Polski sport toczy choroba? Nasi olimpijczycy zdobywają mało medali, świat nam ucieka
Polscy sportowcy na igrzyska olimpijskie lecą po medal, ale nie tylko. Lecą spełnić marzenia, lecą walczyć z najlepszymi na świecie, lecą wreszcie wziąć udział w igrzyskach. Ci najlepsi będą bić się o złoto i wrócą z nim do kraju. Inni na otarcie łez wrócą z krążkiem w innym kolorze. Większość o takim zaszczycie może tylko pomarzyć. Dlaczego? Polski sport trawi choroba, której objawy zwykle lekceważymy. Gdy jednak przychodzi do igrzysk, wszystkie problemy znów widoczne są jak na dłoni.
Polska wysyła na igrzyska olimpijskie do Tokio ekipę składającą się z 429 osób. W tym gronie znalazło się 216 zawodników – 104 kobiety i 115 mężczyzn. Czekają nas wielkie emocje, Biało-Czerwoni zaprezentują się w 28 dyscyplinach, wezmą udział w 138 z 339 rozgrywanych konkurencji. Do Rio (rok 2016) naszych sportowców pojechało 245, do Londynu (rok 2012) 218, do Pekinu (rok 2008) 263, a do Aten (rok 2004) 202. Efekty? 10, 11, 11, 11 – tyle medali zdobywaliśmy na kolejnych igrzyskach w XXI wieku. Jest nadzieja, że będzie lepiej?Poniższy tekst jest elementem naszej akcji specjalnej #GotowiNaTokio. Od poniedziałku aż do rozpoczęcia igrzysk każdego dnia będziemy publikować materiały poświęcone zmaganiom sportowym w Tokio. W naTemat dowiesz się o naszych szansach medalowych, jak do igrzysk przygotowani są Japończycy, poczytasz wspomnienia naszych najbardziej utytułowanych olimpijczyków i nie tylko.
– Myślę, że nie. To nie jest tak, że nagle to się zmieni. Może się tak zdarzyć, że ten wynik pobijemy, ale taka jest siła naszego sportu. Do tego trzeba się przyzwyczaić. Wywalczyć medal na igrzyskach jest coraz trudniej, konkurencja jest ogromna. Potencjał naszych dyscyplin, naszego sportu i całego systemu jest właśnie taki. Cały świat się zbroi, cały świat przeznacza na sport ogromne środki i pieniądze przekładają się na medale, w szerokim rozumieniu oczywiście – mówi nam Tomasz Majewski, dwukrotny złoty medalista olimpijski, dziś wiceszef Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.
Dlaczego polscy sportowcy nie potrafią zdobywać medali olimpijskich?
Przed transformacją ustrojową w latach 90. Biało-Czerwoni zbliżone wyniki osiągali na igrzyskach w Melbourne w 1956 roku. Niemal dekadę po wojnie, gdy dorosło i zaczęło kształtować nasz sport nowe pokolenie. Wówczas krążków było dziewięć (1 złoty). A już cztery lata później w Rzymie aż 21 (4 złote), zaś w 1964 roku w Tokio 23 (7 złotych). Za taki wynik w tym roku oddalibyśmy wiele, ale to raczej nierealne. I smutne, że takie słowa trzeba skreślić kilka dni przed igrzyskami.
Niestety nasze realia są jakie są, a polski sport to jedna z dziedzin, które mocno ucierpiały podczas transformacji lat 90. i które wciąż mają wiele do nadgonienia. Nie, nie tylko do świata zachodniego i jego niezniszczalnych wzorców. Przede wszystkim do tego, co udawało się nam robić i jak wygrywać w latach 70. Najlepsze w historii igrzyska w wykonaniu Biało-Czerwonych to te z Montrealu z 1976 roku oraz z Moskwy cztery lata później. Siadajcie wygodnie w fotelach. 26 medali (7 złotych) oraz 32 medale (3 złote). A później? Zapaść, kryzys i powolne wychodzenie na prostą. A wychowanie mistrza kosztuje.
– Sport na świecie bardzo się rozwinął, każde państwo wydaje na sport i to są wielkie środki. Nie możemy zapominać, że przeszliśmy drogę transformacji ustrojowej, przez co sport poszedł trochę w odstawkę. W latach 60. czy 70. sport był czynnikiem, który miał pokazywać osiągnięcia narodu. Wzorem NRD musiało być w społeczeństwie coś, czym można się było chwalić. Ale też sport był niezależny od polityki, poza tym, że rywalizacja państw socjalistycznych z kapitalistycznymi nakręcała rywalizację sportową. W ten sposób odpowiednie środki trafiały do sportu – analizuje Edward Skorek, legenda kadry siatkarzy, złoty medalista z Montrealu.
Talentów nie brakuje, ale nie ma trenerów
Z którego tak naprawdę podnosimy się po dziś dzień. Lata 80., gospodarczy krach i później gwałtowne zmiany wolnorynkowe odbiły się na polskim sporcie i wiele dyscyplin wtrąciły w kryzys. Najlepszy przykład? Siatkówka. W latach 70. i na początku 80. nasz zespół był postrachem. Dekadę później wypadliśmy na lata z wielkich imprez, a progres udało się zrobić dopiero na początku XXI wieku. Siatkówka jednak nie była odosobniona, raczej potwierdzała smutną regułę.
Z głębokiego kryzysu dźwigaliśmy się z mozołem, a – jak zauważył już dekadę temu śp. Andrzej Niemczyk – zabrakło nam w drodze na szczyt trenerów i kadry szkoleniowej. – W Polsce zrobiła się w pewnym momencie dziura, bo poumierali trenerzy, którzy mieli jakieś pojęcie, a nie pojawili się nowi podobnego formatu. Powinna więc powstać akademia trenerska dla wszystkich dyscyplin. Nas przewyższają zagraniczni trenerzy, bo pracują na nowych metodach trenerskich, a u nas nie ma kto tych metod uczyć. Minister nie szkoli trenerów, nie robi akademii trenerskich, niczego nie organizuje. Po co nam taki minister? – grzmiał dekadę temu Niemczyk
– Poprzeczka umieszczona jest coraz wyżej. Coraz więcej krajów na świecie wydaje coraz większe pieniądze na sport. Inne kraje wydają je po prostu lepiej od nas. Żeby u nas się to udało, trzeba byłoby zrobić wielką rewolucję, zaczynając od ministerstwa sportu, które – w formie takiej jak teraz – jest zupełnie polskiemu sportowi niepotrzebne. Ono tylko rozdaje pieniądze. Taką funkcję może pełnić moja księgowa" – mówił ze swadą "Niemiec", trener obyty w świecie, z sukcesami pracujący w Niemczech, Turcji oraz Polsce. Niestety, jego słowa okazały się prorocze, trenerów nadal nam brakuje. Siatkówka jest tego znakomitym przykładem.
Destrukcyjny minimalizm i brak ambicji
– Postanowiłam sobie kiedyś, że na każdych igrzyskach muszę zdobyć jeden medal. Choćby nie wiem co się działo. I znów go mam. Nawet gdy nie mogłam z bólu przejść trzech kroków, to mogłam trenować, sama nie wiem, jakim cudem – kto wypowiedział te słowa? Justyna Kowalczyk w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Pięciokrotna medalistka olimpijska, dwukrotna złota. Niestety, zaparcia i woli walki, czasem przekraczającej możliwości swojego własnego ciała, może jej zazdrościć wielu sportowców.A to sprawia, że ich olimpijskie eskapady są tak nielubianym przez nas wyjazdem na olimpijską wycieczkę. Być, uczestniczyć, doświadczyć a wywalczyć medal. To dwa różne światy, a wielu naszych sportowców wydaje się zadowalać – przeciwnie do Justyny Kowalczyk – sam udział. Jakby czysta idea barona Pierre'a de Coubertina była wpisana w los polskiego sportowca, a ponad ten stan wybijały się jednostki absolutnie wybitne. Jednostki, bo zdobywanie medali w drużynie jest dla nas jeszcze trudniejsze, niż indywidualnie. Ciężko to sobie wyobrazić, ale takie są fakty. W grach zespołowych na medal olimpijski czekamy od srebra piłkarzy w Barcelonie w 1992 roku. Przypadek?
Nakłady nie idą w parze ze szkoleniem
Z pewnością to nie jest przypadek, a niski poziom szkolenia, brak ambicji wielu – nie większości na szczęście! – sportowców i solidne nakłady tworzą pułapkę, z której ciężko się naszym sportowcom wydostać. Stypendia i środki na utrzymanie rzadko są zależne od wyników, a jeśli już to związki – przerośnięte i często zarządzane anachronicznie – spoglądają na swoich podopiecznych łagodnym okiem. "Przecież to członek kadry olimpijskiej" – słyszy młody człowiek na garnuszku federacji. Zarazem jest usprawiedliwiony i zdemotywowany.Bo niezależnie od wyniku może być niemal pewny ciepłej posadki, wsparcia związku, być może sponsorów i spokojnej egzystencji. Nasi sportowcy często nie trenują, by zdobywać medale olimpijskie. Po prostu spędzają kolejne dni w pracy, która nie jest zbyt ciężka, czasem nawet przyjemna. I nie zakłada przekraczania granic. Jak to możliwe, że mieszkający i trenujący w Łodzi – nawet z polskim trenerem! – Wenezuelczyk Ruben Limardo może wywalczyć złoto olimpijskie w Londynie, a polscy szpadziści mogą o medalu od wielu lat pomarzyć?
Brak specjalizacji, to dziś również brak wyników
Kolejna bolączka naszego sportu – tutaj znów wracamy do dziwnego ministerialnego tworu, który polskim sportem od lat i za kolejnych partii nie potrafi zarządzać – to brak odpowiedniej specjalizacji. Jeśli nie jesteś krajem, który może łożyć na sport jak USA czy Rosja, to postaw na koronne konkurencje i dyscypliny, tam zainwestuj środki i bądź dobry w tym, co tak naprawdę umiesz robić. To wydaje się logiczne, prawda?
Niestety, choć były takie plany i choć szumnie zapowiadano, że federacje i dyscypliny będą finansowane w zależności od poziomu specjalizacji i szans na medale w przyszłości, na zapowiedziach się skończyło. Czy ten system działa? Brytyjczycy przed igrzyskami w Londynie (2012) stworzyli taki program i skupili się na tym, co potrafią robić najlepiej. Kolarstwo, kolarstwo torowe, kajakarstwo, wioślarstwo. Efekt? 29 złotych medali, 17 srebrnych, 19 brązowych i razem 65 krążków. Czy Polska nie może postawić na flagowe dyscypliny i w nich się rozwijać? Może, ale nie wiadomo, kto ma się tym zająć.
Odwrócona piramida, czyli stracone pokolenie
– Uważamy, że jest lepiej, gdy dzieci mogą skoncentrować się na zabawie i być z przyjaciółmi. Tak się rozwijają – tłumaczy swoje postrzeganie sportu Tore Øvrebø z Norweskiego Komitetu Olimpijskiego. Jego kraj, liczący raptem 5,2 miliona ludzi, przywiózł z zimowych igrzysk w Pjongczangu 14 złotych, 14 srebrnych i 11 brązowych medali. Razem 39 krążków, co dla nas – nawet podczas igrzysk letnich – jest tylko odległym marzeniem. Niestety, ale problemy zaczynają się już u pięcio-sześciolatków. Nie garną się do sportu, nie żywią się zdrowo, nie wiedzą, co to ruch.Rośnie kolejne pokolenie dzieci z nadwagą, którym aktywność fizyczna sprawia trudności i które się do niej zniechęcają. W Norwegii to obowiązek, mistrza trzeba wychować od najmłodszych lat. W Polsce problem otyłości i nadwagi u dzieci jest tak duży, że nie da się już tego więcej zganiać na słabo prowadzone – co jest często faktem – lekcje WF-u i brak przygotowania nauczycieli. Gwiazdy naszego sportu – Katarzyna Skowrońska, Magdalena Fularczyk-Kozłowska, Artur Siódmiak, Krzysztof Ignaczak, Marcin Gortat i wiele innych dostrzegają ten problem. Działają, edukują, pracują. Ale bez rozwiązania systemowego są skazani na porażkę. Norwegia ma system, my mamy coraz większy problem. I nie zależy nam na tym, żeby sport pełnił ważną rolę w codzienności. Niestety.
– Dawniej społeczeństwo utożsamiało się bardzo z wynikami sportowców, każdy sukces, każdy medal dodawał wiary całemu społeczeństwu. Wszyscy byli dumni, że Polacy mogą coś osiągnąć, pomimo systemu w jakim się znajdowaliśmy. Te sukcesy to była nasza wspólna walka, żeby pokazać coś ważnego całej Polsce. Dziś jest inaczej – kończy Edward Skorek, który po sukcesie na igrzyskach przez lata pracował jako trener i obserwował zachodzące zmiany. Gdzie znajdujemy się w 2021 roku? Igrzyska w Tokio pokażą prawdziwą siłę polskiego sportu.
Więcej informacji na temat igrzysk olimpijskich w Tokio znajdziesz w naTemat. Jesteśmy #GotowiNaTokio.
Czytaj także: Amerykanie już wiedzą, ile zdobędziemy medali. Szykuje się znakomity wynik Biało-Czerwonych w Tokio
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut