Gwiazdy Hollywood nie pomogły. Hit Netflixa "Czerwona nota" to film tak zły, że trudno go oglądać

Ola Gersz
Morze sucharskich żartów i fabuła pod szyldem "szybko, zanim ktoś się zorientuje, że to bez sensu". Tak w skrócie można podsumować najdroższy film Netflixa, który rozbił bank wyświetleń w dniu premiery – "Czerwoną notę". Gwiazdy, Gal Gadot, Dwayne Johnson i Ryan Johnson, tylko wszystko pogorszyły. Efekt? Blockbuster bez serca.
"Czerwona nota" to hit Netflixa, ale czy udany? Fot. materiały prasowe / Netflix
A miało być tak pięknie. Największe gwiazdy światowego kina, kosmiczny budżet (200 milionów dolarów), sprawdzona formuła z elementami heist filmu i polowaniem na antyczne skarby rodem z przygód "Indiany Jonesa". W teorii "Czerwona nota" powinna być idealnym połączeniem akcji i rozrywki, smakowitą wisienką na torcie Netflixa. W praktyce wyszedł koszmarek, który po pierwsze nuży, a po drugie, żenuje. Wisienka zapleśniała.

"Czerwona nota" dla Netflixa

Fabuła skomplikowana nie jest, chociaż bardzo próbuje. Oto mamy agenta FBI Johna Hartleya (Dwayne Johnson), który specjalizuje się w ściganiu złodziei dzieł sztuki. Amerykanin chce zapobiec kradzieży starożytnych skarbów: złotych, bogato zdobionych jaj, które rzymski wódz Marek Antoniusz podarował swojej ukochanej Kleopatrze, królowej Egiptu.


Na drogocenne błyskotki czai się już dwóch przestępców: ścigany przez Interpol Nolan Booth (Ryan Reynolds) i jego największa rywalka – słynna i nieuchwytna złodziejka arcydzieł Laufer (Gal Gadot). Aby ją aresztować, agent Hartley postanawia połączyć siły z Boothem i obaj – z depczącą im po piętach przestępczynią – ruszają na łowy po złote jaja Kleopatry.
Owszem, fabuła ma zwroty akcji, które (niektórych) mogą zaskoczyć. Jednak nie grzeszy ona inteligencją i niuansami. Scenarzysta, a zarazem reżyser Rawson Marshall Thurber (twórca "Agenta i pół" oraz "Drapacza chmur", obu z Dwaynem Johnsonem) nie bawi się w subtelności i tłumaczy wszystko widzom jak krowie na rowie. Każdy fabularny krok musi być dokładnie wyjaśniony i podparty retrospekcją. A to inteligencję kinomanów wręcz obraża.

Mimo że "Czerwona nota" bardzo chce być jak "Indiana Jones", "Ocean's Eleven" i "James Bond" w jednym, to brakuje jej i wielkiej przygody, i angażującej akcji, i nonszalanckiego uroku. Wszystko jest płytkie, wymuszone i sztuczne. Jest tu dużo biegania, bijatyk i strzelanin, słownych sprzeczek (głównie między bohaterami Johnsona i Reynolda, których relacja jest spod szyldu buddy comedy) i nieznośnych sucharów. Słowem, jest tutaj wszystko i jeszcze więcej – to film akcji na sterydach i ciężko wytrzymać do końca.
Fot. Netflix

The Rock, Gadot i Reynolds nie pomogli

Nie pomagają tutaj gwiazdy. Wręcz przeciwnie – wszystko pogarszają. Może aktorom mniejszego formatu udałoby się coś wykrzesać z "Czerwonej noty".

Thurber wydaje się bowiem tak podekscytowany swoją gwiazdorską obsadą, że zapomina o wszystkim innym. Kamera chętnie pokazuje całą trójkę, nawet jeśli żadne z nich nie robi nic ciekawego. A gwiazdy, owszem, mogą sprawić, że rekordowa liczba widzów włączy film (co miało miejsce w przypadku "Czerwonej noty"), ale nie zagwarantują, że połowa z nich nie wyłączy odtwarzania po kilkunastu minutach.

Aktorsko najbardziej zniechęca The Rock, który jest jednym z najbardziej drewnianych aktorów w Hollywood, ale tutaj praktycznie zamienił się w Pinokia. Gal Gadot jest urocza i zjawiskowa jak zawsze, ale nie pokazuje o wiele więcej, niż w "Wonder Woman", może tylko nieco pazura.
Czytaj także: Film "Czerwona Nota" rozbił bank wyświetleń w dniu premiery. To nowy hit Netflixa
Z kolei Ryan Reynolds w każdym swoim kolejnym filmie gra Deadpoola i, mimo że komiksowy antybohater śmieszy, to jego kolejne inkarnacje w słabych filmach już nie. Dla wielu nieustanne żarciki Nolana Bootha mogą być już zupełnie niestrawne. Zresztą sam aktor momentami sprawia wrażenie, jakby się męczył. Niech lepiej zbiera siły na kontynuację, którą (niestety) sugeruje zakończenie.

Dlaczego film, który na papierze powinien być hitem, się nie udał? Zabrakło polotu, finezji i krztyny wyobraźni. Zabrakło też serca, bo "Czerwona nota" sprawia wrażenie, jakby stworzyły ją nastawione wyłącznie na kasowy sukces algorytmy Netflixa. Reżyser odhacza wszystkie kolejne punkty, które powinny znaleźć się w kasowym blockbusterze, ale duszy nie ma w tym żadnej. Jeśli kiedyś sztuczna inteligencja miałyby robić filmy i właśnie tak by to wyglądało, to podziękujemy.