Pato-coaching podnosi łeb. Kobiety uczą, jak oczyścić energię seksualną po byłych. I drogo się cenią
Internet podłapuje post i przez kilka dni ludzie prześcigają się w żartach a propos – polecają Ori olać coaching i skonstruować silnik napędzany energią z oczyszczeń, śmieją się, że sex workerki nie muszą płacić za prąd i nazywają pakiet narzędziem do czyszczenia portfeli.
Maya Ori nie odnosi się do komentarzy, ale usuwa usługę ze strony. Gdy krytykanci odpływają, "Czyszczenie energii seksualnej po byłych" znów jest dostępne. Cena okazyjna – 149 euro (680 zł) za materiały do pracy własnej i nagranie z "Procesu Czyszczenia".
Oprócz zdjęć Mayi siedzącej a la Jaworowicz w sukience w lamparcie cętki pakiet reklamują opinie uczestniczek, które piszą dość niepokojące rzeczy. Na przykład: "gdy po wszystkim oddawałam mocz bolało, ale cieszyłam się, że wszystko jest oczyszczane" albo: "Dziś rano przy pierwszej wizycie w ubikacji wylała się ze mnie krew".
Ale tak daleko czujne oko Internetu niestety już nie sięga. A szkoda, bo nie trzeba nawet szczególnie zagłębiać się w treści i usługi May Ori, żeby zauważyć jak kuriozalne, a może i szkodliwe są. I nie jest to przykład jednostkowy.
Coaching mydła i powidła
Choć wydawać by się mogło, że po dość powszechnym kilka lat temu wykpiwaniu internetowych mistrzów samorozwoju spod znaku "Jesteś zwycięzcą" i "Sky is the limit" o pop coachingu zrobiło się cicho, niepostrzeżenie na rynku zaroiło się do tego typu usług skierowanych do kobiet. I to bynajmniej nie w sferze biznesowej.
Panie mogą dziś zdecydować się na pracę z coachem miłości, coachem diety, coachem duszy, coachem samoakceptacji, odkrywać w sobie "królową", "dziką kobietę", "boginię" czy inną Czarodziejkę z Księżyca.
Z jednej strony to pokłosie "mody na mistykę" spod znaku basic witches, która sprawnie łączy astrologię, wiarę w moc kryształów z mantrami czy okadzaniem pomieszczeń palo santo. Z drugiej zaś zapotrzebowanie na spotkania, wyjazdy czy zajęcia tylko dla kobiet.
Tyle że czym innym jest wspólna nauka tańca, warsztaty garncarskie albo weekend z jogą, a czym innym obietnice szczęścia i spełnienia – tego żaden psychoterapeuta swojemu pacjentowi zagwarantować nie może. I może dlatego sesje z mistycznymi "coachkami kobiet" są przeważnie o wiele droższe niż terapia.
Medialna trenerka duszy
Tamara Gonzalez Perea – była blogerka modowa, półfinalistka "Tańca z gwiazdami" i była pracowniczka TVP od niedawna reklamuje się jako "dyplomowany soul coach". Perea za wykonanie online z klientką tzw. Enneagramu życzy sobie 547 złotych.
"Ta starożytna wiedza pochodzi z czasów wielkich cywilizacji, a niektórzy twierdzą nawet, że swoje początki miała jeszcze przed powstaniem Atlantydy" – pisze na stronie Tamara. Dodaje, że swoje życie dzieli na okres przed Enneagramem i po nim.
Jej "magiczne narzędzie" to wykres dziewięciu typów osobowości wywodzący się z sufizmu (mistyczne nurty w islamie). Ma co nieco wspólnego z psychologią, nie jest jednak przez nią uznawany.
Enneagram można dziś zrobić w formie bezpłatnego testu online jako rodzaj psychozabawy. Tymczasem u soul coachki Tamary to nie tylko klucz do lekkiego pokonywania problemów, produktywnego działania, ale nawet budowania harmonijnego związku i dogłębnego samopoznania. I to wszystko w godzinę.
Dr Beata Kozak z Uniwersytetu SWPS jest psycholożką i trenerką biznesową. Wobec pop-coachingu czuje bezradność, tym większą, że coachingiem zajmuje się od lat 90. i obserwowała rozwój dyscypliny w Polsce.
