Kamil Szymendera, mistrz świata U-19 siatkarzy. "Teraz najgorszym byłoby zmarnować ten sukces"

Maciej Piasecki
Kolejny z talentów polskiej siatkówki na lata. Kamil Szymendera to mistrz świata U-19 i brązowy medalista ubiegłorocznego Euro. Wybierany do grona najlepszych siatkarzy obu turniejów, ze spokojem spogląda w przyszłość. Bardziej niż gry na MŚ obawiając się... maturalnego wyzwania.
Kamil Szymendera był podstawowym przyjmujący polskiej kadry mistrzów świata U-19 u trenera Bąkiewicza. Fot. FIVB
18-letni Kamil Szymendera jest wychowankiem eWinner Gwardii Wrocław. Ze stolicy Dolnego Śląska dwa lata temu przeniósł się jednak do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Spale. Gdzie szlifuje swój talent w okresie występów w "młodzieżówkach". W 2020 roku zdobył brązowy medal mistrzostw Europy U-19, zostając wybranym do drużyny turnieju.

To samo przydarzyło się w przypadku tegorocznych mistrzostw świata. Z tą różnicą, że do indywidualnego wyróżnienia Szymendera dorzucił złoty medal.


Z naTemat porozmawiał we Wrocławiu. Mieście do którego po zakończeniu szkolenia w Spale chciałby wrócić i kontynuować seniorską karierę.

Złote mistrzostwa świata U-19 były trudnym turniejem?
Wiedzieliśmy, że czeka nas większe wyzwanie niż w przypadku mistrzostw Europy. Podchodziliśmy jednak do turnieju z dużym zaangażowaniem.

To było zresztą widać na samym turnieju. Zapracowaliśmy na to. Od Zakopanego, pierwszego obozu przygotowawczego, gdzie dużo było pracy w górach.

Lubisz bieganie po górach?
Nienawidzę. Samo wyjście w góry jest jeszcze okej, ale jak masz wejść na Nosal, kwadrans wspinaczki praktycznie pionowo w górę...

Tam człowiek nie ma ochoty na nic innego, jak zwymiotować od samego spojrzenia przed siebie. Ile trzeba pokonać, żeby wejść na szczyt.

Wiedzieliśmy jednak, że musimy to zrobić. Inaczej nie bylibyśmy odpowiednio przygotowani na turniej. Nikt nie odpuszczał.

Ile przygotowywaliście się do turnieju?
Dwa miesiące.

Tęsknota za bliskimi?
Dostawali zero dobrego nastroju, byłem trudny w kontakcie. Zmęczenie dawało o sobie znać. A później powrót na trzy dni do domu i powrót na kolejne zgrupowanie. Chwilę posiedzisz z rodziną i bliskimi, zrobisz pranie i znowu w trasę.

A następnie podróż do Iranu. Lecieliśmy bardzo długo. Gdybym miał zliczyć, poświęciliśmy na podróż cały dzień. Łącznie ze zmianami czasowymi, czyli plus dwie i pół godziny.

Kiedy zrozumiałeś, że bieganie po górach się przydało?
Kiedy wyszedłem na lewe skrzydło na treningu. Fruwałem. Chłopaki skakali i mieli siatkę pod pachami. Widać było, że fizycznie jesteśmy gotowi i będziemy zbierać owoce tego, ile potu wylaliśmy w poprzednich miesiącach na treningach.

Piotrek Śliwka był partnerem Szymendery w duecie przyjmujących podczas mistrzostw świata U-19.Fot. FIVB


Grałeś na MŚ U-19 w duecie przyjmujących z Piotrkiem Śliwką. Jaki jest młodszy brat mistrza świata, Olka?
Wydaje mi się, że Piotrek próbuje budować swoją historię. Bardzo szanuje swojego brata za to, ile osiągnął, gdzie gra, jaką klasę wyrobił sobie w Polsce. Ale Piotrek jest osobą cichą, spokojną.

Gdyby nie miał na nazwisko Śliwka, to nie wpadłbym na to, że to może być brat naszego mistrza świata. Piotrek na pewno chciałby udowodnić, że gra należy mu się nie za to, jakie ma nazwisko, a jak gra w siatkówkę. I to jest najważniejsze.

Coś się zmieniło po zdobyciu złota w Iranie?
Odezwało się do mnie sporo osób, nagle z dnia na dzień stałem się ich dobrym kolegą. Trochę mówię o tym z przymrużeniem oka. Ja na pewno się nie zmieniłem. Liczę, że ta ciężka praca będzie miała wymierne korzyści na zbliżający się sezon ligowy.

Zabrzmiało bardzo profesjonalnie. Ale do Krakowa pojechaliście...
To było ogromne wyróżnienie. Przyjechaliśmy do Krakowa i to było niezwykłe przeżycie. Już w hotelu zebraliśmy gratulacje od drużyny seniorów. Bardzo miła sprawa.

Jechaliśmy też autobusem do Tauron Areny pod eskortą policji. Pogratulowali nam też mistrzowie olimpijscy z Montrealu, co również było sporym przeżyciem. Do tego wywiady, owacja od krakowskiej publiczności...

Będę ten dzień wspominał bardzo dobrze. Spełnienie marzeń, być w takiej roli na meczu seniorskiej reprezentacji Polski?
Czułem się przede wszystkim... trochę skrępowany. Pojawiliśmy się na meczu, w jego przerwie, ale kradnąc trochę show reprezentacji Vitala Heynena. Dookoła piętnaście tysięcy na trybunach, wyczytali nasze nazwiska.

A na koniec mogliśmy przejść po koronie boiska, poprzybijać "piątki" z kibicami. Trochę się bałem, że nikt nie będzie tym zainteresowany. A tu wręcz przeciwnie, mnóstwo pozytywnej energii ze strony kibiców Biało-Czerwonych.

Słyszałem, że gospodarze w Iranie mocno dali wam w kość. Jakie masz wrażenia po irańskiej przygodzie, pomijając złoty medal?
Uważam, że w Iranie sportowcy są nastawiani na to, że mają być zwycięzcami. Po prostu tak ma być i już. Ludzi z takim podejściem nie da się lubić. Ale trzeba też zrozumieć, że to jest jednak systemowe potraktowanie każdego człowieka.

Trener Bąkiewicz wielokrotnie podkreślał, że możemy mocno rywalizować na boisku, ale po meczu należy się rywalowi szacunek. Niezależnie od tego, jak się zachowywał.

Da się lubić ludzi spoza siatkówki. Świetnym gościem był chociażby nasz opiekun podczas całego okresu trwania turnieju. Za to pierwszy mecz z Iranem pokazał, że gospodarze nie potrafią się zachować.

Weszliśmy na rozgrzewkę, a tam cały zespół stoi pod siatką, wpatrzony na nas, z wrogimi minami. I tak stali. W końcu nie wytrzymał trener Bąkiewicz. Zbeształ przeciwników.

Poleciłbyś trenera Bąkiewicza prezesom klubów w PlusLidze?
Poleciłbym. Uważam, że nasz szkoleniowiec przełożył dużo doświadczeń z boiska na pracę trenerską. Michał Bąkiewicz nie był Wilfredo Leonem.

I to chyba było najważniejsze. Te sposoby rozwiązywania akcji, dbanie o detale i maksymalne wykorzystanie potencjału – tego z pewnością uczymy się od trenera.

Ale czasów gry pana trenera zapewne nie pamiętasz.
Nie ale przyznaję, że nadrabiałem, oglądając to, co można było znaleźć w internetowym archiwum tu i tam. Podpytywałem też trenera, jak to było walczyć z opiniami innych, że bardziej plasuje niż atakuje, nie jest najwyższy, itd.

Czytaj także: Tytus Nowik, nowy talent polskiej siatkówki. "Bartosz Kurek? Bliżej mi do Mariusza Wlazłego"


Miał dar do świetnego przyjęcia. A resztę wypracował, mocno walcząc o swoje.

Przyjęcie u trenera nadal reprezentacyjne?
Oj tak. Czasem pokazuje nam jak powinno wyglądać dane przyjęcie, gdzie rozegrać sytuacyjną piłkę. Cóż, chwilami możemy tylko pokiwać z podziwem głowami.

Po tygodniu z hakiem, powrót do normalności po mistrzostwie?
Raczej tak będzie. Powrót do Spały, nauka, przygotowania do pierwszoligowe grania. Dla mnie ten epizod na mistrzostwach świata był ważny, ale życie toczy się dalej. Najgorszym byłoby teraz zmarnować ten sukces i przestać się rozwijać.

Jesteśmy kandydatami do PlusLigi. Ale przed nami jednak jeszcze trochę pracy, żeby zaistnieć w tym towarzystwie na dobre.
Masz jakiś siatkarski wzór, idola?
Earvin N’Gapeth. Facet, który na boisku z piłką zrobi wszystko. Kompletny siatkarz.

A w polskim wydaniu?
Michał Kubiak.

Charakter goni charakter. Ty też wyleciałeś kilka razy z treningów.
To prawda. Staram się to trochę temperować. Ale uważam, że mocny charakter bardziej mi pomaga. Kiedy rywal zacznie mnie prowokować, działa to na mnie podwójnie motywująco.

Nie zamykam się w sobie, wręcz przeciwnie, nakręcam się do jeszcze lepszej gry. Chcę pokazać, że to ja jestem tym najlepszym w meczu.

A kto chowa twoją głowę pod wodę, kiedy za bardzo się zagrzeje?
Mama. Powtarza mi często, że cwaniakowanie na boisku nie popłaca. Nie każdy lubi cwaniaka. Mnie motywuje złość po zdobytym punkcie. Ale nie ze spojrzeniem na drugą stronę.

Bardziej ciesząc się ze swoim zespołem. Pobiegać, krzyknąć po wygranym punkcie. Lubię tę otoczkę, dodaje mi siły do jeszcze lepszej gry.

Czyli żyjesz meczem, karmisz się nim.
Dokładnie! Śmialiśmy się kilka razy, oglądając powtórki meczów z mistrzostw świata, że w przerwach spotkań była jakaś muzyka w hali.

My byliśmy tak skupieni na swoim zadaniu, że nic nie pamiętaliśmy odnośnie dźwiękowych dodatków. Tylko wbicie piłki w pomarańczowe przeciwnika się liczyło. W Spale jest co robić?
Początki były trudne, przyznaję. Teraz będę już jednak zaczynał trzecią klasę i mogę spoglądać na ostatni rok w Spale pozytywnie.

No, może poza wyzwaniem maturalnym. Trzeba będzie odpowiednio przygotować się do tego wyzwania na koniec roku szkolnego.

Łatwiej będzie zdać maturę czy było zdobyć mistrzostwo świata?
Chyba matura... Nie jestem w ogonie pod względem nauki, ale o ile na mistrzostwa świata jechałem pewny swojego przygotowania, to przy egzaminie maturalnym...

Cóż, trzeba będzie zrobić podobny "obóz przygotowawczy" przed egzaminami.

A nie jest tak, że sportowcy z nauką w Spale mają łatwej? Nie ma naginania zasad?
Oceny muszą być dobre i tyle. Trenerzy Bąkiewicz i Pawlik zapowiedzieli nam w którymś momencie, że jeśli nie będzie ocen, no to niestety, nic z tego...

Zagrożenie było nawet takie, że jeśli ktoś miałby słabe oceny, to przepadłoby mu zgrupowanie przed mistrzostwami. Jedno musi iść w parze z drugim.
Czytaj także: Biało-Czerwoni mistrzami świata! Polscy juniorzy zdeklasowali konkurencję

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut