"Błagam MSZ, by uratowali mi rodzinę z piekła". Afganka Noria nie ma złudzeń, co czeka jej bliskich
– W Polsce też były kiedyś bardzo złe czasy. Teraz są w Afganistanie. Dlatego proszę MSZ, by uratowali moją rodzinę – mówi Noria Stefańska, dumna Afganko–Polka.
Noria Stefańska (czyt. Nuria): We wrześniu minie 19 lat. Przyjechałam w 2002 roku i zaczęłam studia na Uniwersytecie Warszawskim. Stosunki międzynarodowe.
Czyli mieszkasz tu dłużej niż w Afganistanie?
Tak. Jestem Afganko–Polką i jestem z tego dumna. Tu poznałam mojego męża. Tu jest mój dom i tu wychowujemy naszą córeczkę. Mam też przyjaciół, którzy teraz bardzo pomagają.
Informacja o ofensywie talibów zastała cię…
Na wakacjach z rodziną za granicą. Mieliśmy odpocząć, chodzić na plażę i pływać w morzu. Od kilku dni spędzam po kilkanaście godzin dziennie z telefonem w ręku.
Moja mama i siostry są w Kabulu. Brat i bratowa też. Strasznie się boją. Bratowa jest prawniczką, już dostała groźby śmierci od talibów. Siostry, nauczycielki, też. Ich mężowie i dzieci też. Mąż jednej siostry to dziennikarz. Dziennikarzy też chcą zabić. Oni zabijają całe rodziny.
Talibowie podali powód, dla którego grożą twoim bliskim?
Napisali im pismo, że postępowali niezgodnie z islamem, że stosowali zasady niewiernych. Dlatego oczy talibów są na nich zwrócone. I dlatego talibowie ich znajdą i zabiją.
Moja rodzina jest w panice. Cały czas rozmawiamy. Próbuję uspokajać siostry i szukam pomocy gdzie tylko można.
Dziś (w czwartek – red.) rozmawiałam z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Błagałam, aby pomogli uratować moją rodzinę z piekła. Poprosili o mejla z opisem sytuacji. Wysłałam. Jeszcze nie dostałam odpowiedzi.
Masz wsparcie od otoczenia?
Od męża. Dużo polskich przyjaciół też pomaga. Dzwonią w różne miejsca dla mojej rodziny, chodzą do urzędów, rozmawiają. Bardzo im za to dziękuję. Moja przyjaciółka Julia też cały czas zajmuje się tylko tym. Jest jak anioł.
Ile spałaś dzisiejszej nocy?
Trzy godziny. Są sprawy do załatwienia. I tak nie mogę spać, jeść, usiedzieć w miejscu.
Twoja córeczka zauważyła, że coś jest nie tak?
Ma już prawie 7 lat i dużo rozumie. Widzi, że mama cały czas płacze i siedzi w pokoju, zamiast chodzić z nią i tatą na plażę.
Przeżywa to ze mną. Często mnie przytula, żeby mnie pocieszyć. Dała mi pierścionek, który wygrała w grze dla dzieci, żeby mi nie było smutno.
A wie, co się dzieje w Afganistanie?
Córka oglądała wiadomości i zrozumiała z nich, że przyszli źli ludzie. Teraz kilka razy dziennie pyta, czy nasza rodzina żyje. A ja jej mówię, że tak i że robię wszystko, co mogę, by ich uratować.
Pamiętam czasy talibów. Widziałam, jak bili kobiety. Wiem, co czeka ludzi. Oni też wiedzą, dlatego chcą się dostać na lotnisko i uciec z kraju. Gdy oglądam nagrania z Kabulu pęka mi serce.
Ile miejsc w samolocie jest potrzebnych, by ewakuować członków twojej rodziny?
Szesnaście.
Część osób ma negatywny stosunek do uchodźców. Podejrzewa ich o najgorsze, zarzuca lenistwo, chęć życia z zasiłków...
Uchodźcy to ludzie, którzy uciekają przed śmiercią. Nikt bez powodu nie ucieka ze swojego kraju. Ja zarabiam od 15. roku życia. Zaczęłam od szycia. Gdy przyjechałam na studia do Polski, od razu znalazłam pracę – w dwóch miejscach. Nie byłam na zasiłku, nie mieszkałam w ośrodku.
Moja rodzina to ciężko pracujący, uczciwi ludzie, którzy są w niebezpieczeństwie. Nikomu nie życzę, by to spotkało jego bliskich.
W Polsce też były kiedyś bardzo złe czasy. Teraz są w Afganistanie. Dlatego proszę MSZ, by uratowali moją rodzinę. Czasu jest coraz mniej, będzie coraz trudniej. Zegar tyka. Ale dopóki jest nadzieja, proszę wszystkich o pomoc. Pocieszam siostry. Czekam.
Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut