Dwie ostatnie miłości Kamila. "Doskonale wiedział, że jego organizm może nie wytrzymać"

Helena Łygas
"Kamil nie chciał już podbijać świata, był zmęczony, pozadłużany" – mówi osoba z bliskiego otoczenia Kamila Durczoka. Dlaczego w ogóle ze mną rozmawia? Też zapytałam. Nie może patrzeć na pośmiertne gloryfikacje, tak samo, jak wcześniej nie mogła patrzeć na nienawistne ataki.
Kamil Durczok w 2007 roku fot. Eastnews
Piją szampana na dachu. W tle majaczy Pałac Kultury nieotoczony jeszcze wianuszkiem wieżowców. Wznoszą toast za zaczynające się właśnie nowe millenium i za swoje kariery. Że będą wspaniałe, żaden z nich nie ma wątpliwości. Przyszli bogowie telewizji w białych spodniach i rozchełstanych koszulach.

Dla dwóch z nich to wszystko musi być jak sen. Są z niezbyt zamożnych domów na południu Polski, ich rodzice nie mają wyższego wykształcenia. Durczok jeszcze w podstawówce gada z kolegami tylko po śląsku, ciągle się z kimś bije. A teraz Warszawa, drogie garnitury, bankiety, niewyobrażalne jak na tamte czasy pieniądze i rozpoznawalność.


Co innego 29-letni Piotr Kraśko, uśmiechający się niepewnie ze zdjęcia. Po prestiżowym warszawskim liceum, z inteligenckiej rodziny. Dziadek, wieloletni poseł na Sejm, był prawnikiem i dziennikarzem, podobnie zresztą jak ojciec.
Tomasz Kammel, Kamil Durczok i Piotr Kraśko w 2000 rokufot. Instagram / tomaszkammel

W Telewizji Polskiej młody Kraśko bywał już jako dziecko, występował w "5-10-15", pracowali tu też jego rodzice. Po 20 latach od toastu młodych wilków telewizji, będzie jedynym z tej trójki, którego kariery nie przyćmi głośna afera. I jednym z nielicznych kolegów z telewizji, który nigdy nie powie o Durczoku złego słowa.

Kto pierwszy, ten...?


Ale po Złotego Graala – prowadzenie głównego wydania "Wiadomości" – znacznie wcześniej od Piotra Kraśki sięgnie Kamil Durczok. W 2001 roku to najważniejszy program informacyjny w kraju, a TVP wciąż wyprzedza raczkujące TVN i Polsat o kilka długości basenów.

Trudno, żeby telewizja-matka nie doceniła Kamila, skoro jest już doceniany na zewnątrz. Dopiero co dostał tytuł Dziennikarza Roku branżowego czasopisma "Press", jest też nominowany do Wiktora Publiczności, którego zresztą zgarnie. A to dopiero początek pasma sukcesów.

Durczok ma zaledwie 32 lata, ale trudno nazwać go początkującym dziennikarzem – w zawodzie, który go wybrał, a potem zniszczył, pracuje wtedy już od ponad dekady. O dziennikarstwie nigdy nie marzył. Chciał zostać księdzem albo strażakiem. Później lekarzem, ale na swoje nieszczęście jest humanistą.

Po maturze zdaje na prawo na Uniwersytecie Śląskim w rodzinnych Katowicach. To oblegany kierunek, ale dostaje się za pierwszym razem. Studia trochę go nudzą, więc ich nie skończy. Próbuje jeszcze z polonistyką, żeby koniec końców obronić dyplom z komunikacji społecznej na tej samej uczelni.

Kamil i mentorki


Angażuje się w prace studenckiej rozgłośni, a jego audycje szybko stają się popularne, bo od rodziny z Niemiec dostaje dużo niedostępnych wówczas płyt. Słucha Duran Duran, ABC, nosi długą grzywkę i dużo imprezuje.

Po kilku latach próbuje swoich sił w Radiu Katowice, gdzie dostaje pierwszy etat. Warunki ma świetne – charakterystyczny głos, dobra dykcja, poczucie humoru i wielka pewność siebie.

Szybko przyciąga uwagę dziennikarki Krystyny Bochenek – wulkanu kreatywności, członkini Rady Języka Polskiego i działaczki społecznej. To ona jest pomysłodawczynią Ogólnopolskiego Dyktanda, corocznych Zjazdów Krystyn, ale też akcji na rzecz krwiodawstwa, badań mammograficznych, czy lokalnych zbiórek na WOŚP.

