Uzdrowiciel z Ukrainy na polskim osiedlu. Ten film miał walczyć o Oscara

Alicja Cembrowska
"Raz, dwa, trzy... Śpisz" – mówi Żenia i pozwala, by kolejna jego klientka odleciała daleko. Tam, gdzie czuje się bezpiecznie i szczęśliwie. Tam, gdzie jest źródło jej lęków i być może uzdrowienia.
Kadr z filmu "Śniegu już nigdy nie będzie"

Obietnice obietnicami

"Śniegu już nigdy nie będzie" Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta od kilku dni możemy oglądać w kinach. Do tej pory musieliśmy zadowolić się obiecującymi tytułami artykułów i recenzji, a także doniesieniami o kolejnych festiwalach, na których film był wyświetlany. Widzów najbardziej rozpalała jednak wiadomość, że to ci polscy twórcy mieliby zawalczyć o Oscara – naturalnie informuje o tym również plakat filmu.
Niewiele jest jednak w "Śniegu już nigdy nie będzie" festiwalowego polotu. Ba, to film raczej nudny i ciągnący się. Sama fabuła, z opisu dostępnego w sieci, wydawała mi się atrakcyjna, mistyczna, nawiązująca do estetyki kina rosyjskiego i ukraińskiego. Byłam zatem ciekawa, jak masażysta-uzdrowiciel z Prypeci wpłynie na życie bogatych mieszkańców bogatej polskiej dzielnicy. Po co przyjechał, co chce im przekazać?

Dwa światy

W filmie wraz z Żenią (Alec Utgoff) każdego dnia podróżujemy z jego skromnego, ascetycznego mieszkania do rzędów idealnych willi na przedmieściach. Osiedle wygląda "niepolsko", przypomina scenografię z produkcji amerykańskiej. Z tego zamkniętego terenu mieszkańcy właściwie się nie ruszają, od reszty świata odcina ich płot, wejścia pilnuje ochroniarz.
Kadr z filmu
W idealnych domach, toczą się ospale nieidealne życia. Twórcy zadbali, żeby wizerunki mieszkańców zakrawały o groteskę (sąsiadka z buldogami, grana przez Katarzynę Figurę), a co najmniej były obrysowane grubą kreską. Osiedle jest książkowym przykładem niemiłości i obcości. Dzieci nie są przytulane, dorośli topią smutki w lampach drogiego szampana. Jadą do korporacji i z nich wracają. Nawet psy zdają się przybite tym marazmem i "nic niedzianiem się".
Żenia wkracza w ten popaprany świat, staje się egzotyczną atrakcją, na której barki, przy okazji masażu, można przenieść swoje lęki, ale także pseudointelektualne refleksje, których nikt inny nie chce już słuchać. Chociaż w zamyśle przybysz z zewnątrz miał być lekarstwem, to zdaje się, że jest tylko plastrem na ranę.


Niby ma nadprzyrodzone moce, niby uzdrawia, niby czyni cuda swoimi dłońmi, cud jednak nie nadchodzi. Albo inaczej – jest chwilową ulgą, po której i tak niezbędny jest łyk wina. Ciekawe jest to przyglądanie się mieszkańcom osiedla i zaglądanie do ich domów, twórcy jednak nie wpuszczają nas dalej. O bohaterach, w których wcielili się najlepsi polscy aktorzy – Maja Ostaszewska, Andrzej Chyra, Agata Kulesza, Weronika Rosati, Łukasz Simlat – dostajemy informacje szczątkowe, poszarpane, wybiórcze.

Tajemniczy masażysta

Również Żenia skrywa się za zasłoną. Trudno powiedzieć, czy jest szczęśliwy, czy nie. Czego mu brakuje? Co tak naprawdę myśli o swoich klientach? Ocenia ich? Współczuje? Reanimuje ich dusze czy raczej po prostu spełnia "zawodowy" obowiązek?
Kadr z filmu
Te mocne i charakterne na pierwszy rzut oka kreacje (świetna Ostaszewska czy spięty w roli żołnierza Chyra) nie zostały wykorzystane, jakby były obok fabuły. I to nie wina aktorów, a scenariusza, który jakby sam trochę nie wiedział, dokąd zmierza, jakby pisał się na bieżąco. Aspiruje do metafizycznej opowieści o kondycji współczesnego człowieka, jego relacji z naturą, chciałaby portretować nasze ludzkie zagubienie.

To się nie do końca udało. Historia Żeni niby ma początek i koniec, ale zabrakło jej treści. Uzdrowiciel chodzi od domu do domu, tu jest podrywany, tam zagadywany, ale ostatecznie niewiele się dzieje. Paradoksalnie najciekawsze ujęcia to te, gdy jest sam. Gdy po prostu możemy patrzeć na człowieka "bez życia", bo trudno określić, co jest dla niego istotne i ważne.
Mówi niewiele, po polsku porozumiewa się słabo, twórcy pokazują nam kilka przebitek z jego dzieciństwa, ale i to nie pozwala nam się do niego zbliżyć. Małgorzata Szumowska wyraźnie nawiązuje tą postacią do filmów Andrieja Tarkowskiego, mistrza kina rosyjskiego. Gdzieś przemyka pies podobny do tego ze "Stalkera", a Żenia przesuwa szklankę siłą woli. To wszystko jednak nie łączy się w całość.
Kadr z filmu
Dlatego ostatecznie ma się wrażenie, że "Śniegu już nigdy nie będzie" to dosyć przypadkowe połączenie scen, które raz są zabawne, autoironiczne, nawet odrobinę satyryczne, a za chwilę po prostu nudne. Co jednak warte podkreślenia – reżyserka wiernie trzyma się swojej estetyki, można odnieść wrażenie, że nieraz większą uwagę zwraca na piękno kadrów, symbolikę, niż samą fabułę. Gra światłem, subtelnościami, metaforami i te "pojedyncze" wycinki czarują (jak sceny w mrocznym lesie).

Bez wątpienia ma to ogromne znaczenie, problem jednak pojawia się, gdy patrzę na piękne kadry filmu, ale pomimo starań nie potrafię w nich znaleźć swojego miejsca. "Wejść" po prostu pomiędzy bohaterów i poczuć, co przeżywają.

Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl