawet do takiego etapu, że myślę o, choćby czasowej, wyprowadzce – przyznaje.
Beata zawsze troszczyła się o partnera, wspierała go, pomagała, nigdy nie oceniała. – Do tego stopnia, że wiele razy nie zwracałam uwagi na swój dobrostan psychiczny. Chciałam go wspierać – zaznacza.
Zdarzają się momenty, kiedy zwyczajnie puszczają jej nerwy. Wie, że wiele zachowań partnera wynika z choroby, ale po prostu nie ma już siły.
– Ostatnimi czasy, zwłaszcza po rezygnacji partnera z farmakoterapii, jest coraz więcej takich momentów. Jak już wspominałam, zaczął przejawiać agresję słowną. Uznałam, że to jest taki etap, że nie można wszystkiego usprawiedliwiać chorobą i kobieta również musi zadbać o swój dobrostan psychiczny – podsumowuje.
Z perspektywy czasu chyba zaczęłam dostrzegać, że problem leży tutaj głębiej. Partner chyba zawsze był osobą despotyczną, nie znoszącą sprzeciwu. Depresja w jakiś sposób stała się sposobem na usprawiedliwianie takich zachowań. Jednak na dłuższą metę tak się nie da.
Był uparty, problemy zamiatał pod dywan
Kamila zgodziła się nam opowiedzieć o relacji, która należy już do przeszłości. Ze swoim byłym partnerem tworzyła związek przez sześć lat. On jest Anglikiem i w Anglii przez ten cały czas mieszkali. Niepokojące objawy, dotyczące depresji, mężczyzna zdradzał już na początki ich wspólnego życia.– Na samym początku znajomości ze mną był szczęśliwy i to trochę uśpiło moją czujność. Jego mama mówiła, że ma on deficyt witaminy B12 i stąd mogą wynikać problemy neurologiczne/psychologiczne – opowiada rozmówczyni naTemat.
Jej były partner jest programistą. Bardzo inteligentnym, zaradnym finansowo, wysoko funkcjonującym człowiekiem. Jednak od dzieciństwa borykał się z niską samooceną, kompleksami i silnym introwertyzmem.
– Podejrzewam, że depresja to nie był jedyny problem, bo okazało się, że ma również tendencję do uzależnień. Jego mama cały czas wszystko zwalała na deficyt witaminy - co faktycznie może generować problemy - a dopiero potem przyznała, że w rodzinie był problem alkoholowy – mówi Kamila.
Kobieta dodaje, że jej były partner często mówił o tym, że życie jest bez sensu, że nie ma sił do pracy. Widziała, że się męczy, że cierpi…
– Mimo tego pracował i świetnie zarabiał. Tylko raz w trakcie trwania związku udało mi się go namówić na wizytę u GP (lekarz rodzinny w Anglii). Niestety, GP burknął coś o antydepresantach, o terapii poznawczo-behawioralnej, ale zdawało mi się, że olewał problem... – wyjaśnia.
– Było mi bardzo żal mojego ex partnera, bo wiedziałam, że zmaga się z wieloma problemami, o czym sam mówił. Czasem bezpośrednio, czasem trzeba było się domyślać, ale wrażliwa osoba, jak ja, od razu takie rzeczy zauważa... Odnosiłam wrażenie, że jego rodzice zamiatali mnóstwo problemów pod dywan i nigdy nie wpoili mu, że nierozwiązany problem narasta – podkreśla Kamila.
Kamila bardzo chciała pomóc partnerowi, ale czuła opór zarówno z jego strony, jak i ze strony jego rodziny. Była rozczarowana postawą mężczyzny, ale większy żal czuła do systemu, który, jak podkreśla, bagatelizował poważne problemy pacjenta.To, że w jego rodzinie było problemy psychicznie, było tabu... Woleli mówić, że to tylko fizyczna przyczyna, że to deficyty B12. Po rozstaniu próbowałam jeszcze załatwić mu terapię uzależnień, ale NHS tego w zasadzie nie pokrywa. To, co mnie uderzyło, to teraz szans na wizytę u specjalisty.
Co czułam? W pewnym momencie strach. Byłam w obcym kraju, skaza na obcego człowieka i bez pomocy, gdyby jego stan się pogorszył na tyle, że nie będzie w stanie funkcjonować. A czasem było bardzo źle, doszły lęki, mania prześladowcza i problemy psychosomatyczne... Dlatego zawsze powtarzam, że nie tylko Polska i polskie rodziny maja problem z dotarciem do specjalistów... W Anglii jest to samo, a nawet gorzej.
– Było to dla mnie bardzo bolesne rozstanie. Nie widziałam przyszłości tego związku, ale byłam zżyta z tym mężczyzną. To dobry człowiek, nie mogę powiedzieć na niego złego słowa. Jednak lubił być sam, stronił od ludzi, żyjąc w jakiejś bańce. Do tego doszły te wszystkie kompleksy i ogólne zniechęcenie do życia. Był strasznie uparty, nie chciał się leczyć, ale i system nie zachęcał do leczenia. W Anglii cena wizyty u prywatnego psychiatry to 180-200 funtów – podkreśla.