Bierze pod swoje skrzydła 23-letniego Kamila, którego nie tylko uczy zawodu, ale i promuje. Rok później Durczok po raz pierwszy ląduje na kierowniczym stanowisku. Zostaje dyrektorem świeżo powstałego radia TOP FM, ale apetyt ma znacznie większy.

W 1993 roku dostaje się do TVP Katowice. Wyróżnia się i szybko zyskuje kolejną kibickę i mentorkę – starszą o kilka lat dziennikarkę Mariannę Dufek. Dogadują się tak dobrze, że zaczynają spotykać się także po pracy i wkrótce zostają parą. Dwa lata później wezmą ślub.

Kamil nie ma telewizyjnej urody Tomasza Kammela, do tego jest niski i raczej pulchny, ale nadrabia inteligencją, szeroką wiedzą i ciętymi ripostami.

Idealnie nadaje się do dyskusji z politykami, tym bardziej, że nigdy nie daje się zapędzić w kozi róg. Centrala zauważa w nim potencjał, a 28-letni Durczok ląduje na antenie TVP Polonia, żeby szybko przejść do TVP 1.

Zostaje jednym z prowadzących "Monitora Wiadomości" i znów robi furorę. Na nagrania jeździ do Warszawy, zostawiając w Katowicach Mariannę z rocznym synem – Kamilem juniorem.

Śląsk w krwioobiegu


Gdy w 2001 roku dostaje awans do głównego wydania "Wiadomości", prowadzi dla stacji już kilka innych programów publicystycznych. W stolicy zaczyna spędzać znacznie więcej czasu niż w Katowicach. Ale o przeprowadzce nie ma mowy.

"Chciałam, żeby nasz syn wyrastał na Śląsku, w otoczeniu rodziny, dziadków. Uważałam, że tylko tu wyrośnie w spokoju, w oddaleniu od popularności rodziców i otrzyma jasny sygnał, co jest dobre, a co jest złe" – powie potem Marianna Dufek w wywiadzie z "Dziennikiem Zachodnim".

Nie jest do wyłącznie jej decyzja. Na Śląsk lubi wracać i Kamil, który nigdy nie uzna Warszawy za swój dom. Tutaj tylko pracuje. Potem wsiada w auto i jedzie do ukochanej żony i syna. To jego wentyl bezpieczeństwa. Przynajmniej przez jakiś czas.

Kamil Durczok z byłą dziś żoną Marianną Dufek po ceremonii wręczenia Telekamer 2002. To jego pierwsza ważna nagrodafot. East News / Marek Zawadka


W 2002 roku dostaje swoją pierwszą Telekamerę w kategorii informacje i Złoty Krzyż Zasługi. Ale że wciąż kocha radio, a jeszcze bardziej pracę, gdy nie ma go na Woronicza, prowadzi audycje w Trójce, a potem w RMF FM.

"Nie wolno mi pić ostrych alkoholi"


W grudniu Durczok przechodzi rutynowy zabieg, a lekarze pobierają materiał do badań histopatologicznych. Kilka dni później wraca do domu na Gwiazdkę.

W trasie odbiera telefon, a lekarz prosi, żeby zjechał na pobocze. Słyszy, że jest chory na białaczkę, a rokowania są złe. Dzwoni do Marianny, a potem zatrzymuje się w Krakowie i idzie do pierwszego lepszego baru. Nie chce myśleć. Do domu odwiezie go znajomy.

Mimo choroby, Kamil nie ma zamiaru przestać pracować. Gdy wiosną wypadają mu włosy, mówi na wizji, że choruje na raka. Wielu widzów ma łzy w oczach.

Żyje między szpitalem, studiem, a Katowicami. Jednocześnie dostaje kolejnego Wiktora Publiczności i kolejną Telekamerę, tym razem w kategorii publicystyka. Wygrywa z rakiem i staje się bohaterem. Sypią się kolejne nagrody, a badania IPSOS pokazują, że stał się najpopularniejszym dziennikarzem w kraju. Tę pozycję utrzyma przez lata.

Wywiad z 2003 roku: "Nie wolno mi pić ostrych alkoholi, a właściwie nie powinienem. Generalnie powinienem unikać stresu, bardzo się oszczędzać i wieść żywot emeryta, czyli robić wszystko to, czego nie robię. Nie dam się pochować za życia".

Kamil Durczok w wywiadzie udzielonym dwa tygodnie przed śmiercią: "Pokonałem nowotwór, mimo że lekarze dawali mi na to 15 proc. szans, ale nie nauczyło mnie to szacunku do życia. Wręcz przeciwnie. Zacząłem rozrabiać jeszcze bardziej. Zrobiłem licencję pilota, coraz szybciej jeździłem autem, wielokrotnie ryzykowałem (…)".

Nadchodzi rok 2006. Kamil dostaje propozycję z TVN-u, który w międzyczasie wyrósł na ważnego gracza na rynku. Konkurencja widzi go nie tylko w roli prowadzącego program informacyjny, ale też jako szefa całego zespołu.

Marianna Dufek: To ja poradziłam Kamilowi, żeby przeszedł do TVN-u. To była możliwość rozwoju, zrobienia czegoś wartościowego. (...) Ale też nagle okazało się, że ta rodzinna decyzja obraca się przeciwko mnie, bo "rodzina Faktów" szybko stała się dla Kamila najważniejszą rodziną. Nasz związek zszedł na dalszy plan (…).

Durczokowie są dziennikarzami, ale trudno powiedzieć, czy w pełni zdają sobie sprawę, na co się piszą. Jako naczelny Kamil może i zarabia znacznie więcej, ale zaczyna pracować od rana do nocy. Prowadzi kolegia, odpowiada za pracę reporterów i prezenterów, decyduje o tym, co pokażą w "Faktach", nadzoruje wydania wyjazdowe i specjalne. Zarządza kilkunastoma osobami, a jednocześnie sam pojawia się na antenie jako główny prowadzący.
2006 rok, Kamil Durczok po raz pierwszy prowadzi "Fakty" w TVN-iefot. EastNews / Piotr Fotek

Marzenie ważniejsze od zdrowia


Jest tytanem pracy i tego samego oczekuje od innych. Nie widzi nic zdrożnego w wieczornych telefonach do podwładnych i stałym podnoszeniu poprzeczki. Tak robią profesjonaliści. Może wścieka się i przeklina, ale taki ma już styl pracy.

Poza tym liczy się cel: przegonić "Wiadomości". W 2006 roku słowo dane Piotrowi Walterowi wydaje się nierealne, ale Kamil nie jest realistą. Wkrótce "Fakty" rzeczywiście stają się numerem jeden w Polsce, mimo że sam TVN ma mniejszy udział w rynku niż TVP.

Co z tego, że w międzyczasie Kamil wyląduje w szpitalu w stanie przedzawałowym. Nie przejmuje się. Marzenia są ważniejsze od zdrowia.

Trudno powiedzieć, kiedy z przykładnego męża i ojca zamienia się w bon vivanta. Podobnie jak trudno powiedzieć, kiedy uzależnia się od alkoholu.

Wiadomo, że w 2009 roku, mimo że wcześniej trzymał się z daleka od kolorowych magazynów, pojawia się na okładce "Vivy". Bierze też udział w sesji zdjęciowej – pozuje w skórzanej kurtce przy motocyklu. Dziennikarka czasopisma przedstawia go jako tajemniczego buntownika.

Kto nie lubi Kamila Durczoka?


W tym samym roku do sieci trafia słynne nagranie, w którym Kamil ochrzania Rurka za "ujeb**y stół". Ludzie są bardziej rozbawieni niż zaniepokojeni wulgarnym językiem prezentera, ale TVN wszczyna wewnętrzne dochodzenie, a jednocześnie zabiega o usunięcie nagrania z internetu. Bezskutecznie – jego kopia szybko ląduje na zagranicznych serwerach.

Po raz pierwszy pojawiają się głosy, że Durczok nie jest lubiany przez współpracowników. Nie są to jeszcze czasy internetu w komórkach – żeby wyprowadzić nagranie na zewnątrz trzeba się nie tylko natrudzić, ale też zaryzykować własną posadę.

Durczok całą sprawę obraca na antenie w świetnie przyjęty żart. W końcu wciąż jest ulubieńcem widzów, deklasującym w rankingach zaufania takie tuzy jak Orłoś, Kraśko czy Lis.

W 2011 w prasie po raz pierwszy pojawia się głos oskarżający go o nadużywanie alkoholu, a konkretnie – że był pijany na wizji. Durczok idzie do sądu. Rok później na dobroczynny bal fundacji TVN przychodzi sam. Na ściance pozuje z redakcyjną koleżanką Anitą Werner, która nie wygląda na zachwyconą towarzystwem. W 2013 z samotnym Kamilem na ściance staje Ewa Drzyzga.

