Nowy Jork wraca do życia. Pandemia zostawiła w nim jednak trwały ślad, który widać na ulicach

Aneta Radziejowska
Reportażystka, autorka książek, korespondentka naTemat w Nowym Jorku
Na ulicach Manhattanu coraz częściej widać reklamę przypominającą, że Nowy Jork wraca do życia i że – w końcu – nadszedł czas na powroty, zaproszenie rodzin i przyjaciół w odwiedziny. Ruchu turystycznego w pełnym wymiarze ciągle brakuje i w mieście widać skutki kryzysu, ale nie sprawdziły się przepowiednie zapowiadające jego totalny upadek. "Wielkie Jabłko" wraca do życia – chociaż nie bez kłopotów.
Pandemia zostawiła trwały ślad w Nowym Jorku. AP/Associated Press/East News
A.Tamayo, który przez wiele lat jako broker pomagał klientom w wyszukiwaniu apartamentów i załatwianiu formalności, mówi, że po zeszłorocznym zastoju aktualnie właściciele budynków starają się nadrobić straty. Do miasta zaczynają wracać nie tylko pracownicy biur, którym kończy się okres pracy zdalnej.

Napływają też nowe osoby zwabione informacjami na temat obniżonych cen wynajmu mieszkań, co niestety nie jest już prawdą.

Mieszkania już drożeją

– Jest wręcz na odwrót podkreśla Tamayo. – Mieszkania w niektórych, szczególnie tych bardziej trendy okolicach, podrożały w stosunku do cen sprzed pandemii nawet o 40-50 proc. – dodaje.


Okolice, w których szukają mieszkań młodzi i świeżo przybywający do miasta, to aktualnie przede wszystkim Bushwick na Brooklynie, gdzie od kilku lat osiedlają się aspirujący artyści i muzycy oraz gdzie w czasie pandemii można było taniej niż gdziekolwiek indziej wynająć nie tylko jakiś pokój lub apartament, ale i pracownię, a także – jeśli akurat udało się zebrać grupę chętnych o podobnych upodobaniach – cały dom.

W tym czasie także na manhattańskim Harlemie popularne stało się wynajmowanie, także grupowo, niewielkich kamienic. Obecnie jednak raczej trudno znaleźć okazję za mniej niż 1300 dolarów w budynku, w którym dzieli się część wspólną z innymi, a pokój i łazienkę ma się na wyłączność.

W czasie pandemii było to możliwe nawet za ok. 800 dolarów. Zdarza się, że lokator, któremu udało się podpisać umowę po obniżonej cenie w zeszłym roku, dowiaduje się, że nowa umowa opiewa na sumę nawet o 300-400 dolarów miesięcznie więcej.

Jeśli chodzi o biura, w dalszym ciągu pustych jest ok. 20 proc. i wiele firm wycofało się z rynku lub przeniosł w zeszłym roku do stanów mniej obciążonych pandemią, inne dały swoim pracownikom czas na powrót i wznowienie pracy w normalnym trybie do października. Wiele biurowców jest zapełnionych jedynie częściowo. Metro i autobusy są jednak znów zatłoczone, sklepy przedłużyły godziny działania.

Nie jest na razie znana pełna liczba hoteli i pensjonatów, które wycofały się z rynku. Niektóre były wykorzystane jako tymczasowe schroniska dla bezdomnych, za co płaciło miasto. Od dwóch miesięcy trwa akcja przemieszczania ich, zresztą nie bez protestów.

Ruch turystyczny nadal jest nieporównywalnie mniejszy niż przed pandemią i hotele już działające mają w ofercie tańsze propozycje, których zadaniem jest przyciągnięcie odwiedzających z innych stanów. Ale wraz ze wzrostem ruchu z Europy prawdopodobnie również i właściciele hoteli będą chcieli nadrobić straty i ceny pójdą w górę.
Część nowego parku. The Seaport. Manhattan.Fot. Anna Radziewjowska

Restauracje ciągle są w dramatycznej sytuacji

Podobny mechanizm dotyczy restauracji. Tzn tych, które pozostały otwarte. Dane na temat lokali zamkniętych na skutek pandemii ciągle się zmieniają, ale wiadomo, że nowojorskie są w najgorszej sytuacji. Indagowane na ten temat The National Restaurant Associations twierdzi, że co szósta nowojorska restauracja nie przetrwała kryzysu, co znaczy, że zamknięto ich około cztery i pół tysiąca.

Z tych, którym udało się przetrzymać, 54 proc. deklaruje, że nie uda im się przetrwać bez dotacji dłużej niż pół roku.
W Chinatown znów trzeba stać w kolejkach do restauracji.Fot. Anna Radziejowska
Widać to na ulicach. Zamknięte lokale zajmują czasem całą przecznicę. W niektórych zaczynają się remonty, inne są ciągle opustoszałe. To są ogromne straty dla miasta, które słynęło z dobrego jedzenia i reklamowane bywało jako mekka smakoszy z całego świata i gdzie – co ważniejsze – rzeczywiście można było smacznie zjeść i w którym przeciętny mieszkaniec jadł poza domem nie mniej niż trzy razy w tygodniu.
W Chinatown znów trzeba stać w kolejkach do restauracji.Fot. Anna Radziewjowska
Nowością są różnego typu konstrukcje, którymi restauracje zostały obudowane. Są to pozostałości z czasów, gdy poluzowano już nieco przepisy i można było jeść "na zewnątrz”.

Powstały wtedy liczne zewnętrzne konstrukcje na chodnikach i na jezdniach, w których można było usiąść. Zimą bywały ogrzewane piecykami, a potem zaopatrzone w przenośne klimatyzatory i ekrany telewizyjne.
Przykładowe konstrukcje.Fot. Anna Radziejowska
Większość przypomina foliowe tunele. Gubernator stanu Nowy Jork, tuż przed odejściem ze stanowiska, przedłużył ich istnienie o dalszy rok. Obecnie niektóre wyglądają jakby były stałym elementem okolicy; udekorowane lampionami, girlandami kwiatów, coraz bardziej barwne. Wszyscy przyzwyczaili się do chodzenia pomiędzy samochodami i kelnerami z tacami, ale dla nowego przybysza może to być widok lekko szokujący.
Czytaj także: Dzięki walce z pandemią został w USA gwiazdą. Dziś usuwa się w cień z powodu oskarżeń o molestowanie
W weekendy restauracje są zapełnione. W ciągu tygodnia – różnie. Miejsca, gdzie kiedyś panował ruch składający się głównie z turystów, bywają pustawe.

Szczepienie ułatwia życie

O ile na Florydzie – od ostatniego czwartku – obowiązuje mandat w wysokości 5 tys. dolarów za wymaganie dowodu szczepienia, o tyle w Nowym Jorku ”vaccine passports” są obowiązkowe i w wielu miejscach rzeczywiście sprawdzane. Można okazać albo odbitkę karty szczepień i ID potwierdzające tożsamość, albo wyrobić sobie wersję elektroniczną i mieć w komórce.

Realia wyglądają tak, że sprawdzanie odbywa się w sposoby, które można uszeregować na skali od niedbałego rzucenia okiem po wnikliwe wpatrywanie się w kod lub zdjęcie. Zdarza się, że wyznaczony do prowadzenia sprawdzań personel przeprasza i tłumaczy się klientom, że musi to robić.

Należy się spodziewać, że za jakiś czas obydwie strony przywykną, dokładnie tak samo jak do innych pandemicznych konieczności, co nie znaczy, że ludzie, również ci zaszczepieni, są tym przepisem zachwyceni. Pojawiły się też fałszywki. Pod koniec sierpnia oskarżono dwie osoby, które na Instagramie zdążyły w ciągu miesiąca działalności sprzedać ponad 200 kart szczepień po 200 dolarów, a za dodatkowe 250 dolarów można było uzyskać wprowadzenie danych do systemu.

"Vaccine passports” trzeba okazać przed wejściem do kin, teatrów, restauracji, kawiarni, klubów, muzeów, sal koncertowych, widowiskowych i gimnastycznych. Bez dowodu szczepienia nie wejdzie się na basen, stadion sportowy i do ZOO. Przepis dotyczy i turystów, i lokalsów.

Bez względu na kontrowersje dzięki temu posunięciu muzea – następny ważny składnik kulturalnego życia miasta – mogą w końcu przyjmować więcej zwiedzających, co zmniejszy kolejki. Metropolitan Museum of Art – najsłynniejsze i najbogatsze nowojorskie muzeum –przez wiele miesięcy było nieczynne, straciło na pandemii prawie 160 milionów dolarów i musiało zwolnić 20 proc. pracowników.

Muzeum przy Strefie Zero, które jest utrzymywane wyłącznie z datków prywatnych i biletów, żeby w ogóle przetrwać, zwolniło 60 proc. składu. Pierwszemu nie udało się zarobić na przygotowywanej przez kilka lat wystawie z okazji 150-lecia, nie doszła też do skutku objazdowa wystawa z okazji ataku na WTC.

Ludzie chcą znowu żyć

Nocne życie nigdy w NYC nie zamarło, nawet w czasie największych obostrzeń. Tyle tylko, że odbywało się potajemnie, w tzw. podziemiu. Co jakiś czas ogłaszane były lokale zamknięte “za karę”. Właściciele tracili licencje na sprzedaż alkoholu lub płacili mandaty.
ANGELA WEISS/AFP/East News
– Teraz wszystko wraca do normy, choć jest mniejszy wybór miejsc, gdzie można iść potańczyć, przynajmniej na razie – mówi spotkany na nowym, niedawno oddanym do użytku Moynihan Train Hall, Henry Stazek, który na Manhattan przyjeżdżał przed pandemią regularnie.

– Kilka dni temu byliśmy w klubie nocnym w Chelsea pierwszy raz od ponad roku – tłok był chyba nawet większy niż przed tym wszystkim. Ludzie są złaknieni rozrywek, chcą się oderwać, odreagować, pobyć w tłoku, który jest naturalnym środowiskiem dla nowojorczyków. W odwrotności od reszty obecnych na sali przez pięć godzin tańczyliśmy w maskach na twarzy. Pomimo, że obydwoje jesteśmy szczepieni, woleliśmy nie ryzykować. Wyjeżdżamy na krótkie wakacje i musimy zrobić testy.

Dodatkowo zauważył, że w NYC zmieniła się moda. Ta pandemiczna polegała na chodzeniu w strojach więcej niż niedbałych. Obecnie, ponieważ aura sprzyja, popularne stały się biustonosze służące za bluzki, to na górze, a na dole szerokie spodnie lub wręcz na odwrót, bardzo obcisłe szorty.

Wielką zmianą jest legalizacja marihuany. Przez jakiś czas sprawa była nie do końca jasna, nastąpiła dekryminalizacja posiadania niewielkiej ilości i publicznego używania, ale bez możliwości legalnego zakupu. Obecnie są już wyznaczone punkty sprzedaży, w których można nabyć nie tylko susz, ale produkty typu: ciasteczka, lizaki, żelki.

Jeszcze niedawno palacze najwyraźniej odczuwali wielką frajdę paląc jawnie tam, gdzie przebywały patrole NYPD. Sprawa spowszedniała. Palaczy wciąż widać na ulicach – i czuć ciągnące się za nimi aromaty – ale obywa się bez ostentacji. Pojawiły się też na ścianach domów zakazy palenia marihuany dokładnie takie same, jak te dotyczące papierosów. Może przyda się informacja dodatkowa dla turystów pragnących skorzystać z tej nowej nowojorskiej wolności; każdy stan ma swoje własne przepisy, także dotyczące wwozu różnych rzeczy na ich teren.

Aneta Radziejowska z Nowego Jorku