Måneskin: Baliśmy się, że znikniemy. Zniechęcano nas do wydania płyty z "Zitti e buoni" [WYWIAD]

Helena Łygas
Są eurowizyjnym fenomenem na miarę ABBY. O dziwo, Måneskin pokochali i Polacy. Bilety na ich sierpniowy koncert w Gdyni wyprzedały się w trzy minuty, a single zyskały status złotych płyt. Wisienką na torcie był sobotni koncert w Sopocie, który zamienił się w manifestację poparcia dla osób LGBT+ i szybko stał się międzynarodowym viralem.
Wywiad Måneskin dla naTemat fot. Maciej Stanik
Oglądając ich pełne buntu występy trudno spodziewać się typu "dzieciaków z sąsiedztwa". Tyle że scena to jedno, a to, co poza nią, to zupełnie co innego.

W Damiano, Victorii, Ethanie i Thomasie nie ma grama zblazowania. Są otwarci, sympatyczni i — jakkolwiek to brzmi — dobrze wychowani. I to niezależnie od tego, z kim rozmawiają.

Jak styrani by nie byli, starają się nie odmawiać wspólnych zdjęć. Wiedzą, że bez tych, którzy chcą ich słuchać, nie byłoby zwycięstw w San Remo i na Eurowizji, o 9. miejscu na globalnej liście hitów Spotify nie wspominając (w ostatnim tygodniu ich nowy album wskoczył na 5. miejsce najchętniej słuchanych płyt, wyprzedzając w klasyfikacji takie sławy jak Harry Styles czy The Weekend).


Może i ta pokora wynika z tego, że ostatnio słyszeli częściej, że "ludziom się to nie spodoba" niż to, że ich muzyka jest po prostu dobra?

Od razu widać, że są bardzo zżyci. Raz po raz śmieją się ze swoich żartów, wymieniają uwagi. Victoria i Damiano wchodzący naturalnie w role liderów, nieustannie szukają się wzrokiem, jak gdyby porozumiewali się bez słów, albo przynajmniej upewniali się, jak pierwsze zareaguje na to, co powiedziało drugie.

This is Måneskin


Są sojusznikami osób LGBT+, mówią o systemowej dyskryminacji kobiet i tym, jak pomogła im terapia. Opowiadają się za legalizacją marihuany i nienawidzą, gdy ktoś ocenia ludzi na podstawie czegokolwiek poza czynami.

Rozmawiamy dzień przed ich występem w Sopocie, który zrobił sporo zamieszania. Widać, że są zmęczeni trasą promocyjną, chociaż starają się tego nie okazywać. Tymczasem niemal od dwóch tygodni co i rusz lądują w innym kraju, gdzie nie mają czasu na nic poza wywiadami, występami, spotkaniami z fanami i snem.

Måneskin to znacznie więcej niż zwycięzcy Eurowizji z chwytliwymi kawałkami i przekraczający granice płci wizerunek. Damiano David na punkcie którego wokalu, charyzmy i nie oszukujmy się — również urody — oszalało pół Europy jest też (jeśli nie przede wszystkim) znakomitym tekściarzem.

I o tym chciałam rozmawiać w pierwszej kolejności. Wyszło trochę inaczej, bo wbrew pozorom "złote dzieci z Rzymu", jak określiłam Måneskin opisując ich drogę do triumfu w Rotterdame, po drodze sporo przeszły.

Helena Łygas: Od wygranej na Eurowizji non stop udzielacie wywiadów. Jakie pytanie powtarza się najczęściej?

Victoria de Angelis: Trudno powiedzieć, może: "Jak się poznaliście"?

Damiano David: Niemal w co drugim wywiadzie jesteśmy pytani o nazwę zespołu — co znaczy, skąd się wzięła.

Thomas Raggi: No i jeszcze "jak się czuliśmy wygrywając Eurowizję".

Tego ostatniego można się akurat domyślić.

(Damiano i Victoria zaczynają się śmiać)

Nie męczy was odpowiadanie ciągle na te same pytania?

Victoria: Ruszyliśmy w trasę promocyjną po Europie i w większości krajów udzielaliśmy wywiadów po raz pierwszy. Może za pięć lat opowiadanie skąd wzięła się nazwa, rzeczywiście mogłoby być irytujące, ale na tym etapie to pytania, które są okej.

Nie musicie się powtarzać, ale streszczę czytelnikom, którzy tego nie wiedzą — Victoria i Thomas chodzili razem do szkoły muzycznej, Damiano znał Victorię z widzenia i to od niego wyszedł pomysł założenia Måneskin w 2016 roku. Ethan dołączył do was z ogłoszenia na grupie dla muzyków z Rzymu.

Damiano: Dokładnie. (reszta potakuje)

Po pięciu latach wspólnego grania, a zwłaszcza po ostatnim bardzo intensywnym okresie , spotykacie się jeszcze zupełnie prywatnie?

(wszyscy zaczynają przekrzykiwać się, że jak najbardziej, chociaż ostatnio nie mają za dużo czasu wolnego)

Victoria: Jesteśmy dla siebie jak rodzina, chociaż nie mieszkamy razem. (chłopaki śmieją się z żartu).

Co wtedy robicie?

Damiano: Całkiem zwyczajne rzeczy, nieróżniące się zupełnie od tego, co robią ludzie w naszym wieku. Idziemy coś zjeść, siedzimy w pubie, albo kupujemy po piwie i włóczymy się po mieście (we Włoszech picie w miejscach publicznych jest legalne — przyp. red.). Vic, Ethan i Thomas lubią też potańczyć, ale wtedy zazwyczaj nie dołączam.

Na scenie trochę tańczysz.

Damiano: To co innego, tańczenie w klubach jest do dupy.

Macie jakieś kompleksy?

Ethan Torchio: Pewnie, że mamy i to sporo.

Victoria: Ostatnio nauczyliśmy się mieć to gdzieś. To znaczy może inaczej — staramy się skupiać na naszych mocnych stronach, a nie lękach i słabościach. W tym roku dużo walczyliśmy. I nie mam tu na myśli konkursów w San Remo czy Eurowizji.

Non stop słyszeliśmy, głównie od osób z włoskiej branży muzycznej, że się się nam nie uda, że nikt nie będzie chciał słuchać płyty, że takiego rodzaju rocka nie puszcza się już w radio. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy sami przeciw wszystkim i cholernie się baliśmy.

Czego?

Victoria: Tego, że ci wszyscy ludzie mają rację. Że nasz pierwszy album napisany dokładnie tak, jak chcemy, będzie końcem naszej kariery. Baliśmy się, że znikniemy.

A tu "Zitti e buoni" rozwaliło system — wygraliście San Remo, gdzie rocka tak naprawdę nigdy nie było, potem Eurowizja, wreszcie weszliście na zagraniczne listy przebojów, gdzie wcześniej nie trafił żaden włoski artysta. Co czuliście, biorąc pod uwagę wcześniejszą krytykę?

Victoria: Satysfakcję i radość nie do opisania. Nie dlatego, że chcieliśmy komuś coś udowodnić, ale dlatego, że okazało się, że nasz instynkt nas nie zawiódł. Pokazaliśmy się w pełni autorskim kawałku, który miał się nie spodobać. Tymczasem okazał się większym sukcesem niż wszystko, co wcześniej nagraliśmy.

Damiano: Co do kompleksów, myślę, że ostatni rok i walka, o której mówiła Vic, miały ogromny wpływ na nasze życie osobiste. Nie oddzielam muzyki od tego, kim jestem, gdy się nią nie zajmuję i nie traktuję jej jako pracy. Jasne, że bywa ciężko, kiedy masz mało czasu wolnego, ale to muzyka jest powodem dla którego wstaję z łóżka.

Wiem, jak to brzmi, gdy ktoś mówi "muzyka jest wszystkim", ale w naszym przypadku tak po prostu jest. Dlatego te wszystkie lęki — że się nie uda, że płyta będzie klapą — odbijały się na nas podwójnie.

Ethan: Nie wyobrażam sobie zupełnie tej sytuacji, gdybyśmy nie byli w tym we czworo. Mocno się wspieraliśmy, spędzaliśmy ze sobą masę czasu, gadaliśmy o swoich obawach, pocieszaliśmy się.

Damiano: Dzięki naszej "walce ze światem", która koniec końców okazała się dobrym wyborem, zaczęliśmy ufać swojemu wyczuciu muzycznemu, ale co ważniejsze swoim emocjom. Tego rodzaju potwierdzenie pomogło w sensie psychologicznym.
Czytaj także: Måneskin zapełni jeszcze stadiony. Wreszcie Eurowizja dała nam gwiazdy, na które czekaliśmy
Co byście robili, gdybyście nie grali w zespole?

Thomas: Na pewno coś związanego z muzyką. Może pisałbym kawałki innym?

Victoria: U mnie podobnie, wolałabym uczyć dzieci grać na instrumentach (Victoria oprócz basu gra też na gitarze klasycznej i na pianinie — przyp. red.) niż robić cokolwiek innego, niezależnie od wynagrodzenia.

No dobra, a gdyby zajmowanie się muzyką nie było możliwe?

Damiano: W sumie lubię gotować i jeść, może coś związanego z tym?

Thomas: "Kolację przygotował kucharz Damiano" (reszta zaczyna się śmiać)

Ethan: Jezu…

Victoria: Spoko, ale jakoś sobie tego nie wyobrażam.

Tworzycie bardzo spójne tekstowo, konceptualne albumy — to nie jest po prostu "X piosenek z różnych bajek, którym trzeba dać jakiś wspólny tytuł". Jak było w przypadku waszego trzeciego albumu, z którego pochodzi eurowizyjne "Zitti e buoni".

Damiano: Chcieliśmy oddać hołd złości ("Teatro d’ira" to po po polsku "Teatr złości" — przyp. red.). Zazwyczaj postrzega się ją jako coś negatywnego, co trzeba w sobie zdusić.

Uczucia i emocje są potrzebne, mają sens, nawet jeśli bywają trudne. Ten album jest też o tym, że jeśli odpowiednio ukierunkujemy złość, może z niej wyjść coś dobrego. Złość nie musi wyniszczać, dla nas była impulsem i siłą napędową.

A dlaczego w tytule albumu pożeniliście złość akurat z teatrem?

Victoria: To pytanie do Damiano, on tu jest poetą. (Ethan i Thomas trochę się podśmiewają)

Damiano: Chodziło o kontrast. Teatr kojarzy się z elegancją, lekko nadętą atmosferą. Jest określoną, klasyczną formą sztuki. Wściekłość na scenie teatru szokuje. Jednocześnie wizja "złości w teatrze" w pewnym sensie ją wywyższa, kieruje światło na to, co dla wielu osób powinno zostać w cieniu.

Wiem, że od początku album miał mieć swoją kontynuację. Tuż po Eurowizji zamknęliście się w wynajętym domu na wsi i pracowaliście nad "Teatro d’ira vol. 2". Skąd pomysł na dwie części?

Damiano: To pierwszy album, który stworzyliśmy w stu procentach sami. Nie chcieliśmy zamykać jeszcze opowieści o tym, co przeszliśmy.

Ostatnie lata były dla nas czasem ogromnego i często też bardzo trudnego rozwoju. I nie mówię tu wcale o rozpoznawalności. Raczej o naszym rozwoju muzycznym i tym, jak dojrzewaliśmy, rozwijaliśmy się jako ludzie. Chcieliśmy dać upust emocjom i doświadczeniom, które wcześniej kumulowaliśmy w sobie, ale nie do końca mogliśmy dać im ujście.

Victoria: Część piosenek z nowego albumu powstała tak naprawdę już dawno temu, ale mieliśmy potrzebę podzielenia się nimi z ludźmi, którzy mogą odnaleźć tam coś o sobie. Drugą część tworzymy na bieżąco.

Damiano: Widzę to trochę jako fotografię z podróży, którą już odbyliśmy. W tym sensie starsze piosenki się dla nas nie przeterminowały, bo są po prostu zapisem naszej drogi. I stąd dwa albumy pod tym samym tytułem — to cykl, który chcemy domknąć.

W waszych piosenkach pojawiają się dwie bardzo charakterystyczne postaci kobiece. Silna i fascynująca Marlena powraca w kilku piosenkach z albumu "Ballo della vita". Coraline z "Teatro d’ira" jest jej przeciwieństwem — jest słaba, wrażliwa, pełna lęków. Kim są Marlena i Coraline?

Victoria: Marlena to po prostu personifikacja przekazu, na którym zależało nam w przypadku drugiej płyty. Uznaliśmy, że najlepiej wybrzmi właśnie w takiej formie.

Jaki to przekaz?

Damiano: Marlena jest w pewnym sensie postacią ze świata idealnego — jest nieustraszona, silna, ale nie twarda. Nie boi się odkryć przed innymi, wystawić na ocenę, być wrażliwą. Ta postać mówi: bądź taki, jaki chcesz być i się nie bój, kochaj kogo chcesz, doświadczaj, eksperymentuj.

A Coraline?

Damiano: Powiedziałaś wcześniej, że to postać słaba, ale ja jej tak nie widzę. Dla mnie to, co różni ją od Marleny to fakt, że żyje w świecie realnym, więc doświadcza lęku, niepewności — tak jak my wszyscy.

Jasne, że w piosence ("Coraline" — przyp. red.) mowa o doświadczeniach ekstremalnie negatywnych, ale to, że Coraline ma problemy, nie znaczy że jest słaba. Samo imię to wybór raczej muzyczny niż znaczący, da się je "ładnie" zaśpiewać.

Zastanawia mnie jedno — Damiano pisze teksty, ale na Eurowizji czy na ostatnim albumie, jako autorzy wpisani byliście wszyscy.

Victoria: Chodzi o prawa autorskie do kawałków. Damiano pisze, ale komponujemy zazwyczaj we troje z Thomasem i Ethanem.

Ethan: Ale to nie tak, że jesteśmy odcięci od Damiano. Pokazujemy mu, co już mamy, naradzamy się, zastanawiamy się, co można ulepszyć. W drugą stronę działa to tak samo.

Victoria: Nie chcieliśmy bawić się w jakieś podziały i uznaliśmy, że nasze piosenki należą do nas wszystkich w równej części. Nikt z nas nie marzy o karierze solowej, jesteśmy zespołem.

Większość osób w waszym wieku zaczyna może nie odkrywać, ale rozumieć na czym polega ich seksualność. Tymczasem od dawna nie było zespołu seksualizowanego przez publiczność w takim stopniu jak wy. Macie z tym problem?

Victoria: Wyrażanie jakiegoś rodzaju fascynacji z zachowaniem granic szacunku jest dla nas okej, podobnie jak komentarze na temat tego, jak wyglądamy. Myślę, że nie przejmujemy się tym aż tak bardzo, bo dość świadomie bawimy się wizerunkiem.

Nie wstydzimy się też ani naszych ciał, ani seksualności, bo to nie są powody do wstydu. Jasne, że zdarzają się ludzie, którzy piszą obleśne rzeczy i nie jest to dla nas żadnym komplementem.

Damiano: Pamiętam, że po Eurowizji śmialiśmy się z komentarzy w stylu "nigdy nie byłam tak pewna, że cztery osoby uprawiają ze sobą seks". Może jesteśmy już do tego przyzwyczajeni? Nie przeszkadza nam, że ludzie łączą nas w pary, albo że piszą, że jestem gejem. Przecież to nie obelga.

Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: Wiadomo, dlaczego Gilon i Dowbor mówili do Maneskin po polsku. Pracownik Polsatu tłumaczy