Majcherek: Ratować PSL, nawet wbrew niemu. W walce z PiS ich elektorat może mieć ogromne znaczenie

Janusz A. Majcherek
Janusz A. Majcherek jest profesorem filozofii, socjologiem, wykładowcą w krakowskim Uniwersytecie Pedagogicznym, publicystą nagradzanym m.in. Grand Press za najlepszy tekst publicystyczny, Nagrodą Kisiela, nagrodą Allianz w kategorii media.
Wiceprezes PSL przeprosił za wprowadzenie kukizowców do Sejmu, ale ludowcy robią wrażenie jakby przymierzali się do zawierania sojuszu z kolejnymi politycznymi zombie, bo samodzielny start w następnych wyborach nie gwarantuje przekroczenia progu wyborczego, a Koalicja Polska to fikcja.
Janusz Majcherek fot. Beata Zawrzel/REPORTER
Najlepiej byłoby dla zwycięstwa wyborczego nad PiS, aby cała opozycja poszła do wyborów jednym blokiem, ale temu akurat przeciwny jest Kosiniak-Kamysz. Jeśli PSL pójdzie samodzielnie lub w jakiejś egzotycznej koalicji i nie przekroczy progu wyborczego, najwięcej mandatów nieobsadzonych przez jego kandydatów przejmie najsilniejsze ugrupowanie, którym będzie zapewne PiS.

Może się więc powtórzyć sytuacja z niepowodzeniem koalicji SLD w 2015 r., które dało PiS samodzielne rządy. Opozycja powinna do tego za wszelką cenę nie dopuścić, ale chłopski upór ludowców jest trudny do przełamania. Ich dogadywanie się z gowinowcami i uciekinierami od Kukiza może zablokować sojusz z poważnymi partnerami.

Kosiniakowe sny o potędze

Przypomnijmy: porozumienie wyborcze PSL z kukizowcami było rezultatem fatalnego wyniku wyborczego stronnictwa w 2015 r. oraz niechęci Kosiniaka-Kamysza do kontynuowania Koalicji Europejskiej. Łudził się i głośno zapowiadał, że wokół PSL zostanie sformowany jeden z dwóch dużych bloków antypisowskiej opozycji, nazwany szumnie i dumnie Koalicją Polską.


Kosiniak-Kamysz widział się w roli jej organizatora, przywódcy i przyszłego kandydata do prezydentury. Skończyło się na umowie z dogorywającym i degenerującym się ruchem Kukiza oraz katastrofalnym wyniku Kosiniaka w wyborach prezydenckich. Wbrew faktom i realnej sile, lider PSL nadal snuje wizje dużego bloku wyborczego zbudowanego wokół stronnictwa.

Ale to mrzonki, poważnych kandydatów do takiego aliansu nie ma, a przy obecnej mizernej pozycji PSL to ono raczej powinno zabiegać o silnego sojusznika, a nie szukać wśród jeszcze słabszych, aby móc nad nimi dominować. Głowa płotki nie osiągnie więcej niż ogon rekina.

Donald Tusk wysyła sygnały, że wiarołomnej lewicy nie zamierza uwzględniać w swoich strategicznych planach pokonania PiS, więc główna przeszkoda na drodze do porozumienia KO z PSL znika; przypomnijmy, że ludowcy zarzucali PO skręt w lewo i podawali faktyczne czy rzekome dogadywanie się platformiarzy z lewicą jako główny powód odrzucenia jednolitego bloku wyborczego.

Kosiniak-Kamysz wmawiał wówczas Platformie tworzenie bloku centro-lewicowego, dla swojego stronnictwa przeznaczając rolę zwornika obozu centro-prawicowego. Widział więc swoje stronnictwo na pozycji równorzędnej z PO. Fatalny osobisty wynik Kosiniaka w wyborach prezydenckich, wejście do gry i względny sukces Hołowni, a niedawno powrót Tuska i odrodzenie PO jako lidera opozycji czynią z planów szefa PSL mrzonki. Ale on nadal im ulega, a przynajmniej takie robi wrażenie.

Szkoda tych kilku procent

A przecież łatwo powinno mu przyjść zawarcie porozumienia z Tuskiem, czyli przywódcą Europejskiej Partii Ludowej, do której razem należą PO i PSL. Wprawdzie sojusz wyborczy tych dwóch partii mógłby niektórym wyborcom przypominać układ władzy sprawowanej przez taką koalicję w latach 2007-2015 i sugerować prosty powrót do przeszłości, czego wielu nie chce.

Ale od tego czasu przybyło wielu młodych wyborców, którzy takich skojarzeń nie mają, a na tle ekscesów PiS czasy „ciepłej wody w kranie” nie wydają się starszym wyborcom tak odstręczające.

Dla Tuska i PO poważniejszym konkurentem w opozycji i tym samym potencjalnym partnerem do rozmów jest Hołownia i to jakaś forma współpracy z nim jest priorytetem. PSL i tak ma słabe karty w ręku, więc nie może grymasić. A grymasi.

Projekt pod nazwą Koalicja Polska jest martwy. Dokooptowywanie jakichś politycznych rozbitków może go tylko pogrążyć. Dotyczy to zarówno gowinowców, którzy praktycznie nie liczą się jako samodzielna siła polityczna, jak też byłych kukizowców, błąkających się wśród politycznego planktonu.

Można byłoby machnąć ręką na PSL, Kosiniaka-Kamysza i jego wygibasy, gdyby nie fakt, że w rozgrywce z PiS ich kilkuprocentowy elektorat może mieć wręcz rozstrzygające znaczenie. Po pierwsze, bo jest ulokowany na wsi, więc na obszarze podbitym przez PiS i może go choć trochę odbić.

Po drugie, bo każdych kilka procent poparcia ma znaczenie w zapewne wyrównanej rywalizacji z obozem rządzącym. A po trzecie, bo nieprzekroczenie przez PSL progu wyborczego oznaczałoby przydzielenie mandatów w ten sposób zmarnowanych najsilniejszej partii, czyli PiS. Klęska PSL znacznie wzmocniłaby więc PiS.

Warto więc próbować PSL ratować, pomimo czy wbrew prowadzonej przez jego lidera straceńczej polityce, której kuriozalny sojusz z kukizowcami był jednym z kompromitujących przejawów.
Czytaj także: Majcherek: To anomalia także w polityce, gdy ogon macha psem