Wolę ból w krzyżu, niż mieć znowu 20 lat. Wcale nie tęsknię za młodością i powiem wam dlaczego

Ola Gersz
"Kiedyś to było", "Co ja bym dała, żeby znowu mieć 20 lat", "Tęsknię za czasami studenckimi" – słyszę naokoło. Tymczasem ja, rocznik '89, za szczenięcymi latami wcale nie płaczę. Ba, gdybym mogla magicznie cofnąć się w czasie do mojej dwudziestki, raczej bym odmówiła. Dlaczego? Bo polubiłam siebie dopiero po trzydziestce i z każdym rokiem lubię siebie bardziej.
Nie tęsknię za młodością Fot. Kadr z filmu "Frances Ha"
Czasy młodości są idealizowane. O tym, jak cudownie być "młodym, wolnym i beztroskim", przekonują nas filmy o szalonych studentach, książki o młodzieńczych przygodach i piosenki o dwudziestolatkach. Potem czeka nas podobno tylko praca od 9 do 17, wieczory przed telewizorem i kredyty do spłacenia. Jednym słowem: tak zwane "żyćko".

Owszem, młodość jest piękna. Masz mniej problemów, mniej rachunków i mniej zmarszczek. Możesz imprezować do rana i wypić trzy piwa bez kaca-mordercy. Młodość to nieograniczone (tak nam się przynajmniej wydaje) możliwości, marzenia, sny o przyszłości i piosenki Backstreet Boys. Początek życia "naprawdę".


Ale młodość to nie tylko tęcza i jednorożce. Przynajmniej nie była taka dla mnie, ale – wnioskując po rozmowach z przyjaciółmi i scrollowaniu mediów społecznościowych – nie tylko dla mnie. Powiem wprost: wole siebie w wieku 32 lat, niż 22. I wiem, ze nie jestem w tej niepopularnej opinii odosobniona.

Nie tęsknię za młodością

Dlaczego wolę siebie starszą i wcale nie tęsknię za młodością?

Po pierwsze, może nie jestem mądrzejsza, ale na pewno mniej głupia. Wiem już, że mieszanie alkoholi na domówce skończy się źle, rutynowe badania są priorytetem, jedzenie fast foodów 5 razy w tygodniu zmasakruje mi żołądek, a zrywanie z chłopakiem przez SMS nie jest dobrym pomysłem. Zimą noszę podkoszulek, nie zarywam nocy i suszę włosy po umyciu.

Po drugie, im jestem starsza, tym bardziej mam "wywalone". Brzydkie słowo, ale adekwatne. Jako dwudziestokilkulatka przejmowałam się wszystkim, co nieistotne. Zastanawiam się, co ludzie powiedzą na mój strój, kolor włosów, wybory życiowe. Jak mnie widzą, co o mnie pomyślą. Nieustannie chciałam się przypodobać.

I nie tylko to. Kłótnia z przyjaciółką była tragedią, złamane serce końcem świata, a brak odpowiedzi na SMS – apokalipsą. Dzisiaj podchodzę do wszystkiego o wiele bardziej na luzie, nie upatruję dramatów w drobiazgach i patrzę na sprawy z dystansu. O tym, co ludzie o mnie sądzą, myślę coraz mniej. Polecam, żyje się o wiele lżej.

Po trzecie, kiedyś siebie nienawidziłam, dzisiaj siebie lubię. Jako 32-latka akceptuję siebie nieporównywalnie bardziej, niż dekadę temu. Młodość upłynęła mi pod znakiem kompleksów, nienawiści do swojego ciała i dzikiej walki o bycie "idealnie" piękną. Porównywanie się do innych, diety i zaburzenia odżywiania, przemykanie pod ścianami, żeby nikt mnie nie zauważył.

To był koszmar, za którym nie tęsknię. Dzisiaj jestem o wiele bardziej świadoma siebie i pogodzona ze sobą. Nie walczę ze swoim ciałem tak jak kiedyś, nie marzę o byciu kimś innym. Tak, nadal mam problemy z samooceną i relacją z moim ciałem, ale jestem już na dobrej drodze do uzdrowienia tej sfery mojego życia.
Czytaj także: Nie tylko picie wody! 25 millenialsów dzieli się nawykami, które odmieniły ich codzienne życie
I w końcu po czwarte, jestem spokojniejsza i stabilniejsza. Mam wokół siebie ludzi, których kocham, doceniam małe przyjemności i nie probuję już sobie nic udowodnić. Umościłam się i w sobie i w życiu. Przestałam ze wszystkim i wszystkimi walczyć. Za nic nie chciałabym wrócić do młodzieńczego poczucia obcości, niepewności i zagubienia.

Nie, wcale nie czuje się "stara". Trzydziestka to najlepszy okres w moim życiu, czekam na czterdziestkę. A filmy kłamią: dorosłość nie musi być smutna, nudna i uciążliwa. Wszystko zależy od nas. Może być naprawdę fantastycznie, byle pójść spać przed 22.