Nasza rozmówczyni wskazuje też na jeszcze jeden problem, na stygmatyzację osób z zaburzeniami psychicznymi. Uważa że zaburzenia odczytywane są jako słabość. – Wielu ludzi cierpi w samotności lub sięga po używki. Mój partner leczył się marihuaną... – zaznacza.
Jak wspierać chorującego na depresję? Komentarz psycholog
Joanna Godecka: Statystycznie na depresje dwukrotnie częściej chorują kobiety, jednak mężczyźni stanowią 90 proc. osób, u których myśli samobójcze zostają zrealizowane, co oznacza, że ma ona u nich czasem bardzo groźny przebieg.Męska depresja w większym stopniu przekłada się na utratę motywacji, napędu, apatię. Natomiast u kobiet częściej przybiera postać koncentrowania się na objawach somatycznych. Zdarza się też, jak w przypadku Małgosi, tak zwana "uśmiechnięta depresja" (z ang. smiling depression) to syndrom osób, które maskują napięcie uśmiechem i choć innym wydaje się, że dają sobie radę, choroba ta drąży je od środka.
Niedawno wykryto gen odpowiadający za skłonność do depresji, który sprawia, że o ile kobiety zapadają na tę chorobę, to u mężczyzn prowadzi do nałogu alkoholowego. Może to wynikać z faktu, że kobiety nawykłe do większej otwartości i szukania pomocy wcześniej zaczynają leczenie, zaś mężczyźni reagują większym zamknięciem i próbują szukać ratunku w alkoholu.
Tak czy siak, depresja w męskim wydaniu prowadzi często do odcięcia się, stępienia intelektualnego, spadku libido, mocnego obniżenia samooceny, drażliwości, nerwowości, bardzo negatywnym ocenianiu własnych możliwości i przyszłości itp.
Dla chorego na depresję mężczyzny utrata sprawności, spowolnienie jest jeszcze jednym źródłem obniżenia samooceny. Warto więc namawiać do umiarkowanej (nie intensywnej!) aktywności, ponieważ praca mięśni pobudza wydzielanie serotoniny i pomaga w spalaniu kortyzolu, w ten sposób wpływając na poprawienie nastroju. Wspólne spacery mogą być bardzo pozytywnym elementem terapii.
Chory zazwyczaj popada także w obojętność w kwestii pokarmów. W takim przypadku pomożemy mu, dbając o jego dietę, tak aby nie zawierała cukrów prostych tylko złożone i aby była bogata w substancje oraz witaminy korzystnie wpływające na układ nerwowy.
Ważne są także rozmowy, w których nie oceniamy i nie serwujemy dobrych rad, a raczej staramy się sprawić, aby czuł się bezpiecznie z wyrażaniem emocji. Feedback powinien być pozytywny, ale nie w stylu: "daj spokój, na pewno sobie poradzisz", a raczej "rozumiem, że czujesz się zawiedziony sobą, mam nadzieję, że to minie".
Nie traktujmy też osoby z depresją inaczej niż dotąd. W tym sensie, że rozmawiajmy o tym, o czym lubiliśmy kiedyś dyskutować, nie unikajmy humoru, gdyż ta normalność jest również bardzo istotna.
Każda choroba partnera jest egzaminem, musimy więc liczyć się z kosztami. Dla partnerki z pewnością sytuacja jest trudniejsza (niż np. dla córki), gdyż musi ona nierzadko przejąć aktywności partnera, tracąc w ten sposób poczucie, że ma oparcie.
Przede wszystkim warto jednak zrozumieć istotę depresji, ponieważ mylimy czasem reakcje chorego, który np. staje się nieprzyjemny, ze złośliwością i bierzemy to do siebie. Albo uważamy, że obciąża nas swoją biernością, więc zaczynamy czuć się przeciążone. To jednak trochę tak jakbyśmy oczekiwali, że osoba z nogą w gipsie wstanie i wyrzuci śmieci, kiedy powiemy jej, że już za długo leży.
Zadbanie o siebie polega na takim zorganizowaniu życia, żeby stworzyć przestrzeń, w której zaspokoimy swoje potrzeby, czyli wyjdziemy gdzieś, zadbamy o psychikę, wypoczywając, robiąc sobie przyjemności, dając sobie czas na ulubione aktywności. Odradzam męczeństwo, ponieważ są pewne granice i jeśli je przekroczymy, odbije się to na jakości naszej relacji z osobą chorą.
Bagatelizując sytuację, także możemy skrzywdzić osobę chorującą na depresję. Nie mówmy, że depresja to nie choroba, że trzeba po prostu wziąć się w garść. Nie pomagamy również "motywując" poprzez mówienie: "masz odpowiedzialności, więc nie stać cię na słabość" lub podawanie przykładów osób, które mają gorzej, ale dają radę.
Trzeba wiedzieć, że chory ma zaburzone funkcje poznawcze i to, co jest proste dla nas, przekracza jego możliwości w danym momencie. Depresja sama w sobie wywołuje poczucie słabości, bycia gorszym, poczucie winy, że się zawiodło siebie i innych. Dlatego taka narracja wzmacnia tylko poczucie nieadekwatności.