Mniej więcej w tym samym czasie o Durczoku – a konkretnie o spotkaniach z "tajemniczą szatynką" – zaczynają pisać portale plotkarskie.

Z pozoru nic się nie zmienia. "Fakty" nadal są numerem jeden, a Kamil jak gdyby było mu mało pracy, zaczyna pisać felietony do tygodnika "Wprost". Tego samego, który wkrótce zniszczy jego karierę. Zazwyczaj ma wolne piątki, żeby jak najwięcej czasu spędzać z rodziną, która w tamtym okresie przenosi się do nowego domu.
Charytatywny mecz TVP i TVN, 2014fot. VIPPHOTO / East News

Czas feralny


Wreszcie nadchodzi luty 2015 roku. "Wprost" publikuje pierwszy materiał o Kamilu Durczoku.

Naczelnym podupadającego tygodnika jest wówczas Sylwester Latkowski. Człowiek, który kilka lat później będzie kręcił dla TVP dokument o "homoseksualnym lobby" manipulując wypowiedziami niemających pojęcia, w czym biorą udział ekspertów (między innymi Zbigniewa Lwa-Starowicza i Marii Rotkiel). Ich słowa mają pasować do przyjętej/zamówionej tezy.

W materiale "Wprostu" anonimowy biznesmen opowiada, jak w apartamencie na Mokotowie, którego mieszkanka zalegała mu z czynszem, zastał naczelnego "Faktów". W środku miał też znaleźć torebki z białym proszkiem, dmuchaną lalkę i materiały pornograficzne.

Artykuł napisany w sensacyjnym tonie wzbudza wiele emocji. Tym bardziej że w niezbyt zawoalowany sposób sugeruje, że ulubiony dziennikarz Polaków jest erotomanem i narkomanem.

Wiele osób publicznych nie kryje oburzenia i wprost nazywa artykuł prowokacją. Poza tym, czy osoba przebywająca w cudzym mieszkaniu może odpowiadać za to, co się tam znajduje? Nawet rzecznik stołecznej policji zakłada, że całe zajście może być próbą wymuszenia czegoś na Durczoku.

Nie mijają nawet dwa tygodnie, a "Wprost" pisze, że ich wcześniejszy materiał dotyczący mobbingu i molestowania w jednej ze stacji telewizyjnych dotyczył Kamila Durczoka i TVN-u.

To już nie przelewki. Czym innym jest przebywanie u znajomej mającej w domu "jakieś białe proszki", a czym innym zarzut molestowania seksualnego i dręczenia podwładnych.

Nazajutrz Kamil idzie do radia. Mówi, że jest cholerykiem i wymagającym szefem, ale nigdy nie molestował żadnej kobiety. TVN zapowiada powołanie komisji, która ma zbadać sprawę, a Durczok idzie na dwutygodniowy urlop.

Nie dojeżdża do domu. Po raz kolejny ląduje w szpitalu, a lekarz każe mu oddać telefon i laptop. Potem Durczok powie, że czuł się wtedy, jak gdyby uderzyło w niego Pendolino.

W radiu po raz pierwszy wspomni, że jest w separacji z żoną. Mimo to Marianna Dufek, unikająca dotychczas wywiadów, zaczyna bronić męża. Kategorycznie mówi, że nie wierzy w to, co zarzuca mu "Wprost", a Durczok zapowiada pozwanie tygodnika i jego dziennikarzy.

Sprawę zresztą wygra. Najpierw tę dotyczącą artykułu o mieszkaniu znajomej. Dostanie odszkodowanie, a gazeta zamieści rozległe przeprosiny. Ale wtedy już nikt mu nie wierzy. Pod koniec marca 2021 roku sąd nakazuje też "Wprostowi" przeprosić za dwa teksty o molestowaniu sprzed sześciu lat. Okazuje się, że rewelacje o wulgarnych propozycjach seksualnych w stosunku do podwładnych są zmyślone. Podobnie jak cytowane w artykule sms-y, które rzekomo wysyłał do dziennikarek.

"Nie ma we mnie żadnej satysfakcji. Tego co straciłem, nie przywróci mi już nikt" – skomentuje decyzję sądu Kamil. Choruje już wtedy na depresję.

Współpracownik z czasów portalu Silesion: Kamil był toksyczny. Wybuchy agresji, wrzaski, obelgi to była codzienność. A ponoć po odejściu z TVN-u i tak złagodniał. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak się z nim pracowało wcześniej, skoro po roku pracy z nim psychiatra stwierdził u mnie symptomy zespołu stresu pourazowego.

Osoba z bliskiego otoczenia: Uwielbiał być adorowany, podziwiany i tego łaknął. Taki podręcznikowy narcyz. Jeśli kobieta go ignorowała, czuł się urażony i robił krok w tył. Dlatego wątpię, żeby kogoś molestował. Jestem w stanie uwierzyć, że mógł co najwyżej zapraszać do siebie, co w relacji szef-podwładna rzeczywiście może być tak odebrane.

Durczok czeka na wyniki pracy komisji. Jest w kiepskim stanie psychicznym, ale jednocześnie sądzi, że utrzyma posadę, uważa się za niewinnego.

Nawet w 2021 będzie miał sobie do zarzucenia tylko to, że "nie dla każdego praca jest całym życiem", czego nie rozumiał. Trzaskanie drzwiami i wiązanki pod wpływem stresu uważał za normalne.
Kamil Durczok w sądzie podczas procesu wytoczonego przez niego przeciwko tygodnikowi "Wprost"fot. East News / Artur Zawadzki
TVN przesłuchuje ponad 30 byłych i obecnych pracowników Durczoka, a także jego samego. Ustala, że na niepożądane zachowania ze strony szefa były narażone trzy osoby. I że chodziło "głównie" o mobbing. Stacja oferuje pracownikom śmieszne zadośćuczynienia, a z Durczokiem rozstaje się za porozumieniem stron.

Po kilku latach tego, że wyjechał wtedy z Warszawy, zamiast procesować się ze stacją albo chociaż walczyć o swoją karierę u konkurencji, będzie żałował najbardziej.

Pytany w jednym z wywiadów o to, czy za czasów pracy w telewizji dużo imprezował, Durczok śmiał się, że owszem – na miarę swoich możliwości. A te były niewielkie, bo ciągle był w pracy. Co innego, gdy ją stracił.

Osoba z bliskiego otoczenia: Był uzależniony od alkoholu już za czasów TVN-u, ale to było uzależnienie w białych rękawiczkach, przy drogim winie. Praca była dla niego najważniejsza, więc się pilnował. Popłynął po jej utracie, a już zwłaszcza, gdy upadł Silesion. Z czasem pogodził się z tym, że nie wróci na dobre do telewizji. Podobała mu się wizja zrobienia czegoś swojego na Śląsku, nie spodziewał się kolejnej porażki.

Portal rusza w październiku 2016 roku, dokładnie miesiąc po wygaśnięciu zakazu konkurencji obowiązującego po rozwiązaniu umowy z TVN-em, w tym samym czasie Durczok zaczyna prowadzić swój program w Polsacie. Wydaje się, że wszystko zaczyna się powoli układać.

Otwarcie Silesionu jest huczne, całkiem jak gdyby Durczok nie otwierał lokalnego portalu, ale organizował galę oscarową. Czerwone dywany, ścianka, podświetlone elewacje industrialnych budynków. Rok temu w rozmowie z wieloletnim przyjacielem Markiem Czyżem Durczok przyzna, że potrzebował się w ten sposób dowartościować, pokazać, że jeszcze się liczy.

Rekrutuje kilku doświadczonych dziennikarzy lokalnych i młodą ekipę, którą chce uczyć zawodu. Wśród nich jest między innymi Marek Bryniak, o którym zrobi się głośno, gdy jego matka ujawni, że wielokrotnie dopominał się o wypłatę zaległego wynagrodzenia, ale jej nie doczekał. W czerwcu 2020 roku zmarł na chłoniaka, a o chorobie miał pisać i Durczokowi.

W Silesionie zatrudnia się też blogerka Julia Oleś. Jest bystra, dobrze pisze, a do tego nie boi się mówić szefowi tego, co myśli. Szybko zostaje jego zastępczynią. Z czasem zaczynają się spotykać i wydaje się, że Kamil odżywa. No a potem znów trafia na portale plotkarskie, którymi tak gardzi.

Przez lata był ulubionym dziennikarzem Polaków, a teraz wszystko wskazuje na to, że stał się jednym z najbardziej znienawidzonych. Ludzie pomstują, że związał się z młodszą kobietą i "zostawił dla niej rodzinę", mimo że z żoną nie jest już od kilku lat, a Kamil junior jest dorosły.

– Nie chcę do końca życia tłumaczyć się, że żyłem tak, jak chciałem, a nie tak, jak inni by chcieli, żebym żył. Robiłem to, co chciałem, rozstałem się z kimś, z kim nie chciałem być, związałem się z kimś, kogo kochałem. Ludzie powinni móc żyć, tak jak chcą, a nie w takim garniturku, w jaki zostali wtłoczeni (…) – mówił Durczok w rozmowie sprzed roku.
Kamil Durczok i Julia Oleś, 2017fot. East News / Mariusz Grzelak
Związek z Julią przetrwa zaledwie dwa lata, a z tego, co będzie pisała między wierszami ona sama, można wywnioskować, że nie była to łatwa relacja. Tymczasem na początku 2019 roku zaczyna być głośno o problemach finansowych portalu i samego Durczoka.

Człowiek na drodze


15 marca dziennikarz wrzuca na Instagram selfie za kółkiem. Jest opuchnięty, czerwony. Pisze: Ludzie w drodze. Czyli moment, w którym pożyczasz samochód od własnego dziecka i marzysz tylko o tym, żeby zniknąć. I rzeczywiście znika, przynajmniej z Twittera, podobnie jak jego portal znika z sieci.

Trzy miesiące później znów jest o nim głośno. Pod koniec lipca uderza w słupki na autostradzie A1. Policja przewozi go na izbę wytrzeźwień. Durczok ma 2,6 promila. Przejechał tak kilkaset kilometrów. Sprawa trafia do sądu, który ostatecznie skaże dziennikarza na 2 lata w zawieszeniu i kary finansowe. 24-letni syn Durczoka, który nazywa się tak jak ojciec, decyduje się zmienić nazwisko.

Kamil senior zapada się pod ziemię na pół roku. W styczniu 2020 roku po raz pierwszy powie publicznie, że jest uzależniony od alkoholu, ale chce się leczyć. Doda, że jest trzeźwy od czterech miesięcy.

Wkrótce zaczyna się pierwszy lockdown. Durczok spędza czas ze swoim ukochanym psem – owczarkiem niemieckim Dymitrem. Zimą i latem siedzi w swoim domu w Szczyrku, chodzi po górach. Z zewnątrz wszystko wygląda na sielankę.

Podobnie jak ostatnie miesiące życia, które Kamil dokumentuje na Instagramie. Zdrowa dieta, poranne spacery z Dymitrem, powrót do ćwiczeń i wielkie plany związane z płatną aplikacją Durczokracja, która startuje 1 września tego roku. Tyle że ludzie nadal nienawidzą Kamila. Pod każdym jego tweetem, postem, zdjęciem zawsze znajdzie się komentarz, którego autor życzy mu więzienia, jeśli nie śmierci.

8 listopada, osiem dni przed tą ostatnią, Durczok wrzuca nagranie z Januszem Korwin-Mikkem i pisze "Boże, nie pozwól mi się tak zestarzeć". Na "obyś umarł" nie trzeba długo czekać. Dobrze, że jest Dymitr i alkohol. Jego dwie ostatnie miłości.
Kamil Durczok pod koniec 2019 rokufot. East News / Kasia Zaremba
Osoba z bliskiego otoczenia: Kamil nie przestał pić – ani w styczniu 2020, ani tuż przed śmiercią. Uciekał z kolejnych odwyków. Nie chciał już podbijać świata, był zmęczony, zadłużony. Doskonale wiedział, że jego organizm może nie wytrzymać. W ostatnim roku wiele razy był znajdowany w złym stanie.

Helena Łygas, naTemat: Dlaczego w ogóle rozmawiamy?

– Mam dość czytania bzdur o Kamilu. Albo "wizjoner i genialny dziennikarz, który się potknął" albo "molestant, prostak i ćpun". Zwłaszcza, gdy piszą to "wieloletni przyjaciele", którzy przez ostatnie 6 lat w jego życiu nie istnieli. Kamil był tragiczną, wielowymiarową postacią. Szczodrym, dobrodusznym przyjacielem, człowiekiem, który dbał o bliskich, a jednocześnie alkoholikiem, furiatem i narcyzem. Lubił szczęśliwe zakończenia i marzył, że jedno z nich spotka i jego. Że znajdzie spokój, że nie zestarzeje się w pojedynkę.


Chcesz podzielić się historią, albo zaproponować temat? Napisz do autorki: helena.lygas@natemat.pl



Czytaj także: Szczery wpis Krzysztofa Skiby o Kamilu Durczoku. "Dzwonił do mnie, by przyjść i się napić"

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut