Myślisz, że masz sąsiadów z piekła rodem? Ta książka udowodni ci, że wcale nie trafiłeś źle

Karolina Pałys
Załóżmy, że masz sąsiada, który uwielbia odkurzać o 3 nad ranem, a do tego na boku dealuje crackiem, a kiedy zwracasz mu grzecznie uwagę - grozi ci maczetą. Co robisz? Mieszkając w Wielkiej Brytanii nie miałbyś wątpliwości - zadzwoniłbyś do kogoś takiego, jak Nick Pettigrew.
Fot. materiały prasowe
Nick Pettigrew przez kilka lat był pracownikiem do spraw zachowań antyspołecznych, w skrócie ASBO (z ang. anti-social behaviour officer). W swojej książce pod tytułem “Antyspołeczny”, opisuje wszystko, z czym musiał się przez ten czas zmagać.

I jeśli myślicie, że wstęp tego tekstu został podkoloryzowany tylko po to, żeby przyciągnąć waszą uwagę, zdecydowanie musicie przeczytać nasz wywiad z Nickiem, a potem całą jego książkę. Z góry uprzedzamy, nie jest to lektura napawająca optymizmem. I to, paradoksalnie, pomimo faktu, że nieraz się przy niej zaśmiejecie.

Kiedy zdecydował pan, że opisze swoje doświadczenia?

Pewnego dnia w środku zimy stałem w wieżowcu, fotografując schody, które bezdomny wykorzystywał jako swoją toaletę, i pomyślałem: „Naprawdę muszę znaleźć inną robotę”. Kilka miesięcy później zacząłem pisać książkę i od tego momentu wszystko się zaczęło.

Nie bał się pan napisać tej książki? Można się spodziewać, że niektóre z opisywanych przez pana osób zareagują na publikację z umiarkowanym entuzjazmem.

Bardzo dbałem o to, by do każdego, o kim pisałem, podchodzić z życzliwością. Nigdy nie chciałem traktować moich bohaterów protekcjonalnie. Wiele pracy włożyłem też w to, aby zapewnić im anonimowość. Bardziej obawiałem się więc złych recenzji niż zirytowanych mieszkańców.

Instytucja ASBO nie ma swojego polskiego odpowiednika. Jak wyjaśniłby pan polskim czytelnikom rolę pracownika ds. zachowań antyspołecznych?

Rząd brytyjski zapewnia tanie mieszkania ludziom, którzy ich potrzebują (moim zdaniem o wiele za małej liczbie osób, ale to już inna sprawa). Gdy mieszkaniec takiego lokum ma problemy z zachowaniem antyspołecznym, ktoś taki jak ja powinien to zbadać.

To szara strefa, ale ogólnie rzecz biorąc, nie zajmujemy się sprawami, które opisać można jako przestępstwa karalne, a raczej drobnymi wybrykami, sytuacjami, którymi policja by się nie zajęła, ale które wpływają na jakość życia sąsiadów. Głośna muzyka, utarczki słowne i tym podobne.
Nick PettigrewFot. materiały prasowe
Czy wie pan, jak na pana książkę zareagowali byli współpracownicy? Zastanawia się pan czasem, co by było, gdyby jednak dał sobie jeszcze rok, może dwa jako ASBO?

Rozmawiałem z byłymi współpracownikami – zareagowali całkiem pozytywnie. Praca związana z lokalami mieszkalnymi to trudne, stresujące zajęcie i mam nadzieję, że moja książka pomogła społeczeństwu je docenić. Nie wydaje mi się, żebym mógł pracować jako ASBO, na pewno nie przez kolejne dwa lata, podejrzewam, że przeżyłbym załamanie.

Czy z perspektywy czasu może pan stwierdzić, że utrzymywanie stanowiska pracownika ds. zachowań antyspołecznych ma sens? Biorąc pod uwagę brak środków czy sprawczości, o których wspomina pan w książce, można mieć co do tego wątpliwości.

Pracownicy ASBO mogą eksmitować ludzi z ich domów, wsadzać ich do więzienia (jeśli nie przestają popełniać wykroczeń) czy też – jeśli sprawiają poważne problemy – po prostu zamykać ich lokale. Problemem nie jest więc brak sprawczości.

Myślę, że jeśli jakaś praca jest warta wykonywania – a praca w ASBO jest – to brak środków nie jest powodem, aby przestać ją wykonywać. Straciłem rachubę, ilu ludziom pomogłem zmienić życie na lepsze, i gdyby to stanowisko nie istniało, nie mieliby do kogo zwrócić się o pomoc.

Dla polskiego czytelnika zaskoczeniem może być czarny humor, jaki emanuje niemal z każdej strony pana książki. Czy w trakcie pracy ten cynizm był swego rodzaju mechanizmem obronnym?

Rozróżniłbym czarny humor od cynizmu – uważam, że można mieć ten pierwszy bez posiadania drugiego.

Cynizm to myślenie, że świat nie może stać się lepszy; zatem nie powinieneś pracować jako ASBO, jeśli tak podchodzisz do sprawy. Wystarczy porozmawiać z jakąkolwiek osobą pracującą w stresującym zawodzie, na pierwszej linii frontu – z policjantami, kierowcami karetek, lekarzami pogotowia – a gwarantuję, że większość z nich ma podobne poczucie humoru. Dla mnie czarny humor jest sposobem radzenia sobie z horrorami, których jesteś świadkiem, ale nie oznacza to, że nie traktujesz ich poważnie.

Co było najtrudniejsze w trakcie pracy jako ASBO: stykanie się z ludzką bezradnością czy z bezradnością systemu?

Dla mnie najtrudniejsze były zawsze sytuacje, w których system nie był w stanie wesprzeć mnie w pomocy moim podopiecznym. Często istniało oczywiste, dalekosiężne rozwiązanie, które mogło stać się ratunkiem dla ludzi nie tylko przez tygodnie czy miesiące, ale przez lata. Z różnych powodów – biurokracja i brak pieniędzy od rządu to dwa najczęstsze – pomoc, która była potrzebna, po prostu nie okazywała się osiągalna.

Ludzie u władzy powinni być zmuszeni do życia przez rok w miejscach, w których pracowałem. Gwarantuję, że gdyby to zrobili, wszystko by się zmieniło.

Niektóre z przytaczanych przez pana historii są makabryczne (rozkładające się ciała w mieszkaniach), inne przerażające (naloty narkotykowe, agresja ze strony mieszkańców). Który moment na w ciągu tych lat określiłby pan mianem największego horroru?

Największą grozą nie przepełnił mnie jeden wyróżniający się incydent czy makabryczna scena, którą napotkałem – a raczej obserwowanie, jak ludzie muszą żyć z niewielkim lub żadnym wsparciem ze strony rządu i że ich sytuacja zamiast się poprawiać, stopniowo się pogarsza. Najgorsza była świadomość, że w całym kraju dzieją się tysiące podobnych tragedii, a władza ma to gdzieś.

Którego z mieszkańców nigdy pan nie zapomni?

Pierwszy mieszkaniec, z którym rozmawiałem jako funkcjonariusz do spraw zachowań antyspołecznych, powiedział mi z całą powagą, że ich sąsiad z góry próbuje zrujnować jemu i jego rodzinie życie, celowo atakując ich mieszkanie żabami. Od tego momentu wiedziałem, że będzie to praca, w której nuda nie będzie problemem. (Ustaliliśmy, że ich sąsiad w rzeczywistości nie próbował wywołać plagi żab).

Czytając pana książkę, można odnieść wrażenie, że przez większość czasu, jaki spędził pan na stanowisku ASBO, nie miewał pan dobrych dni. A jakie wspomina pan z dumą czy nawet radością?

Książka ta opowiada o końcówce mojej kariery jako ASBO, co niestety zbiegło się z jednymi z najbardziej ponurych okresów w mojej pracy. Tymczasem – choć rodzaj spraw, którymi się zajmowałem w tym czasie, był typowy dla całej mojej kariery – mój nastrój nie zawsze był tak mroczny. Ponadto, z narracyjnego punktu widzenia, dni, w których nic nie idzie źle i miło spędzasz czas na pogawędkach z kolegami, nie stanowią interesującej lektury.

Było wiele dni, w których przepełniała mnie duma. Powiedziałbym, że ten, w którym pomogliśmy Phoebe – o której wspominam w książce – uciec od agresywnej pary, był jednym z takich dni.

Artykuł powstał we wspólpracy z wydawnictwem Insignis.