Funkcjonariusz SG szczerze o sytuacji na granicy. "To w ogóle przerosło moje wyobrażenia"

Anna Świerczek
– Ja nie mam sumienia tych ludzi wywieźć później na granicę i ich wyrzucić. To są naprawdę ciężkie sytuacje. To w ogóle przerosło moje wyobrażenia – wyznał funkcjonariusz Straży Granicznej w Michałowie, odnosząc się do losu dzieci, które w poniedziałek tkwiły w grupie migrantów przed placówką SG.
Fot. Maciej Kaczmarski / Reporter
W czwartek w Michałowie odbyła się sesja rady miasta, na której pojawił się zastępca komendanta Straży Granicznej major Piotr Dederko. Jeden z radnych dopytywał go o to, co stało się z dziećmi, które zostały zatrzymane z grupą migrantów we wsi Szymki oraz czy zostały one wywiezione na granicę.

– Osoby, które zostały w poniedziałek zatrzymane, nie spełniały przesłanek formalnych do tego, żeby pozostać na terytorium Polski i zostały z tego terytorium zawrócone – potwierdził mjr Piotr Dederko. Przypomnijmy, że Straż Graniczna wcześniej przyznała się do zastosowania procedury push-back. Z relacji Faktów TVN24 wynika, że radni byli oburzeni sposobem traktowania migrantów.
Podczas posiedzenia radni Michałowa apelowali do mieszkańców, by zapewnić potrzebującym pomoc, dać im jedzenie oraz picie. Jak dodali, sami szykują dla migrantów schronienie. W dalszym przebiegu spotkania przedstawiciel michałowskiej Straży Granicznej przyznał, że migranci nie są niebezpieczni i że dzieci jest o wiele więcej.


– Zatrzymaliśmy osiemnaście osób, dwanaścioro z nich to dzieci. Ja nie mam sumienia tych ludzi wywieźć później na granicę i ich wyrzucić. To są naprawdę ciężkie sytuacje. To w ogóle przerosło moje wyobrażenia – wyznał radnym mjr Piotr Dederko.

Wymowny głos w całej sprawie zabrał także burmistrz Michałowa, który podkreślał, że wyziębienie i hipotermia mogą prowadzić do tragicznych skutków. – Tylko czekać, kiedy znajdzie się jakieś zwłoki. Wystawianie na granicę, za druty, to do tego doprowadzi, bo to jest tylko kwestia czasu – mówił Marek Nazarko.

Przypomnijmy, że zdjęcia grupy migrantów z dziećmi w placówce Straży Granicznej w Michałowie obiegły media we wtorek. "Gazeta Wyborcza" opisała wówczas sprawę ponad 20 osób, w tym dzieci, które tkwiły przed placówką SG i nie chciały wejść do środka ani dać się stamtąd wywieźć.

Wolontariusze chcieli dać im pieluchy, wafle ryżowe czy banany dla dzieci, jednak młoda strażniczka graniczna odpowiedziała, że SG nie może przyjąć żadnych produktów spożywczych. W budynku miały czekać na uciekinierów ciepłe posiłki, ale migranci nie chcieli do niego wejść, gdyż nie mieli zaufania do pracowników SG.

Migranci zostali ostatecznie doprowadzeni do linii granicy i teraz znajdują się na Białorusi. Według organizacji pozarządowych takie sytuacje to działanie nagminne.
Czytaj także: "Tak po ludzku ich szkoda, ale zamykamy drzwi". Pod granicą ludzie swoje wiedzą ws. imigrantów

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut