I dobrze, że Nitras nie przeprosi. Biskupom nie należą się przywileje, tylko równe prawa [OPINIA]

Anna Dryjańska
144 sekundy – tyle trwa wypowiedź posła Sławomira Nitrasa na Campus Polska, która wzburzyła stróżów przywilejów Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce. To oburzenie nie jest niczym nowym. Nowe jest to, że polityk KO nie zamierza przepraszać, że krytykuje uprzywilejowanie kleru.
Poseł Sławomir Nitras (KO) na wydarzeniu Campus Polska. fot. Artur Szczepanski/REPORTER
Zostawmy na boku histerię kościelnych stróżów – są właśnie od tego, by histeryzować, gdy pozycja biskupów jest zagrożona.

Zdążyli już tak przekłamać wypowiedź Nitrasa (spokojnie, wyspowiadają się), że jeśli ktoś nie wysłuchał jej w oryginale, może się bać, iż następnym posunięciem posła będzie otwarcie aren i sprowadzenie lwów do pożarcia hierarchów, albo, jeszcze bardziej dramatycznie, wszystkich katolików w Polsce.

Opuśćmy jednak świat kościelnej propagandy i wróćmy do rzeczywistości.


Przyjrzyjmy się temu, co naprawdę powiedział poseł Sławomir Nitras. Warto to zrobić, bo choć święte oburzenie nie zasługuje na uwagę, to poseł postawił kilka tez, które warto przedyskutować.

Rozdział Kościoła od Państwa

"Czy jest nam potrzebny przyjazny rozdział Kościoła od Państwa?"– zastanawiał się na głos polityk. To kwestia ważna i jednocześnie dość podstawowa w ustroju, który chce zasłużyć na miano demokracji.

Moja odpowiedź brzmi: nie. Potrzebny jest nam zwykły, bezprzymiotnikowy rozdział. Normalność. Europejski standard.

W tym cywilizacyjnym, demokratycznym standardzie mieści się to, że ludzie, grupy społeczne i organizacje mają równe prawa. Dlatego "opiłowanie z pewnych przywilejów” to dość oczywista zasada w kraju niewyznaniowym. Sprawiedliwość na najbardziej podstawowym poziomie, która jednak w naturalny sposób wywołuje alergię u miłośników feudalizmu.

Krzyk biskupów i ich medialno–politycznych przedstawicieli, w tym ministrów, to rozpacz spowodowana perspektywą, że już nie będzie im wolno więcej. Uprzywilejowane grupy zawsze zębami i pazurami walczą o to, by nadal były traktowane lepiej niż reszta ludzi. Historia jest pełna przykładów.

Dlatego nic dziwnego, że klerykałów rozwścieczyła wypowiedź Nitrasa. Wizja równych praw – i równej odpowiedzialności – to dla nich koniec świata. I w pewnym sensie jest to koniec świata – świata ich wywyższenia i bezkarności.

Choć nie nastąpi to ani jutro, ani za miesiąc, biskupi doskonale wiedzą, jaki jest scenariusz. Przecież obserwują to, co dzieje się za granicą. Hierarchowie wiedzą też, że wierzganie może spowolnić rozwój wypadków, ale nie zmieni ich kierunku. Pozostaje im gra na czas.

Patologia nie zaczęła się za PiS

Wątpliwości mogą budzić inne słowa Nitrasa. "Kościół trochę wypowiedział posłuszeństwo temu Państwu” – stwierdził poseł KO odnosząc się do ostatnich 6–7 lat. Tymczasem to nie jest "trochę". Nie chodzi też wyłącznie o okres rządów PiS, partii wyjątkowo ostentacyjnie zblatowanej z biskupami.

Zawłaszczanie Państwa przez hierarchów – od gruntów, przez wojsko, szpitale, po szkoły – trwa od 1989 roku. Od wprowadzenia, jak obiecywali wówczas biskupi, bezpłatnej katechezy do szkół, po tchórzliwe zawieszenie krzyża w sali sejmowej. Od mafijnego działania Komisji Majątkowej, po antykobiecą politykę przywódców kościelnych dotyczącą prawa do aborcji czy lobbing przeciwko małżeństwom jednopłciowym w czasie, gdy pisana była Konstytucja RP.

Długo można wymieniać, ale jedno trzeba podkreślić: ta patologia nie zaczęła się razem z PiS. Nie za rządów PiS biskupi zaczęli podburzać obywateli przeciwko Państwu, przekonując, że prawo ich bóstwa jest ważniejsze niż prawo polskie. Robili to od lat.

Wbrew temu, co powiedział poseł Nitras, hierarchowie kościelni nie złamali paktu społecznego, bo w praktyce nigdy go nie zawarli. Od dekad wdzierali się ze swoją ideologią (obwarowaną paragrafami) do sypialni, szkół i gabinetów lekarskich. I wszystkie poprzednie ekipy rządzące – z Platformą Obywatelską, a także lewicą włącznie – schylały w pokorze głowę, gdy biskupi chcieli coraz więcej i więcej: pieniędzy, władzy, wpływu. I dostarczały im to w zębach.

Kara dla biskupów

Wycofanie katechezy ze szkół, o której mówi poseł Nitras, w końcu nastąpi, ale motywacją nie powinno być karanie biskupów, lecz zasada bezstronności religijnej Państwa. Po prostu w demokracji Państwo nie sponsoruje pieniędzmi podatników swojej ulubionej mitologii i jej przedstawicieli. Każdy może czcić i wyznawać co mu się podoba, ale nie w szkole, lecz w świątyni. I tyle.

Na podobnej zasadzie powinno przebiegać odspawanie biskupów od budżetu Państwa (przecież pensje dla katechetów są tylko wierzchołkiem góry lodowej). I znowu – nie chodzi o karę, lecz o zasady. Europejską oczywistą oczywistość.

Słowa Nitrasa o karze dla episkopatu brzmią jak plan zabrania deseru niegrzecznemu dziecku. Wy się przytulacie do PiS, biskupi, to my wam wyeksmitujemy katechezę ze szkół. Przecież nie o to chodzi.

Przywódcy kościelni powinni być ukarani, ale tak naprawdę i z właściwych powodów: za przestępstwa ujęte w Kodeksie karnym. A więc biskupi wreszcie powinni ponieść odpowiedzialność za gwałcenie dzieci lub/i krycie gwałcicieli, za przekręty, za podejrzane transakcje z politykami (nie tylko jednej partii), za wszystko, za co normalny człowiek poszedłby siedzieć. Bo taka jest kolej rzeczy, gdy się ma prawa, a nie przywileje.

Czym się różni katolik od fanatyka

Myli się Nitras lub wyraził się nieprecyzyjnie, o co nietrudno, gdy nie formułuje się myśli na piśmie: katolicy w Polsce za naszego życia nie będą w mniejszości. W mniejszości będą fanatycy katoliccy, którzy pragną podporządkować Państwo i jego obywateli ideologii Watykanu.

Katolikiem jest przecież sam Nitras, o ile nie wypisał się z tej instytucji. Katoliczkami – przynajmniej formalnie – są kobiety, które krzyczały do biskupów „wypier***ać” po tym, jak ci wylobbowali (w praktyce) totalny zakaz aborcji. To również katolicy tłumnie ruszyli do kin na "Kler”. To katolicy wreszcie buntują się przeciwko ustanawianiu religijnych praw, bo sami nie chcą być zmuszani do tego, by ich przestrzegać.

Nitras to rozumie. Nadal nie pojęli tego jego koledzy, którzy gotowi są przepraszać za niego, dając się zepchnąć do defensywy PiS–owi i jego akolitom. Naprawdę nie trzeba nikogo przepraszać za to, że zamiast przywilejów będą prawa. A przynajmniej – nie w demokracji.
Czytaj także: https://natemat.pl/blogi/annadryjanska/62633,od-wkroczenia-do-szkol-do-zadania-matury-z-religii-historia-lobbingu-biskupow

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut