Pijani kierowcy zabijają, a potem uważają, że mieli pecha. “W wielu przypadkach nie było skruchy”

Aneta Olender
– Jeśli zabije się pijany kierowca, to pół biedy, wziął sprawy w swoje ręce i to zrobił, jeżeli jednak ten kierowca zabije kogoś niewinnego, to kto jest winny? My - jako społeczeństwo, które mogąc wiele rzeczy zrobić, nie zrobiło nic – podkreśla Waldemar Ziarek z Fundacji Kierowca Bezpieczny. Rozmówca naTemat mówi też o kolejnych politycznych obietnicach dotyczących polepszenia bezpieczeństwa na drodze i o tym, jakie mechanizmy rzeczywiście należałoby wprowadzić, aby cokolwiek zmienić.
Wypadek pod Stalową Wolą Fot. Facebook.com / Ochotnicza Straż Pożarna w Grębowie
Elżbietów w powiecie sochaczewskim – tam w wyniku zderzenia samochodu osobowego z ciężarówką zginęło 5 osób, w tym troje dzieci. Galewo w woj. wielkopolskim – w czołowym zderzeniu samochodu osobowego z busem zginęło 6-letnie dziecko. Stalowa Wola – pijany kierowca zderzył się czołowo z jadącą z naprzeciwka osobówką. Zabił małżeństwo podróżujące tym drugim autem. Para osierociła trójkę dzieci.

Serią tragicznych wypadków rozpoczął się wakacyjny sezon na polskich drogach. I jak zwykle w takich przypadkach bywa, rozgorzała dyskusja, co zrobić, aby było bezpieczniej, aby było mniej wypadków i ofiar, co byłoby skutecznym sposobem na walkę z drogowymi piratami?


"To jest potencjalne morderstwo. Odpowiedź jest jedna – zero tolerancji dla bandytów drogowych" – napisał po wypadku ze Stalowej Woli premier Mateusz Morawiecki.

Rząd zapowiedział zmiany w prawie o ruchu drogowym. Mowa między innymi o zaostrzeniu kar za prowadzenie auta na podwójny gazie i przekroczenie prędkości – nawet 5 tys. zł. Więcej punktów karnych ma wpływać także na wyższe cenę OC.

Co pan myśli, kiedy po serii tak tragicznych wypadków znowu uaktywniają się politycy i obiecują zmiany, obiecują, że zrobią porządek z brawurą na drodze?

Od 2004 roku – wtedy zaczęła funkcjonować założona przez Krzysztofa Hołowczyca Fundacja "Kierowca Bezpieczny" – za każdym razem, kiedy dojdzie do tak – nazwijmy – spektakularnego wypadku, w którym mamy ofiary śmiertelne, słyszę podobne teksty. Nie ma różnicy koloryt polityczny, wcześniej zmiany obiecywali działacze SLD, później PO, teraz PiS.

Jest to polityczna mobilizacja, która w mojej ocenie ma charakter typowo populistyczny. Skoro mamy zainteresowanie opinii publicznej, to trzeba w tej chwili coś pokazać, coś powiedzieć, a tak naprawdę za chwilę wszystko wraca do normy – z wielkiego halo robi się małe słucham.

W trakcie tych 17 lat poszliśmy do przodu w kwestii poprawy bezpieczeństwa na drogach, ale nie na tyle, żeby te negatywne trendy – szczególnie wypadki powodowane przez pijanych kierowców – diametralnie się zmieniły.

Wciąż powtarza się, że kary są za niskie, czy to o to chodzi, czy może o naszą mentalność?

Trzeba powiedzieć o dwóch sprawach. Z jednej strony musimy przyznać, patrząc w lustro, że niestety jesteśmy narodem pijaków. Mówimy o tradycji picia alkoholu sięgającej dawnych czasów.

Jednak to, co jest najgorsze w mentalności Polaków, to to, że ta tradycja i jej ewentualne efekty – wypadki i inne zdarzenia, ale nie tylko drogowe – są usprawiedliwiane takim zwykłym hasłem: "Trochę wypiłem, nie wiedziałem do końca co robię". I każdy kiwa głową.

Osoba, która powoduje wypadek pod wpływem alkoholu, jest zwykłym bandytą, ale nagle staje się jakby ofiarą. Wszyscy zaczynają jej żałować "No tak, pojechał, wypił trochę i stało się nieszczęście". Powtórzę – usprawiedliwiamy bandytów, dając im poczucie, że tak naprawdę nie mieli farta.

W rezultacie sprawca wypadku tak do końca nie czuje się winny. Rozmawiałem z osadzonymi, często recydywistami, którzy trafili do więzienia, bo wsiadali za kierownicę po alkoholu, bo doprowadzili w ten sposób do tragedii. W wielu przypadkach nie było skruchy, mówili, że przecież przez 15 lat jeździli po kielichu i nic się nie stało, a teraz po prostu mieli pecha, bo ktoś wyskoczył przed auto na rowerze. To właściwie były pretensje do losu, nie do siebie.

W trakcie tych spotkań nie było ani jednej osoby, która żałowała?

Podczas spotkań profilaktycznych spotkałem mężczyznę, który powiedział, że zabił człowieka. Był alkoholikiem, który notorycznie jeździł pod wpływem alkoholu. Dwa razy odebrano mu prawo jazdy, a wtedy, kiedy zginął człowiek, wsiadł za kierownicę nie mając uprawnień. Teraz żałuje, ma traumę i pretensję do siebie, bo tyle w jego życiu było znaków ostrzegawczych, a on i tak nie uważał... I zdarzył się dramat.

Na takie sytuacje używana pan określenia "morderstwo drogowe"?

Na jednej z konferencji zadałem pytanie, czym się różni bandyta, który idzie ulicą, strzela z karabinu maszynowego do wszystkiego, co się porusza, od pijanego kierowcy, który jedzie samochodem?

Wyobraźmy sobie, że ten który strzela nikogo nie zabił, bo do nikogo nie trafił, a temu, który jechał samochodem też się udało, bo akurat nikogo na drodze nie było. Natomiast w sytuacji, w której byłyby ofiary, to ta zbrodnie niczym się nie różnią.

Osoba, która wsiada za kierownicę mając 2 promile alkoholu jest bandytą z karabinem maszynowym, ponieważ jechała z zamiarem zabicia, stworzyła sobie warunki do mordu.


Ze statystyk, którymi dysponuje policja, wynika, że w 2020 roku "użytkownicy dróg (kierujący, piesi, pasażerowie) będący pod działaniem alkoholu uczestniczyli w 2 540 wypadkach drogowych (10,8 proc. ogółu wypadków), w których śmierć poniosło 327 osób". Ile osób może unikać odpowiedzialności?

Dane policyjne pochodzą z prowadzonych co pewien czas wyrywkowych akcji sprawdzania trzeźwości. Do statystyk trafiają też ci, którzy uczestniczą w wypadkach. Jest to jednak ułamek procenta tych, którzy wsiadają pod wpływem alkoholu za kierownicę.

Wśród skazanych były prowadzone badania, z których wynika, że niestety nawyki usprawiedliwienia jazdy pod wpływem alkoholu wynieśli oni z domu rodzinnego. Gdy dorastali, obserwowali np. swojego ojca, swojego wujka, kogoś, kto odwiedzał rodzinę, wypił piwo, wsiadał w samochód i jechał. Słyszeli, że to przysłowiowe jedno piwko czy lampka wina nikomu nie przeszkadza.

Nasz system kształcenia uczy regułek, a nie głębokiej treści. Nie kładziemy nacisku na psychologię kierowcy, a wychowanie komunikacyjne w szkole podstawowej raczkuje. Pokazujemy znaki, które są ważne, ale to nie uczy odpowiedniego myślenia.

Młody człowiek musi mieć wdrukowane pewne zasady i my możemy go takich zasad nauczyć. On jest jak taka biała tablica, wszystko chłonie, nie ma jeszcze innych wzorców. Natomiast w przypadku osób, które jeżdżą samochodem już 10-15 lat, żadna akcja profilaktyczna, żadne spotkanie z policjantem, czy z jakąś ofiarą wypadków, niczego ich nie nauczą. Jedynym sposobem na nich jest strach przed nieuchronnością kary i przed wysokością kary.

O tym też mówi się od lat. Nie widzę jednak wielkiej zmiany.

Kary są za małe. Norwegowie wyeliminowali problem kierowców jeżdżących pod wpływem alkoholu, a są narodem pijącym – patrząc na statystyki – pewnie więcej od Polaków. Wprowadzono drakońskie kary finansowe i przebudowano sposób myślenia całego społeczeństwa.

Byłem w szoku, kiedy zobaczyłem w Norwegii pewną sytuację – na drodze pojawił się pijany kierowca, a policja w niedługim czasie miała co najmniej 15 zgłoszeń dotyczących tego człowieka, łącznie z informację od osoby, która z tym kierowcą piła. U nas kogoś takiego uznano by za kapusia: "Cham, pił ze mną i doniósł na mnie".

Dobrych kilka lat temu prominentny dyrektor WORD-u został zatrzymany za jazdę po pijanemu.
Kiedy zarówno ja, jak i Krzysztof Hołowczyc, w wywiadach ostro to komentowaliśmy, podkreślając, że kara w jego przypadku powinna być dwa razy większa niż w przypadku każdego innego człowieka, dostaliśmy za to, że "kopiemy leżącego". Jak śmiemy, przecież on taki biedny, pokajał się... Nie powinno być tutaj litości, jemu się udało, bo tylko słupki rozwalił.

Niedawno pewnemu radnemu powiatowemu też się udało – miał 2 promile alkoholu. Tłumaczył się, że wypił tylko jedno piwo, że był zmęczony, że brał leki. Każdy się tak tłumaczy.

Jestem rozczarowany tym, że inni radni, jego koledzy, nie wystąpili, żeby jakąś naganę mu dać, że nie apelują, żeby złożył mandat. Tylko jeśli takie rzeczy zaczną się dziać, to wtedy coś zacznie się zmieniać. Jeśli nie, to wszyscy będziemy bawili się w kotka i myszkę, a ludzie będą na drogach umierali i to nie ze swojej winy.

Jeśli zabije się pijany kierowca, to pół biedy, wziął sprawy w swoje ręce i to zrobił, jeżeli jednak ten kierowca zabije kogoś niewinnego, to kto jest winny? My, jako społeczeństwo, które mogąc wiele rzeczy zrobić, nie zrobiło nic.

Jak więc powinny być kary?

Najbardziej dotkliwą będzie kara bezwzględnego więzienia i bardzo duża kara finansowa. Jeśli jedna osoba zostanie skazana w tak odczuwalny sposób – i nie ma znaczenia, czy to ksiądz, czy polityk, czy ktokolwiek inny – to pójdzie mocny sygnał do społeczeństwa.

W przypadku kary finansowej trzeba jednak pomyśleć o jakichś stopniach finansowych, ponieważ czym innym będzie kara w wysokości 5 tys. dla osoby, która zarabia 3 tys., a czym innym dla kogoś, kto zarabia o wiele większe pieniądze.

Czy nadal jesteśmy w czołówce państw europejskich, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę wypadków ze skutkiem śmiertelnym?

Niestety jesteśmy, ale to też nie tylko wina statystyk dotyczących wypadków z winy pijanych kierowców. Pamiętajmy, że ciągle mamy rozbudowującą się infrastrukturę drogową. Ile batalii trzeba z ludźmi toczyć, żeby wyciąć drzewa przy drogach...

Rozumiem, że chodzi o ekologię, o przyrodę, że to bardzo ważne zwłaszcza w obecnej sytuacji, w rzeczywistości, której znalazła się nasza planeta, ale nie uważam, że tam, gdzie jest duże natężenie ruchu, drzewa powinny stać w skraju drogi. Oczywiście drzewa nie zabijają, zabija głupota ludzka...

Są przecież programy, np. Narodowy Program Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, których celem jest zmniejszenie liczby ofiar śmiertelnych wypadków drogowych, a wręcz ich wyeliminowanie. Co w nich kuleje?

To była narodowa strategia walki o bezpieczeństwo, wielostronna, bo na wielu płaszczyznach. Wcześniej były programy takie jak np. Gambit. One jakąś rolę oczywiście odegrały, ale przełomu nie ma.

Jest sens taki program budować, jeśli zakłada on działania od podstaw. Mam na myśli poprawę nauczania komunikacyjnego dzieci, co zahamowałoby statystyki dotyczące liczby wypadków powodowanych przez młodych kierowców.

Takie działanie oczywiście wiąże się z nakładami, z przygotowaniem kadry – nie wystarczy ktoś, kto będzie klepał formułki. Trzeba próbować tworzyć z młodymi ludźmi trwałe zasady. Na to jednak trzeba czasu i zaplanowanej ścieżki od przedszkolaka, przez szkołę podstawową, aż do szkoły średniej.

W szkole średniej będziemy mieć już do czynienia z takimi osobami, które powiedzą, że dla nich nie jest wyobrażalne, żeby wypić nawet odrobinę alkoholu i siadać za kierownicą. Tak zostaliby wychowani przez polski proces edukacji i przy wsparciu rodziców. Widać że coś takiego ma sens i daje dobre efekty, kiedy spojrzymy na ochronę środowiska. Młodzi ludzi są naprawdę świadomi w tej kwestii.
Czytaj także: "Świadkowie, zamiast pomóc, odmawiają modlitwy". Brak znajomości tych zasad może kosztować życie