"Nie wystarczy się zjednoczyć". Prof. Majcherek o tym, dlaczego triumf w Rzeszowie jest tak ważny

Janusz A. Majcherek
Janusz A. Majcherek jest profesorem filozofii, socjologiem, wykładowcą w krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym, publicystą nagradzanym m.in. Grand Press za najlepszy tekst publicystyczny, Nagrodą Kisiela, nagrodą Allianz w kategorii media.
Wynik wyborów w Rzeszowie potwierdził kilka przypuszczeń i podsunął kilka wniosków uczestnikom i obserwatorom ogólnopolskiego życia politycznego.
Profesor Janusz Majcherek z gościnnymi felietonami w naTemat.pl. Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Po pierwsze, zjednoczona opozycja może wygrać ze Zjednoczoną Prawicą, jeśli osiągnie i zademonstruje jedność. To nie dla wszystkich było oczywiste, niedawno Marek Migalski stwierdził, że wspólny blok opozycyjny nie jest w stanie pokonać PiS, bo rzekomo pokazał to wynik wyborów europarlamentarnych (nie uwzględnił, że biedroniowa Wiosna wystartowała wówczas osobno i zebrała ponad 6 proc. głosów, które po zsumowaniu z Koalicją Europejską dawałyby omal remis z PiS).

Także lewica ostatnio skłaniała się raczej do dogadywania się z PiS, niż do budowania przeciw niemu wspólnego frontu z opozycją, jakby nie dowierzając, że z PiS da się wygrać, więc lepiej z nim szukać porozumienia.


Malkontenci marudzą, że nie można ekstrapolować wyników głosowania w jednym dużym mieście wojewódzkim na elektorat ogólnokrajowy. To tylko częściowa prawda. Owszem – to drugie silnie potwierdzone przypuszczenie – duże, a zwłaszcza wojewódzkie miasta są dla PiS nie do zdobycia.

Ale Rzeszów to nie jest po prostu jedno z miast wojewódzkich, lecz stolica Podkarpacia, co ma wymiar symboliczny, w polityce odgrywający dużą rolę. Ale jest też wymiar realny: w wyborach prezydenta Rzeczypospolitej w Rzeszowie wynik Dudy był nawet o kilkaset głosów lepszy niż Trzaskowskiego, też przecież reprezentującego w II turze całą demokratyczną opozycję. Zwycięstwo Fijołka jest zaś miażdżące.

Owszem, jest w tym jego osobista zasługa. To nie tak, że każdy kandydat wystawiony przez całą opozycję wygrałby w cuglach. Wniosek: opozycji nie wystarczy się zjednoczyć, trzeba też mieć przekonujących reprezentantów. Takich na przykład jak Elżbieta Łukacijewska, odnosząca sukcesy na tymże Podkarpaciu.

Nietrafne są jednak wywody, że choć Trzaskowski równie wysoko pokonał Jakiego w walce o prezydenturę w Warszawie, to w rywalizacji o prezydenturę Rzeczypospolitej przegrał z Dudą.

Rzeszów to nie Warszawa, gdzie PiS jest omal na marginesie polityki lokalnej. Niewątpliwie trzeba natomiast formułę wspólnego kandydata przekuć na koncepcję wspólnej listy wyborczej, co nie będzie łatwe, ale jest osiągalne.

Tylko narwaniec mógłby dokonywać dosłownej ekstrapolacji, wnioskując że zjednoczona opozycja może osiągnąć ponad 56% w wyborach parlamentarnych, tak jak jej kandydat do prezydentury Rzeszowa. Lecz wysokie, a nawet bardzo wysokie wydaje się prawdopodobieństwo pokonania PiS i odebrania mu władzy.

W najbliższych sondażach pracownie badawcze powinny sprawdzić poparcie ogólnopolskiej próby wyborców dla wspólnego bloku opozycyjnego, w porównaniu do wyników pojedynczych partii startujących osobno. To wiele wyjaśniłoby. A może nawet rozstrzygnęło tę notoryczną kontrowersję: czy istnieje premia za jedność, czy przeciwnie – wejście do wspólnego bloku powoduje utratę wyborców partii, które w ten sposób osłabiają swoją tożsamość.

W Rzeszowie miała miejsce nie tylko konfrontacja reprezentanta zjednoczonej opozycji z
przedstawicielką PiS, ale także wewnętrzna jej rywalizacja z nominatem formalnie sojuszniczej Solidarnej Polski.

Ziobryści mogą się pocieszać, że osiągnięty przez ich człowieka wynik ponad 10% to dobry rezultat, gdyby go przenieść na arenę ogólnopolską jako poparcie dla Solidarnej Polski. Ale to iluzja. Jeśli wziąć pod uwagę silną rekomendację udzieloną mu przez popularnego i niezwyciężonego dotychczas prezydenta Ferenca, wynik jest słaby, bardzo słaby. I pokazał, że takie rekomendacje mają niewielkie znaczenie.

Dlaczego więc Ferenc jej udzielił, angażując się w kampanię Warchoła? Po co mu to było? Niezwyciężony pożegnał się ze stanowiskiem dotkliwą porażką jego protegowanego.

To było tak zaskakujące, że pojawiły się nawet teorie spiskowe: popierając ziobrystę, Ferenc specjalnie i perfidnie sprowokował konflikt wewnątrz obozu rządowego, aby ułatwić drogę do zwycięstwa reprezentantowi opozycji.

Prawda jest chyba inna. Ferenc reprezentował to, co najlepsze w polskich samorządach i to, co w nich gorsze. To drugie to demagogicznie i koniunkturalnie rozumiana zasada "moją partią jest moje miasto", oznaczające gotowość porozumiewania się z każdym dla dobra miasta i jego mieszkańców.

W praktyce: dogadywania się z rządzącymi na szczeblu centralnym, kimkolwiek by nie byli. Uznał, że w imię tej zasady trzeba miastu zapewnić wsparcie w kręgach rządowych, typując na prezydenta wiceministra, z którym dobrze się dogadywał w lokalnych sprawach. Oferując (może myślał, że ofiarowując) prezydenturę Rzeszowa członkowi rządu kalkulował chyba, że zapewnia temu miastu przychylność obozu rządowego.

Nie rozumiał bodaj wewnętrznych napięć, konfliktów i antagonizmów , narastających między ziobrystami a PiS i samym prezesem Kaczyńskim. Ten nie mógł
nie wystawić swojego kontrkandydata, co rozbiło głosy rzeszowskich sympatyków Zjednoczonej Prawicy, których skądinąd i tak zabrakłoby aby przeciwstawić się Fijołkowi.

Większość mieszkańców uznała zaś, że woli mieć za prezydenta lokalnego samorządowca, a nie rządowego oficjela. To triumf samorządności w najlepszym, niekoniunkturalnym wydaniu.

Janusz A. Majcherek jest profesorem filozofii, socjologiem, wykładowcą w krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym, publicystą nagradzanym m.in. Grand Press za najlepszy tekst publicystyczny, Nagrodą Kisiela, nagrodą Allianz w kategorii media.