"Krwawe niebo" to film, który miał być dobry. Tak głupiego scenariusza o wampirach nie widziałam

Zuzanna Tomaszewicz
Wampirzycy, która próbuje za wszelką cenę nie dopuścić do rozprzestrzenienia się krwiopijczej zarazy, nagle plany niweczą terroryści i jej własny syn. "Krwawe niebo" to historia matki starającej się zachować własne człowieczeństwo dla dobra dziecka, co jest jedynym pomyślnie zrealizowanym wątkiem w całym filmie. Na pokład tego samolotu nie chciałam wsiadać. Lot zmierza bowiem donikąd. (Uwaga spoilery!)
"Krwawe niebo" to średniak z "niby" wampirami. Fot. materiał prasowy / Netflix
"Krwawe niebo" mogło być drugim "Zombie Expressem", jednak gdzieś w połowie film zboczył z kursu. Zamiast pociągu mamy samolot, zamiast ojca mamy matkę, a zamiast żywych trupów mamy wampiry, które cóż, zachowują się mało wampirzo.

Południowokoreańska produkcja miała otwarte zakończenie, co w przyszłości otworzyło furtkę sequelowi. I tak, jak ową kontynuacją nikt nie pogardził, tak w przypadku niemiecko-amerykańskiego filmu cieszę się, że jego finał nie daje nadziei na dalsze losy wampirzej gromady. Wszystko by się udało...

Gdyby nie ci wścibscy terroryści i dzieciak

Nadja i jej syn Elias wsiadają na pokład samolotu, który zmierza do Nowego Jorku. Kobieta zdaje się cierpieć na białaczkę, i dlatego też decyduje się na podróż za ocean, gdzie ma otrzymać odpowiednią opiekę medyczną. Raz po raz widzimy, jak matka przyjmuje leki, po których doznaje niewyjaśnionych konwulsji.


Bohaterka od początku filmu zachowuje się dość nietypowo, co widać choćby po scenie, w której wysyła swojego 10-letniego syna na lotnisko, aby nadał bagaż, sama siedząc w zaciemnionym domu.

Po wystartowaniu samolotu szybko okazuje się, że wśród pasażerów i załogi znajdują się terroryści chcący wysadzić maszynę z niewinnymi ludźmi na pokładzie. Jedna ze złych postaci jest nietuzinkowa i odstaje od reszty zbrodniarzy w swej brutalności i absurdalnych decyzjach.
Fot. materiał prasowy / Netflix
Elias próbuje, mimo groźby zabicia tego kto wstanie z miejsca pasażerskiego, uciec pod pokład, co jest jego pierwszym głupim posunięciem z wielu, które przyjdzie nam obejrzeć w filmie. Matka w obronie syna pokazuje swoją skrywaną naturę wampirzycy, ale do końca horroru stara się nie dopuścić do rozlewu krwi, który może doprowadzić do pandemii wampirów.

Wampiry czy zombie?

Z początku "Krwawe niebo" jawiło mi się jako ciekawa pozycja w swoim gatunku. Pierwsze sceny aż do pojawienia się terrorystów zapowiadały psychologiczny horror, który już w połowie stracił dużo wdzięku i zamienił się w krew oraz mięso latające na lewo i prawo bez większej fabuły gdzieś w tle.

Można więc ze spokojem napisać, że tylko postać Nadji granej przez Peri Baumeister trzymała film w ryzach. Jako matka broniąca swojego syna i przy tym wampirzyca powstrzymująca się od zewu krwi, wypadła wyjątkowo dobrze, czego nie można powiedzieć o najmłodszym aktorze z obsady, czyli Carlu Antonie Kochu, filmowym Eliasie.

Wiadomo, czasem od dzieci nie można wymagać zbyt wysublimowanego kunsztu aktorskiego (choć zdarzają się wyjątki). Elias nie dość, że jest źle napisanym bohaterem wplątujących swoją matkę w kłopoty, to jeszcze gra na jedną modłę, w każdej scenie krzycząc bezemocjonalnie słowo "mama".
Fot. materiał prasowy


Spodziewałam się, że większą rolę w filmie odegra sam Graham McTavis, który niebawem pojawi się jako Dijkstra w serialowym "Wiedźminie", jednak nawet jego epizodyczna rola nie wniosła niczego pozytywnego do "Krwawego nieba".

Największym rozczarowaniem są zwłaszcza pobudki terrorystów, które zmieniają się z minuty na minutę. Mężczyźni twierdzą, że chcą dostać torbę z plikiem pieniędzy, po czym jeden z nich nagle pragnie zamienić się z własnej woli w wampira zachowującego się jak zombie.

No właśnie, a jeśli chodzi o wampiry, twórcy nie dookreślili, kim one właściwie są i skąd wzięły się w chacie, w której zaraziła się Nadja. Zachowują się jak wampirza wersja żywych trupów, czyli mniej więcej tak, jak zachowywała się horda w "Zombie Express".

"Krwawego nieba" nie poleciłabym miłośnikom horrorów, chyba że chcieliby się pośmiać z durnowatych dialogów i braku spójności w fabule. Tegoż średniaka sama postaram się wyprzeć ze swojej pamięci, bo straciłam na niego aż 2 godziny. Dobrze, że ten lot nie był dłuższy.
Czytaj także: Oglądaj i bój się Boga. 10 diabelnie dobrych horrorów satanistycznych

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut