"Spotykam atrakcyjne kobiety, które chcą się oszpecić". Psychostylistka o modowych problemach Polek

Ola Gersz
– Często trzymamy w szafie ubrania przypominające nam o byłych partnerach czy rozwodzie. Gdy pytam klientkę, czemu nie nosi danej rzeczy, słyszę: "dostałam to od byłego męża, nawet mi się podoba, ale nie chodzę w tym" – opowiada psychostylistka i terapeutka stylu Sylwia Antoszkiewicz.
Psychostylistka i terapeutka stylu Sylwia Antoszkiewicz opowiada o problemach kobiet z ubieraniem się Fot. Instagram / sylwia_antoszkiewicz
Przyznam, że po raz pierwszy spotkałam się ze słowem "psychostylistka".

To słowo, które chyba wymyśliłam. Nie jestem psychologiem, ale pracuję jako coach stylu i poruszam się w obszarach bardzo mocno związanych z psychologią, jak mindfulness, coaching czy NLP. Korzystam z przeróżnych narzędzi, które mogą mi pomóc w pracy z klientami, ale też obserwuję ich zachowania i reakcje, a przede wszystkim słucham własnej intuicji. "Stylistka" od zawsze wydaje mi się zbyt mało pojemnym pojęciem, jak na to, czym się zajmuję, ale stylistką oczywiście też jestem.


Ja jednak od pracy na sesjach zdjęciowych z modelkami wolę pracę z klientkami indywidualnymi – prawdziwymi przypadkami, zbiorami przyzwyczajeń, przekonań, nawyków i ograniczeń. Nie da się takiej osoby ubrać w taki sam sposób, jak ubieramy modelki w sesjach. To znaczy da się, ale to z dużym prawdopodobieństwem będzie przebranie. Dla mnie najważniejsza jest osobowość i wnętrze, to co na zewnątrz też jest ważne, ale mniej. Chcę się dowiedzieć co lubisz, co ci się podoba, w czym czujesz się dobrze, co jest dla ciebie ważne i jak to się ma do tego, co o sobie mówisz.

Polki znają odpowiedzi na te pytania?

90 procent moich klientek nie ma pojęcia, co lubi, co im się podoba i dlatego ma duży problem z tym, żeby siebie ubrać – co wcale mnie nie dziwi!
Sama mam w rodzinie kobiety, które dosłownie płaczą, gdy muszą iść do sklepu z ubraniami i kupić coś dla siebie. Skąd to się bierze?

Wszystkie nasze problemy mają swoje źródło w dzieciństwie. Dzisiaj mówi się już głośno o tym, żebyśmy wychowywali córki i synów w ten sam sposób, ale my jako dziewczynki – a mam 43 lata – byłyśmy wychowywane w duchu "bądź grzeczna, siedź cicho i nie wychylaj się, bo nie wypada". Na każdym kroku słyszałyśmy: "uważaj na siebie". Z kolei chłopcy byli wychowywani na zasadzie "nie bój się, zaszalej i baw się dobrze".

To dwa zupełnie różne komunikaty. Byłyśmy „tresowane” do zajmowania się domem i bycia dobrymi żonami. Nawet nasze mamy, które wydawały się już bardziej współczesne niż pokolenie ich mam, szły za tym wzorcem, po prostu powtarzając utarte schematy kulturowe.

Z naszych domów, szkół, podwórek i rodzinnych miast wychodzimy więc z bardzo konkretnym wachlarzem ograniczeń i schematów myślowych. Przez większość naszego późniejszego życia próbujemy się tego wszystkiego oduczać. Oczywiście tylko jeśli jesteśmy tego świadome. Kobiety, które do mnie trafiają, jeszcze nie do końca mają tych schematów świadomość. Już powoli się buntują, ale wciąż mają wyrzuty sumienia, że oto właśnie zajmują się nie domem, mężem czy dziećmi, ale sobą. Co takiego my, Polki, mamy wdrukowane w głowach, że wiele z nas ma problem z odkryciem swojego własnego stylu?

Po pierwsze i najważniejsze, żeby się nie wychylać i za bardzo nie zabłysnąć. To przekonanie, które najtrudniej "odkręcić". Od większości kobiet słyszę: "Chciałabym wyglądać super i mieć świetne rzeczy, ale nie chcę, żeby za bardzo zwracano na mnie uwagę, gdy wchodzę do pokoju". Boimy się oceny, bo w dzieciństwie słyszałyśmy, żeby czegoś nie robić, bo "co ludzie powiedzą".

Byłyśmy wychowywane na ciche i niewtrącające się, bo "dzieci i ryby głosu nie mają". Z jakiegoś powodu zarówno to powiedzenie, jak i "pokorne cielę dwie matki ssie", które jest jednym z najbardziej obrzydliwych powiedzeń, jakie znam, są kierowane głównie do kobiet. Mam wrażenie, ze dopiero niedawno – wówczas na scenę weszła również ciałopozytywność – nam, Polkom, się po prostu ulało. Wiele z nas powiedziało "basta" i zaczęło walczyć o swój własny głos.

A drugie przekonanie?

Że jeśli ktoś jest ładny, to na pewno jest głupi. Trafiają do mnie atrakcyjne kobiety, które chcą za wszelką cenę się oszpecić albo pokazać, że są mądre, a nie ładne. Tworzy się wtedy ogromny dysonans: chcą wyglądać atrakcyjnie, ale boją się własnej urody. Boją się, że jeśli zrobią sobie paznokcie, będą super zadbane i, nie daj Boże, jeszcze podkreślą swoją sylwetkę, to usłyszą: "ładna, ale głupia".

Wszystko to wynosimy z domu. Według psycholog Eugenii Herzyk 90 procent kobiet w Polsce pochodzi z domów dysfunkcyjnych. Wśród tych dysfunkcji są między innymi problemy matki z samą sobą, czyli z jej ciałem albo dietami czy toksyczna relacja rodziców. Nasiąkamy tym wszystkim jako dzieci i tworzymy nieprawdziwe przekonania na swój temat.

My, kobiety, pewnie mamy kłopot z ubieraniem się także z powodu kompleksów na punkcie ciała?

Tak, jako trzecia wchodzi ocena zewnętrzna. Jako dziewczynki byłyśmy oceniane na podstawie naszego wyglądu i słyszałyśmy: "Ojej, jak ślicznie wyglądasz", podczas gdy do chłopców mówiono: "Ale wyrosłeś!". Czasami było odwrotnie: jeśli dziewczynka nie była tak ładna, jak, chociażby jej siostra, słyszała to wprost od ciotek czy babci. "Ale utyłaś", "ale zmizerniałaś", "masz krzywe kolana", "jesteś za chuda" – słyszałyśmy. Nikt wtedy nie miał skrupułów – kiedyś po prostu bezpardonowo komentowano wygląd dziewczynek, z czym dzisiaj już się otwarcie walczy.

Kiedy matki, ciotki lub babcie mówią takie komentarze, wpajają tym dziewczynkom przekonania o sobie na lata. Programują ich myślenie o sobie, a dorosłe kobiety później niosą tę krzywdę przez życie. Miałam w pracy skrajne przypadki. Kiedy dziewczyna rzeczywiście ma mocne nogi, czego dowiedziała się od mamy i jest to jej duży kompleks, to uczymy się myślenia o tych nogach inaczej. Ale jeśli kobieta, która ma bardzo wąskie biodra, mówi, że jest w tych biodrach szeroka, to ma kompletnie przekłamany obraz siebie i jest to już olbrzymi problem.

Sama spotkałam się też przekonaniem: "co ja się będę stroić, nie mam na to czasu i pieniędzy, ja się nie liczę".

Tak, to też jest bardzo częsty element, który zahacza o wspomniane przeze mnie wychowanie dziewczynek na matki i żony. Psycholog Eugenia Herzyk podzieliła kobiety na kilka typów, w tym na Matkę Polkę Męczennicę. Na pewno to znasz. Jeśli akurat twoja mama taka nie jest, to na pewno gdzieś się z tym spotkałaś – babcia? Mama przyjaciółki? Mogą nosić byle co, bo wszystko dla dzieci. Gdy uważają, że wszyscy są ważniejsi, same unieważniają siebie.

Dopóki nie spotkasz na swojej drodze, kogoś, kto żyje inaczej i powie ci: "hej, to wszystko zależy od ciebie", to nawet nie zdajesz sobie sprawy, że coś jest nie tak. Nasze mamy są w o tyle gorszej sytuacji, że bardzo trudno jest zmienić myślenie kobiet, które żyły w takich schematach tyle lat. Moja mama często mówi do mnie: "Ale fajnie wyglądasz, jesteś świetnie ubrana", ale nie zdaje sobie sprawy, że sama mogłaby wyglądać tak jak chce. Jest bardzo piękną kobietą, tylko zupełnie nie chce przyjąć tego do wiadomości (śmiech). Kim są kobiety, które się do ciebie zwracają?

Są bardzo różne: pracownice korporacji, prawniczki, artystki, badaczki, freelancerki. Są kobiety, które potrzebują pomocy w ubieraniu się do pracy, takie, które potrzebują wsparcia całkowitego lub takie, które potrzebują ogromnej zmiany. Nie ma dwóch takich samych kobiet.

Klientka prosi cię o pomoc, bo chce w końcu znaleźć własny styl. Jak wyglądają takie poszukiwania?

Robię pogłębiony wywiad i zadaję mnóstwo pytań. Co na temat ubrań i ubierania się mówiono w twoim domu rodzinnym? Jak ubierała się twoja mama, w jaki sposób mówiła o ubieraniu i o swoim ciele? Czego cię nauczyła? Jak reagowała na twoje ubranie? Czy buntowałaś się i ubierałaś inaczej niż wszyscy? Jakie były komentarze, czy byłaś ośmieszana i krytykowana?

Staram się odkryć całą historię ubierania. To bardzo istotne, gdyż nasiąkłyśmy jak gąbki rodzinnymi przekonaniami (nawet takimi, które nigdy nie zostały wypowiedziane na głos) i cały czas nosimy je ze sobą. Zazwyczaj dziewczyny zadają sobie takie pytania po raz pierwszy i po raz pierwszy zaczynają odkrywać, skąd wzięły się ich przekonania o sobie.

Czyli mamy je głównie z domu?

Najczęściej, ale też od koleżanek czy byłego chłopaka. Kiedy zbiorę te wszystkie informacje, "rozkładam" je jak na talerzu i zachęcam klientkę do postawienia sobie pytań. Czy to jestem ja? Czy to jest moje i czy to ja tak myślę? A może to przekonania, które przez całe życie wkładano mi do głowy i którymi nasiąknęłam? Powoli rozbieramy tę cebulkę z kolejnych warstw i dochodzimy do miejsca, w którym jesteśmy już tylko my. Wtedy zadaję pytanie: jeśli to nie jest twoje, to co jest twoje? Co chciałabyś, żeby było twoje? Drugim etapem naszej pracy jest praca z wartościami.
Wartościami?

Niektórzy dziwią się, że zajmuję się tą kwestią, ale muszę wiedzieć, kogo ubieram: poznać osobowość i temperament klientki, sprawdzić, co nosi w sobie. Ludzie rzadko mają świadomość, że można pracować z wartościami i lepić z nich swoje życie jak z plasteliny. Wydaje nam się, że wartości, które wynieśliśmy z domu, są stałe. Jeśli dla naszej mamy były ważne rodzina, kościół i opinie sąsiadów, to my powinniśmy myśleć tak samo.

To jednak nieprawda. Ale jeśli niesiesz przez życie wartości, które nie są twoje – ale należą do matki, taty, babci, najbliższej przyjaciółki czy partnera – to tracimy siebie. Popatrzmy na nasze mamy, które często nie odpowiadają na pytanie, co jest dla nich ważne albo recytują klisze w stylu: "Ważna jest dla mnie rodzina", nawet jeśli jest to kompletna nieprawda. Kobieta w ten sposób i ogranicza siebie, i siebie unieważnia.

Jak "wyciągnąć" z siebie swoje własne wartości?

Proszę dziewczyny, aby z głowy wypisały dziesięć aktywnych w ich świadomości wartości. Później rozmawiamy, czego chciałyby w życiu, jakie mają pragnienia, potrzeby, plany i marzenia. Pracowałam z kobietą, która szukała miłości i partnera, ale jako wartości wypisała: "wolność" i "niezależność". Nic na temat związku, miłości czy stabilizacji. Okazało się, ze mama, która wychowała ją sama, powtarzała jej: "zawsze licz na siebie, bądź niezależna, najważniejsze są pieniądze".

Kiedy odkryłyśmy tę sprzeczność, spytałam ją, jakie chciałaby mieć wartości i na czym jej zależy. Napisała na kartce słowa: ciepło, czułość, partnerstwo, uczucie. Nie da się żyć w niezgodzie ze swoimi wartościami. Jeśli odkryjemy wartości, które są dla nas kluczowe, wszystko się zmienia. Ta dziewczyna, która szukała miłości, po dwóch miesiącach była już zakochana, a jej życie nabrało zupełnie innego wymiaru.

Spoiler: i to wszystko z powodu zmiany garderoby?

To wszystko z powodu przede wszystkim zmiany myślenia o sobie. Budujemy siebie od nowa i pod kątem myślenia i ubierania się, odkrywamy DNA naszego stylu. Zmieniamy się przez całe życie codziennie, ale to w momentach kryzysowych czujemy to najbardziej, czasem boleśnie. Każda nowa sytuacja to dobry moment, aby zastanowić się, co jest dla nas w tej chwili ważne i jak to "ubrać". DNA stylu nie jest tym, co podoba nam się w trendach i modzie, ale tym, co jest autentyczne dla nas.

Później następuje punkt kulminacyjny, czyli budowanie szafy?

Dopiero po tej pogłębionej pracy "wchodzę" do szafy klientki. Szafy, garderoby to zapis wielu emocji i historii, ale to też kolejne miejsce, w którym bardzo dokładnie widać nasze nawyki zakupowe, takie jak na przykład uporczywe kupowanie tej samej rzeczy w różnych kolorach albo wierność jednemu fasonowi, który zupełnie nam nie służy. Mówimy, że nienawidzimy chodzić na zakupy, bo w sklepach nic dla nas nie ma – a to nieprawda, po prostu z uporem patrzymy wciąż na to samo. To jak uderzać głową w ścianę w oczekiwaniu na inny rezultat niż, że będzie bolało. Razem czyścimy szafę z nawyków, ale również niepotrzebnych sentymentów czy dziwnych emocji. Często trzymamy w szafie ubrania przypominające nam o byłych partnerach czy rozwodzie. Gdy pytam klientkę, czemu nie nosi danej rzeczy, słyszę: "dostałam to od byłego męża, nawet mi się podoba, ale nie chodzę w tym". Tym bardziej lepiej sprzedać tę rzecz i kupić sobie coś innego. Energia będzie krążyć, a nie zalegać w szafie, zwłaszcza jeśli nie jest to zbyt dobra energia. Podchodzę do szafy bardziej energetycznie i emocjonalnie, niż na zasadzie: to jest beznadziejne, w tym ci będzie dobrze, a to ci nie pasuje.

Dobierasz ubrania tylko na zasadzie samopoczucia i uczuć, czy również sylwetki i typu urody?

Oczywiście mam też ćwiczenia dotyczące sylwetki. Sprawdzam przekonania klientki o jej ciele, pokazuje jej, dlaczego kupuje sobie ciągle jeden fason sukienki albo zamawia ubrania, których potem w ogóle nie nosi. Czasami kobieta kupuje sweter z lekkim golfem, bo podoba jej się w sklepie, ale później sweter z niewiadomych powodów zalega w szafie. Wtedy pokazuję jej, że akurat ten fason skraca jej szyję, przez co sypią się proporcje sylwetki i ona to czuje, widzi, ale nie do końca umie to nazwać – myśli, że chyba chodzi o kolor. Wiec kupuje kolejny taki sweter, ale w innym kolorze i on sobie znowu leży w szafie nienoszony.

Bardzo nie lubię jednak i nie stosuję definiowania oraz szufladkowania kobiecych sylwetek ani kolorów. Nie pracuję ani na typach sylwetki, jak jabłko i gruszka, ani na kartach kolorystycznych. Nie istnieje dla mnie coś takiego, jak "pani zima" czy "pani wiosna". Kolory są kwestią intuicji. Jeśli czujesz jakiś kolor, to zakładasz go na siebie i mówisz "wow". A jeśli go nie czujesz, to nawet jeśli powiem ci, że wyglądasz w tym ładnie, to wcale nie będziesz wyglądać w tym ładnie, bo nie będziesz się tak czuć.

Zakupy ze mną są trochę jak warsztaty albo poligon doświadczalny – pokazuję moim klientkom jak na naszą sylwetkę wpływa długość rękawa, głębokość dekoltu, fason spodni czy krój bluzki. Tu zaczyna się lepsze rozumienie swoich wyborów oraz tego co nam się podoba lub nie i dlaczego. To nauka ubierania intuicyjnego – my kobiety mamy naprawdę ogromny potencjał w tej kwestii, tylko zbyt mocno staramy się go zagłuszać.

A jaka powinna być idealna szafa?

Idealna szafa to takie miejsce, w którym masz święty spokój. Nie uważam, że jest jakikolwiek must-have, który każda z nas powinna mieć w swojej szafie. Przestrzeń, światło, to, co kocham i w czym czuję się jak milion dolarów – to idealna szafa. Ale czy to jest zestaw kaszmirowych dresów, jedwabnych sukienek czy dżinsów, to już nie ma żadnego znaczenia.

Kiedyś triumfy świeciły programy dla kobiet o metamorfozach, jak "Trinny i Susannah ubierają Polskę". Stylistki wybierały uczestniczkom ubrania, w których ich zdaniem wyglądały dobrze. Rezultat był często świetny, ale nie było w tym odkrywania wnętrza kobiety i pytania jej o zdanie. Ty za to nie chcesz ubierać Polek zgodnie z jakimiś zasadami, ale wydobyć styl kobiety i pokazać jej, że może ubierać się tak, żeby czuć się dobrze.

Tak. Prowadząc różne programy telewizyjne, uświadomiłam sobie, dlaczego nie lubię słowa "metamorfoza", które tak bardzo upodobała sobie telewizja. Współprowadzę obecnie drugą edycję programu Wirtualnej Polski "Daj się odmienić", w którym również króluje to słowo. Nie lubię go, bo kojarzy mi się z powierzchowną i chwilową zmianą. Wolę słowo transformacja. Ono lepiej określa to, czym się zajmuje – głębokimi, wielopoziomowymi zmianami w myśleniu i działaniu, których skutkiem jest pewność i spokój w obszarze ubierania swojej osobowości.

Mamy tylko jedno życie i jedno ciało. Albo będziemy żyć w chaosie i poczuciu, że nie wiemy, co jest dla nas ważne, albo poświecimy miesiąc lub dwa na znalezienie tego, co jest tylko i wyłącznie nasze. Na pewnym etapie już nie musimy się nikomu z niczego tłumaczyć, jesteśmy dorosłe i mamy prawo same budować swoje życie. Mam jednak wrażenie, że jako kobiety przegapiamy właśnie ten etap. Tresowane w dzieciństwie jesteśmy zagubione. Nie wiemy, co sobie kupić i wydaje nam się, że ktoś będzie wiedział lepiej. Stąd właśnie wszystkie programy o metamorfozach, które kilkanaście lat temu były tak popularne.

Jak je oceniasz?

To była potrzeba tamtych czasów. Mam wrażenie, że wtedy Polki po raz pierwszy się zorientowały, że nie wiedzą, co jest dla nich dobre. Wyszły wiec z założenia, że przyjdzie do nich Trinny albo Susannah i pokaże im, co mają założyć. Ja działam inaczej (mimo że akurat wtedy wszystkie programy z Trinny i Susannah uwielbiałam sama!): nie wyciągam magicznej różdżki, mimo że mogłabym to zrobić.

Zazwyczaj na pierwszy rzut oka wiem, co mogłabym zrobić, aby każdy wyglądał bosko, tyle że… nie o to chodzi. To nie ja mam decydować – w przeciwnym wypadku nic się nie wydarzy, a ubierana przeze mnie osoba będzie się ubierać tak samo jak wcześniej, a rzecz, którą kupiłyśmy razem, trafi na dno szafy. Jeśli nie rozumiemy, dlaczego coś jest dla nas dobre, to nie wcielimy tego w życie, choćby nie wiem co.

Dlatego tak ważna jest praca od podstaw i dlatego nie chodzę na zakupy z kimś, kogo nie znam i z kim nie pracowałam w coachingu. Najbardziej lubię, gdy po pogłębionym procesie transformacji trwającym nawet 2-3 miesiące moje klientki nigdy już do mnie nie wracają. Jeśli do mnie wracają, to znaczy, że albo coś poszło nie tak, albo po prostu bardzo mnie lubią (śmiech).
Czytaj także: Ta część ciała to zaskakujące źródło kompleksów Polek. Kobiety, pora uwolnić kolana
Załóżmy, ze twoja klientka znajduje swój styl i czuje się świetnie. Jej stylizacje nie są jednak idealne i modowo nie wygląda to najlepiej. Jak wtedy na to reagujesz jako psychostylistka?

Jestem wtedy bardzo szczęśliwa. To nie ja jestem decydentem i to nie pod moją kalkę ubieram kobiety, ale pod ich własne ja. Bardzo często zdarza się, że wybieramy z klientką coś, czego ja bym nie założyła, ale wiem, że ona się w tym zakocha od zaraz. Najważniejsze jest to, co gra w duszy każdej z nas.

Mam klientkę, która twierdziła, że jest gruba i wygląda beznadziejnie. Tymczasem okazało się, że zupełnie nie o to chodziło, bo zwyczajnie czuła że wygląda nudno – ubrania w jej szafie nie odzwierciedlały jej osobowości i temperamentu. Odkryłyśmy, że kocha kolorowe sukienki, szalone połączenia wzorów, bluzy. Czuje się w nich wspaniale.

Co z tego, że powiedziałabym jej, żeby odpięła jeszcze jeden guzik koszuli, skoro ona uwielbia zapinać się pod szyję. I wiesz, jak pięknie wygląda? Wygląda pięknie, bo odnalazła swój własny kierunek, wie, co kocha, co jest dla niej dobre i wreszcie wie dlaczego. To ma się podobać jej, nie mi, nie tobie, nie mamie, siostrze, facetowi czy przyjaciółce. Z własnego doświadczenia wiem, że to bardzo trudne.

Owszem. Kobiety, które nie są pewne swego nie lubią decydować za siebie, wolą, aby ktoś zrobił to za nie. Kiedy mają wziąć za siebie odpowiedzialność, często czują się koszmarnie, bo nie wiedza jak to zrobić, nie ufają swoim wyborom. A to jest właśnie najważniejsze i tego je uczę. Kiedy ktoś skrytykuje wasz ubiór – bo ludzie mają tendencję do krytykowania – powiedzcie: "a mi się bardzo podoba!". Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy czujemy się świetnie, taka krytyka rzadko się zdarza. Klientki mówią mi później, że nawet osoby, które do tej pory je krytykowały albo sobie z nich żartowały, po prostu zamykają buzię w ciup.

Bo wyglądają świetnie?

Nie. Bo zbudowały taką pewność siebie, że ludziom po prostu nie przychodzi do głowy, by to skomentować. Nie chcę, żeby dziewczyny czuły się ładnie, bo tak im powiedziała pani Sylwia, ale żeby po prostu czuły się najbardziej sobą, jak tylko mogą się czuć.

Powiedziałabyś o sobie, że działasz w nurcie ciałopozytywnym?

Wolę nurt ciałoneutralności. Wszędzie słyszymy: "musisz pokochać siebie taką, jaką jesteś", ale wcale nic nie musisz. W pracy z kobietami mam różne narzędzia i ćwiczenia, stworzone tylko po to, żeby nauczyć się ze sobą gadać, otwierać się na siebie, dawać sobie prawo do popełniania błędów i wyrozumiałości. Stąd już jeden krok do miłości, bo to nie miłość do siebie jest kluczowa, a miłość w ogóle. Jeśli nie umiesz kochać pieska, kotka, wiatru w drzewach bezwarunkowo, to nie pokochasz tak siebie. Więc powolutku. Na początku moje dziewczyny mają kłopot, żeby sformułować trzy dobre zdania na swój temat. Na końcu trudno mi je zatrzymać!

Uczymy się nie tylko miłości, ale czułego myślenia o sobie i wybaczania, bo my, kobiety, lubimy nie tylko krytykować swoje ciała, ale również dojeżdżać siebie za wszystko co się da. Zakochujemy się w sobie i doceniamy powoli to, co dostałyśmy, bo nie na wszystko mamy wpływ. Możemy zrobić sobie operację nosa, ale już nie przedłużymy nóg, nie zmniejszymy czoła czy nie zaczniemy mieć nagle drobnych kości. Albo nauczymy się czuć się świetnie w ciele, które mamy albo zawsze będziemy ze sobą walczyć. Ta walka jednak jest z góry przegrana.

Pracujesz głównie z kobietami. Dlaczego? Jak ubieranie się wygląda u mężczyzn?

Dwa lata temu bardziej skoncentrowałam się na kobietach, bo kwestia społecznych i kulturowych uwarunkowań Polek jest dla mnie niezwykle fascynująca. Mężczyźni to zupełnie inna bajka. Facet, który do mnie trafia, zazwyczaj chce, żebym uzupełniła mu garderobę, bo sam nie ma na to czasu. Zawsze jest jednak bardzo pewny siebie i wie, czego chce. Jest świadomy tego, jakie lubi fasony i kolory, czego potrzebuje i jak lubi się czuć – daje mi więc na talerzu wszystkie informacje, które trzeba "wydobywać" od kobiet. Mężczyzna nie potrzebuje coachingu, woli, żebym wysłała mu paczkę linków z ubraniami, które mu się spodobają.

To również wynika z wychowania?

Oczywiście. Mężczyźni są wychowywani na pewnych siebie, twardych, silnych i umiejących podejmować decyzje, chociaż oczywiście w związku z tym dzisiaj mają inne wyzwania: uczono ich, aby nie płakać i nie pokazywać emocji, czego się właśnie oduczają. Faceci mają również mniejsze przyzwolenie na przyznawanie się do niewiedzy, wiec z zasady utrzymują, że wiedzą co robią. Podczas pracy z kobietami wiem, że robię coś dla dobra ogółu – każda kobieta, z którą pracowałam, dzieli się nową sobą i tym co zrozumiała z mamą, siostrą i przyjaciółkami. Miłość idzie w świat.

Sylwia Antoszkiewicz – terapeutka stylu i psychostylistka zafiksowana na budowaniu stylu w oparciu o wewnętrzne pragnienia i prawdziwe potrzeby, w kontrze do tego, co wypada, do trendów, analiz kolorystycznych i dzielenia kobiecych sylwetek na owoce lub figury geometryczne. Stylistka i projektantka odpowiedzialna za prowadzących i uczestników takich programów, jak "Ninja Warior", "Love Island" i "Finding Prince Charming". Jedna z prowadzących program „Daj się odmienić" na antenie Telewizji WP. Właścicielka i dyrektor kreatywna marki LOUS WARSAW i konceptu second hand @goodbyehellostore. Prywatnie mama 10 letniego Jasia i wyznawczyni filozofii ZEN.