– Popularyzacja pojęcia pod takimi postaciami, robi wielką szkodę – zarówno odbiorcom tego typu usług, jak i profesjonalnym coachom. Byłam swego czasu sekretarzem generalnym Polskiego Towarzystwa Psychologicznego i pamiętam, że znaczna część dyskusji schodziła nam na tym, dlaczego Polacy wolą iść do wróżki niż do psychologa. Odpowiedź była prosta. Wróżki dawały ludziom to, czego psycholog czy psychoterapeuta nie był w stanie. Otrzymanie odpowiedzi z zewnątrz jest łatwiejsze niż praca nad sobą. Do tego wiara jest dla wielu osób prostsza niż dojście do niekiedy bolesnej samoświadomość.
Dokładnie to samo można powiedzieć o mechanizmach, które kryją się za popularnością pop-coachingu.
– Są już nawet badania dotyczące uzależnienia od warsztatów i spotkań samorozwojowych – ładunek pozytywnych wzmocnień bywa na nich często tak duży, że niektóre osoby uzależniają się od uczestnictwa w nich – mówi dr Kozak.
Pieniądze jako złudzenie
Wspomniana już Maya Ori za pół roku indywidualnego programu coachingowego zakładającego jedną sesję tygodniowo i dostęp do coachki online, aby klientka mogła "na bieżąco otrzymać odpowiedź" liczy sobie 35 tys. – i to nie złotówek, ale euro.
To 13 razy więcej niż koszt rocznej terapii u doświadczonego psychoterapeuty w dużym mieście. Tańszy jest też semestr nauki na Harvardzie.
Zdaniem coachki nie są to jednak wygórowane kwoty. Na jej profilu czytam, że nie istnieją pojęcia takie jak "tanio" czy "drogo".
"Wszystko jest kwestią WYMIANY ENERGII (...) Dopóki patrzysz z perspektywy pieniędzy i wydatku (zamiast inwestycji w siebie, w swoją przyszłość). Dopóki twoje pierwsze pytanie brzmi ile to kosztuje zamiast “co mogę zyskać” BLOKUJESZ OBFITOŚĆ".
Czytając te mądrości, nietrudno domyślić się, czym Maya Ori – jeszcze pod swoim prawdziwym nazwiskiem – zajmowała się wcześniej. Pracowała w marketingu.
W opisie jej warsztatów dla kobiet czytam: "Nauczysz się sprzedawać i negocjować, aby z radością przyciągać idealnych klientów, którzy z radością zapłacą tyle, ile jesteś warta". Dodatkowo przy zakupie najdroższego pakietu coachka obiecuje też "zdradzić swój sekret zwiększenia sprzedaży o 95 proc.".
Niestety nie wspomina, czy można złożyć reklamację w przypadku niespełnienie tych wszystkich obietnic. A obiecywać to Maya umie. Oprócz bogactwa i miłości życia, dzięki jej "Masterclass" można nawet uniknąć bycia zdradzoną, bo Ori oprócz analizy lęków tego rodzaju zdradza też praktyczne triki.
Na stronie Mayi próżno szukać informacji o jej wykształceniu czy ukończonych kursach, ale kto by się przejmował, skoro Ori "inspiruje merytoryką, której nauczyła się pod okiem mistrzów z obszaru coachingu, duchowości i biznesu", a klientki nazywają ją "cudotwórczynią".
W notce o sobie zamiast o certyfikatów pisze na przykład o doświadczeniach z dalekich podróży. Nic, tylko korzystać.
Jeśli chodzi o miarodajne certyfikaty w obszarze coachingu, powinniśmy szukać w pierwszej kolejności certyfikacji ICF (International Coach Federation). To instytucja z długoletnią historią, która funkcjonuje w Stanach, ale ma swoje odziały na całym świecie, także w Polsce.
ICF dba o standardy zawodu i wydaje akredytacje indywidualne, ale i akredytacje konkretnych programów coachingowych. Organizacja potwierdza kwalifikację osób prywatnych na trzech poziomach, z których najwyższym jest Master Coach. Jeśli ktoś przeszedł certyfikację tego typu z całą pewnością wspomni o niej na swojej stronie internetowej czy profilu w mediach społecznościową.
Kolejną godną zaufania organizacją jest International Coaching Community, która zajmuje się przede wszystkim prowadzeniem i certyfikowaniem szkoleń dla coachów. W Polsce działa też Izba Coachingu. Oczywiście żaden dyplom nie gwarantuje, że trafimy na odpowiednią osobę, ale przynajmniej wiemy, że do swojego zawodu podchodzi poważnie.
Magiczne czaszki dla królowych obfitości
Jak "odblokować obfitość" naucza też Tamara Gonzalez Perea. Na Instagramie publikuje 13 przykazań, które radzi nawet wydrukować i schować do portfela celem przyciągnięcia wspomnianej obfitości:
1. Jestem Królową Obfitości
2. Uwielbiam pieniądze i zawsze mam ich mnóstwo
3. Na wszystko mnie stać
4. Zasługuję, żeby żyć w obfitości i mieć mnóóóóóóóóóóstwo pieniędzy (...)
I choć działalności Pereii można odmówić podstaw naukowych, nie sposób kwestionować, że celebrytka, podobnie jak Maya Ori, ma głowę do interesów, a przede wszystkim – marketingu.
Oprócz sesji coachingu grupowego i indywidualnego soul coachka Tamara sprzedaje też m.in. kryształowe czaszki. Ale pewnie słowa "sprzedaż" by nie użyła, bo "kryształy posiadają własne wibracje i energie, a ręcznie rzeźbione z intencją Czaszki uważa się za istoty".
Czaszkę od Tamary zatem nie tyle się kupuje, co za drobną dopłatą zostaje się "opiekunem", by korzystać z jej mocy. I tak, czaszka z fluorytu (250 złotych) ma pogłębiać koncentrację i analizę przyczynowo-skutkową.
Być może po jej zakupie kupujący dochodzą nawet do wniosku, że potrzeba im raczej suplementacji magnezu i witamin z grupy B, albo odkrywają, że podejrzanie podobne produkty można znaleźć na Aliexpress za ułamek ceny.
Wedle międzynarodowych standardów coaching nie powinien być ukierunkowany na takie kwestie, jak diety, zdrady, mistyka czy randkowanie – a takich usług jest na rynku mnóstwo. Niestety wciąż brakuje regulacji prawnych, jeśli chodzi o zawód coacha.
Tym sposobem coachem może tytułować się osoba, która ukończyła np. dwutygodniowy kurs, a jako "terapeuta" jakiejś nie do końca przebadanej orientacji psychoterapeutycznej reklamuje się człowiek, który był na siedmiu zjazdach zakończonych "certyfikatem".
W ramach prowadzonych przeze mnie zajęć studenci robią research obszarów zastosowania coachingu. To ćwiczenie ma między innymi uświadomić im rynkowe patologie, brak etyki zawodowej i to, czego należy się wystrzegać. Znajdują przeróżne oferty. Na przykład panią, która za konsultację dietetyczną liczyła sobie 50 złotych, a za "sesję z diet-coachingu" już trzy razy tyle.
Przytul siebie, skorzystaj z promocji
Inną coachką, która porzuciła korpo by pomagać kobietom, jest Małgorzata. Na swojej stronie Ogród Przemian chwali się między innymi certyfikatami z programowania neurolingwistycznego NLP.
To metoda używana między innymi w niesławnych "szkoleniach z podrywu" lub w ramach technik sprzedażowych, często stosowana też do manipulacji. Środowiska naukowe nie tylko jej nie uznają, ale uważają za szkodliwą.
Strona Ogród Przemian zachęca do pobrania darmowego poradnika, z którego można dowiedzieć się, "jak podnieść się po porażce". Żeby się tego dowiedzieć, trzeba zapisać się do newslettera coachki, która w pakiecie staje się administratorką adresu mailowego.
Kilka klików i witryna przenosi mnie na witrynę z wielkim zegarem, który odlicza minuty - mam ich 60, żeby kupić w promocyjnej cenie webinar "Jak przestać zabiegać o sympatię innych".
29 złotych zachęca, tym bardziej, że mam w pamięci 160 tys. złotych, które liczy sobie Maya Ori za pół roku przemian pod swoim nadzorem, ale że nigdy szczególnie nie zabiegałam o sympatię, nie decyduję się, chociaż wielki różowy zegar odliczający mój czas niepokoi.
W 7-stronicowym pliku PDF, z którego znaczną część zajmują zdjęcia, czytam między innymi, żebym "pocieszyła, pogłaskała i przytuliła samą siebie" i pogratulowała sobie. Bo porażka oznacza, że podjęłam ryzyko.
Z dalszej części dowiaduję się między innymi, że przecież nawet celebryci i aktorzy popełniają błędy i to przed kamerami. Są jednak i rady sensowniejsze – coachka pisze, że porażka nie jest informacją o człowieku, ale o jego działaniu.
Znam wiele osób, które nie są psychologami, zrobiły kursy stricte coachingowe i w pracy z klientami osiągają dobre efekty. Z drugiej strony należy pamiętać, że ktoś, kto ma wykształcenie kierunkowe, zna klasyfikację chorób i zaburzeń psychicznych. Jest je też w stanie rozpoznać i pokierować daną osobę do psychiatry czy psychoterapeuty. W programach szkoleń coachingowych nie ma tego rodzaju wiedzy.
Mogę doradzać tu tylko zdrowy rozsądek. Jeśli wybieramy osobę np. do zaprojektowania wystroju mieszkania, sprawdzamy najpierw jej wykształcenie, portfolio, dotychczasowe realizacje. Podobnie powinno być jeśli chodzi o dobór osoby, której będziemy zwierzać się ze swoich intymnych spraw.
Dużo obietnic w stosunku do małej liczby konkretów powinno nam zapalić czerwoną lampkę. Przy czym konkret to nie "interesuję się coachingiem od lat", ale weryfikowalne certyfikaty i niezależnie opinie, a nie pochlebne cytaty na stronie danej osoby.
Wielka jak brzoza...
Kolejna specjalistka od kobiet oprócz tego, że podobnie jak koleżanki po fachu ma za sobą lata w korporacjach, prowadzi bloga Femina Magna (z łaciny – wielka kobieta).
"Tak, jestem femina magna. Jestem, bo tak czuje i tak zdecydowałam. Jestem kobietą wielką, tak jak każda z Was jest lub może się stać budząc w sobie Feminę Magnę. Jestem kobietą wielką duchem, umysłem, sercem i ciałem" – pisze o sobie Anna.
Ma szerokie wykształcenie, długo pracowała i studiowała za granicą. Tyle że nie jest psycholożką ani psychoterapeutką. Oprócz dyplomu z kulturoznawstwa i doktoratu z politologii ukończyła m.in. kurs niesławnego NLP i hipnozy.
"Jak połączyć się ze swoimi kobiecymi jakościami, swoim wewnętrznym ogniem, istotą swojego serca, wdziękiem, naturalną zmysłowością, mądrością?" – pyta retorycznie na stronie Femina Magna.
Jednak na swoich sesjach coachingowych Anna zajmuje się nie tylko wewnętrznym ogniem i naturalną zmysłowością. Zaprasza do siebie osoby chorujące na depresję, ludzi po stracie bliskich, kobiety po trudnych rozwodach i ciężko chore, które "utraciły wiarę w przyszłość".
Jak na kulturoznawczynię przystało, w swojej pracy korzysta nie tylko z psychologii i narzędzi coachingowych, ale też ze starożytnej wiedzy kultur Indii, Chin, a także z "mądrości rdzennych kultur Ameryki i Azji". Anna obiecuje skromnie życie pełne miłości, radości, dobrego samopoczucia, a nawet zdrowia.
Coaching nie jest od leczenia depresji, nerwicy, zaburzeń lękowych czy zaburzeń osobowości jak np. borderline. Jeśli widzimy gdzieś tego typu ofertę, powinniśmy ją omijać szerokim łukiem.
W Polsce wciąż pokutuje mit, że pomoc psychologiczna i psychiatryczna jest zarezerwowana dla ludzi, z którymi "coś jest nie tak" – cokolwiek miałoby to znaczyć. Wiele osób wciąż wstydzi się umówić na tego typu wizytę. I pod tym względem coaching jest przystępniejszy, bo uchodzi za coś prestiżowego, usługę dla "ludzi sukcesu".
Z drugiej strony mam też wśród klientów sporo osób po psychoterapii. Mieli dużą samoświadomość, wiedzę skąd biorą się ich problemy, tyle że poza brakiem "uwierania" niewiele się w ich życiu zmieniło. I w takich przypadkach coaching – nastawiony na cele, a nie na diagnozę – może być pomocny.
Jeśli wciąż zadajecie sobie pytanie “ile to kosztuje”, blokując obfitość, możecie się zdecydować na coaching instant. Na stronie Life Architect można zarezerwować wyjazd z cyklu Kobieca Strona Mocy.
Organizatorzy obiecują odkrycie "siły naturalnej kobiecości" i naukę "czerpania z żeńskiej energii". W zaledwie osiem dni, ale nie byle gdzie, bo na Bali, nabywa się m.in. (bo lista jest bardzo długa) umiejętność rozpoznawania emocji zanim powstaną, a jeśli już powstaną – transformowania ich w motywację i energię do działania. W pakiecie stan flow "gdzie jesteś czystym ogniem wewnętrznym".
Niby krótki urlopik, a jednak po nim "już zawsze będziesz żyć w zgodzie ze sobą".
Gdy pytam dr Beatę Kozak o to, czy można dokonać radykalnej zmiany w życiu przez 8 dni i porzucić dawne przyzwyczajenia, zaczyna się śmiać.
– Być może cuda się zdarzają, ale w tym przypadku to mało prawdopodobne. Tak krótkie sesje coachingowe mogą zainspirować, czy dać na jakiś czas motywację do dalszego działania, ale trwałe zmiany nie są raczej możliwe. Z badań wiemy, że minimalny czas na ugruntowanie nowych nawyków to 12 tygodni, a więc przynajmniej trzy miesiące. Dopiero po takim czasie przestajemy mieć trudności z nową praktyką, a jego automatyzacja trwa zazwyczaj jeszcze dłużej. Reklamowanie w ten sposób wyjazdów czy mini sesji to marketingowy bełkot. No i jeśli ktoś ma wydać np. 10 tys. na "coachingowe wakacje", szybciej zdecyduje się, czytając o niesamowitych efektach – mówi ekspertka.
Pszczoły i miód vs muchy i gówno
Zadaniem coachingu nie jest, i nigdy nie było, leczenie ani nawet stawianie diagnozy. W wydaniu profesjonalnym ma on służyć usprawnianiu i ulepszaniu pewnych procesów, przy czym coach – w przeciwieństwie do psychoterapeuty – nie powinien skupiać się na przeszłości, ale na teraźniejszości i przyszłości pacjenta.
Do coacha można udać się, jeśli boimy się np. awansu, nie zaś, jeśli lęki towarzyszą nam w wielu sferach życia.
Jak wygląda to dziś w Polsce? Ano różnie. Pato-coachki bez cienia zażenowania składają obietnice bez pokrycia, są za to mistrzyniami autopromocji. Nie działa, albo nie brzmi przekonująco? I na to mają odpowiedź.
Jedna ze wspomnianych div coachingu w odpowiedzi na krytykę swojej pracy tłumaczy, że "pszczoły nie marnują czasu na przekonywanie much, że miód jest słodszy od gówna". Rozwija, że niektórzy po prostu "nie są gotowi na zmianę", nie jest więc tak, że jej mądrości są marnowaniem czasu. To niegotowi ludzie marnują jej czas. Wygodne, czyż nie?
Inna sprawa, to że w neokapitalizmie usługi coachingowe coraz częściej zastępują psychoterapię, bo oferty często przypominają znany model pracy.
Bo i po co męczyć się rok czy pół – rozważać, przepracowywać, a może i cierpieć w procesie – skoro wielu coachów obiecuje zmiany już po jednym spotkaniu. Przecież chodzi o "orientację na rozwiązania", a nie jakieś tam problemy. Dokładnie tak, jak w korpo.
Pato coachingowi sprzyja też powszechny dziś brak czasu. Gdy osoba zabiegana i odcięta od swoich potrzeb idzie do (pseudo) specjalisty, zyskuje przestrzeń na mówienie o tym, co ją uwiera, czasem po raz pierwszy od miesięcy.
Wrażenie może być na tyle pozytywne, że odbiera się je jako fałszywe rozwiązanie. A na to jednorazowa konsultacja zazwyczaj jest niewystarczająca.
Profesjonalny coach, tak samo jak psychoterapeuta "nie wie". Nie daje odpowiedzi, ale zadaje pytania. Pewnie, że coaching może być odbierany jako "pozytywniejszy" niż terapia, bo nie grzebie w problemach, ale w zasobach. Tyle że metody dojścia do zasobów nie polegają na komunikatach z rodzaju "jesteś perfekcyjna". Gdy klient mówi, że jest nieszczęśliwy, terapeuta pyta: "co sprawia, że jesteś nieszczęśliwy?", a coach "co by cię uszczęśliwiło?".
Ludzie od zawsze pragną czuć się akceptowani, ważni, wysłuchani, potrzebują pozytywnych komunikatów. Im mniej dostają tego w życiu codziennym, tym większe prawdopodobieństwo, że mogą wpaść w sidła pseudo-coacha a nawet uzależnić się od tego typu sesji.
Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut