"Przytyłaś w pandemii", "Tak mało zarabiasz?". Rodziny myślą, że mogą mówić więcej. Także w Wigilię

Aneta Olender
– Już pod koniec listopada na sesjach terapeutycznych w moim gabinecie - zresztą nie tylko w moim, bo o tym samym mówi gros moich kolegów terapeutów - pojawia się temat świąt – mówi psycholożka i psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz. Rozmówczyni naTemat zaznacza też, że wiele osób fantazjuje o samotnym Bożym Narodzeniu.
Niektórzy marzą o tym, żeby spędzić święta samotnie i wreszcie odpocząć. Fot. Karol Makurat/REPORTER
Samotne święta to najgorszy z możliwych scenariuszy?

Tak można by powiedzieć, ponieważ dla wielu osób sama myśl o samotnych świętach lub o świętach w niewielkim gronie – np. ja plus partner – jest przykra i niepokojąca. Takie święta według niektórych są synonimem smutku, opuszczenia, bycia zapomnianym. Właśnie nad takimi obrazkami - przepełnionymi samotnością płaczemy, gdy oglądamy filmy, reklamy lub spoty reklamowe.

Widzimy na przykład starszą panią samotnie siedzącą w Wigilię przed talerzem zupy. Przekaz jest jednoznaczny – taka sytuacja to coś, czego nikt by nie chciał doświadczyć. To jednak spore uproszczenie i w moim poczuciu fikcja, kolejne krzywdzące ukazywanie świąt. Bo być może rzeczywiście część osób spędzając święta samotnie martwi się. Ale są też i tacy, którzy świadomie wybierają z wachlarza opcji – świętowanie w pojedynkę.


To samo można zresztą powiedzieć o obrazkach suto zastawionych stołów, pięknych dekoracji, szczęśliwych ludzi wokół i kogoś, kto z seksownych uśmiechem i czerwoną szminką na ustach miesza coś w garnku... To, przynajmniej moim zdaniem, iluzja mówiąca nam o tym, co jest dobre, a co złe.

Nie można jednak wykluczyć, że gdzieś jest taka starsza pani, która spędza święta sama, bo jej dzieci są gdzieś daleko, i wcale nie jest najszczęśliwsza z tego powodu.

Jeżeli ktoś cenił, lubił święta w gronie najbliższych, a okazało się, że z jakiegoś powodu nie mogą one tak wyglądać, a osoba musi spędzić ten czas samotnie, to to osamotnienie rzeczywiście bywa dotkliwe.

Nie możemy jednak generalizować, mówić, że dla wszystkich ludzi samotne święta muszą być tak samo smutne, jak na przykład by były dla nas. Być może jest inaczej, niewykluczone, że osoby, które siedzą przed tym talerzem i przy pustym stole, myślą: Uff, wreszcie jest po mojemu.

Załamujemy ręce nad czyjąś samotnością, ale nie wiemy, czy nie jest to efekt czyichś wyborów życiowych. Niekoniecznie jest tak, że ta starsza pani, która jest sama, która siedzi przed telewizorem, to jest ktoś, kto by chciał, by go żałować i nad nim płakać.

Taki przekaz, pełen współczucia z jednej strony ma dobre intencje, ale bywa przytłaczający. Czasami samotni pacjenci mówią mi, że najgorsza w święta jest ta presja, że udane to tylko rodzinne. A one nie dopasowały się do tego obowiązującego obrazu. Wszystko zależy od tego, jak człowiek rozumie swoje położenie w święta.

Samotność w ogóle często jest traktowana jako coś złego.

Staram się zawsze pokazywać swoim pacjentom, że nie należy w taki jednogłośny sposób demonizować samotności. Wyznaję zasadę, że lepiej być samemu, niż w złym towarzystwie. A to jest taka przeciwwaga dla tego wszystkiego, co ludzie sobie robią w święta…

Ma pani na myśli te wszystkie trudne rozmowy przy stole, zaczepki?

Już pod koniec listopada na sesjach terapeutycznych w moim gabinecie – zresztą nie tylko w moim, bo o tym samym mówi gros moich kolegów terapeutów – pojawia się temat świąt.
Zarówno młodzi, jak i dojrzali ludzie przychodzą z problemem: Jezu, co to będzie w to Boże Narodzenie.

Znowu będę musiał udawać, że nie jestem gejem, że nie mam chłopaka starszego o 20 lat. Znowu będę musiała odpowiadać na pytania, dlaczego nie chcę mieć dzieci. Znowu będę mierzyć się z rodziną, która jest antyszczepionkowa i zachwyca się Polskim Ładem. Znowu będę mi dogryzać, komentować, że w pandemii przytyłam albo że znowu sobie dokleiłam sztuczne rzęsy. Znowu będą pytać, dlaczego nie mogę być taka jak moje siostry.

Ludzie boją się świąt, boją się tego, co usłyszą, ataku na siebie, boją się, że nie będą potrafili znaleźć riposty albo że przyjdzie ona do głowy dopiero następnego dnia rano. To sprawia, że wiele z nich fantazjuje o samotnych świętach. Ludzie mówią: Boże, jak bardzo chciałabym sama posiedzieć, zrobić sobie kąpiel i dać sobie spokój.

I po takich "rodzinnych świętach" wracają, żeby przepracować ten czas na terapii?

Zazwyczaj jest tak, że osoby, które pozwalają sobie na największe złośliwości, to właśnie rodzina. Członkom rodziny często wydaje się, że im wolno. Wolno, bo jestem twoją matką, ciotką, babcią, twoim ojcem. Uzasadnienie jest takie: kto ci tak prawdę powie, jeśli nie ojciec? Lepiej, żeby ci to siostra powiedziała, niż obcy ludzie. Ja jestem już stara/stary, więc mogę ci powiedzieć.

Takie babcie, ciocie, tacy wujkowie twierdzą: prawda ponad wszystko, dlatego trzeba tej dziewczynie uświadomić, że przytyła i za chwilę mąż ją zostawi. Trzeba ujawnić mu prawdę: niczego w życiu nie osiągnął, taki mądry, a tak mało zarabia. Jaki on sobie zawód wybrał? Mógł iść na studia, a został cukiernikiem... I waśnie ta Wigilia jest, zdaniem niektórych osób, najlepszym momentem, żeby mu o tym powiedzieć.

Ludzie doświadczają bardzo dużego wstydu, upokorzenia, wyszydzenia, a to są jedne z najtrudniejszych uczuć do zniesienia.

Jest to coś takiego, z czym trudno jest się mierzyć. Wiele osób próbuje to robić na terapii, ale za bardzo nie potrafią, bo jest to trudne emocjonalnie do dźwignięcia. Poza tym wiedzą, że za rok będzie to samo.

Ale przy tym stole zazwyczaj siedzi więcej osób, dlaczego nikt nie reaguje?

Kiedy jesteśmy świadkami złośliwości, tego, jak ciocia drugiej cioci dogryza, to też to na nas wpływa. Kiedy porusza się temat mobbingu, mówi się, że nie dotyczy on tylko mobbera i jego ofiary, ale też wpływa na ludzi, którzy to oglądają, którzy siedzą w tym samym biurze i są świadkami. Oni też się stresują już samym uczestniczeniem w tego typu rozmowach.

Tak samo jest przy wigilijnym stole. Słyszymy, jak babcia dogryza wnuczce, ciocia wujkowi, i też nas to stresuje. Czasami bycie świadkiem rujnuje całą atmosferę. Nie mówiąc już o byciu ofiarą takich nieprzemyślanych komentarzy.
Czy przychodzą do pani też osoby, które odetchnęły, bo stwierdziły, ok zostaję sam/sama na święta, nie chcę być w tym towarzystwie?

Są ludzie, którzy decydują, że nie jadą na święta. Tak czasami się dzieje, chociaż jako psychoterapeutka zachęcam raczej do czegoś innego. Zachęcam do tego, żeby nauczyć się odpowiadać na takie zaczepki i ripostować. W jakiś sposób komunikować, że nie jest to dla nas komfortowa sytuacja.

Zachęcam do nauczenia się funkcjonować w obliczu takich tekstów. Chyba że są one przemocowe, a osoba jest straumatyzowana, wtedy nie. Wtedy ja przyjmuję z ulgą decyzję: "Ok, nigdy więcej. Próbowałam rozmawiać, ale za każdym razem spotykały mnie przemocowe komunikaty, więc już dość".

Czasami jednak problemem jest to, że nie potrafimy nic odpowiedzieć, zamieramy jak mumie. Dajmy na to babcia mówi: "Kasia znowu założyłaś za małą sukienkę" albo "Ty to takie worki zawsze nosisz. Kiedy w końcu przytyjesz?", a my tylko głupio się uśmiechamy, jesteśmy zawstydzeni.

W ten sposób dajemy komuś przestrzeń, przyzwolenie na mówienie w ten sposób. Przyjmujemy to jako element świątecznego small talku, dogryzkę.

Kiedy ludzie uczą się takiego asertywnego odpowiadania, np. "babciu to było nieprzyjemne, prosiłabym, żebyś tak do mnie nie mówiła", to czasami okazuje się, że całkowicie zmienia się klimat przy stole wigilijnym. Być może ktoś ugryzie się w język, być może powie: "Przepraszam, palnęłam, już tak nie będę mówić".

Głęboko w to wierzę, że są ludzie, którym trzeba po prostu powiedzieć, jak mają się komunikować albo że czegoś sobie nie życzymy. Możliwe, że w ich odczuciu komunikat typu: "Taka ładna dziewczyna, po co sobie te usta powiększasz", ma być niby komplementem.

Wierzę w to, że nie jest to do końca złośliwość, że ci ludzie, co pomyślą, to powiedzą. Nie zastanowię się nad tym, tylko muszę coś wyrazić, bo się uduszą. Nie zmienia to oczywiście faktu, że jest to niegrzeczne.

Czy są jakieś gotowe zdania, które mogą być pomocne w takiej sytuacji?

"Nie lubię takich komunikatów, nie lubię takich uwag, bo one mnie wytrącają z równowagi, psują mi święta. Komuś święta psuje smak jakiejś potrawy, nietrafiony prezent, a mi taki nietrafiony komentarz".

Znam to z opowieści pacjentów, więc wiem, że nierzadko ta ciocia mówi: Sorry, naprawdę nie wiedziałam, że cię to tak uderzy.

Naszą rozmowę nie tylko będą czytać osoby, które są odbiorcami takich tekstów, ale też i ich nadawcy. To też do nich kieruję myśl, żeby włączyć empatię i zastanowić się, czy na pewno to, co chcemy przekazać, będzie w porządku.

A jeśli ktoś nam zwróci uwagę, to też się nie obrażajmy na to, nawet jeśli przyjdzie nam na myśl: Jaka przewrażliwiona, już nic nie można powiedzieć, mi to dopiero matka dogryzała... Trzeba uszanować to, że każdy człowiek ma swoją wrażliwość.
Fot. cottonbro / Pexels
Jeśli jednak sytuacji nie da się zmienić, a święta zawsze są traumą i wiemy, że lepiej zrezygnować z rodzinnych spotkań, to podjęcie decyzji o samotnym Bożym Narodzeniu i tak chyba nie należy do najłatwiejszych?

Nierzadko jest tak, że osoba się odgraża, że więcej nie pojedzie, ale tak naprawdę przychodzi 24 grudnia, pakuje się i jest z rodziną. To jest trochę tak, że żeby podjąć taką decyzję, musimy poradzić sobie z poczuciem winy związanym z tym, że rozczarujemy kogoś.

Rodzina w takich sytuacjach nie ułatwia zadania, wypomina, atakuje, mówi np. "Jak możesz mi to robić? To mnie rani". Trzeba się uzbroić w cierpliwość, nauczyć się znosić to niewygodne poczucie winy.

Trzeba też chyba zrozumieć, że święta to nie jest koniecznie blask, światełka, uśmiech od ucha do ucha, że nie musi być jak w reklamie?

Święta to coś duchowego i coś osobistego. Powinny się dziać w sercu. W sercu powinniśmy mieć otwartość na drugiego człowieka, tolerancję, miłość. Święta ze swoją ideą to powinien być taki czas, kiedy chcemy się dzielić, okazywać sobie ciepło, czułość, wsparcie. Czas, w którym chcemy odetchnąć, skupić się na czymś innym niż codzienna pogoń.

One powinny być spersonalizowane, osobiste, każdy powinien ich doświadczać tak, jak potrafi najlepiej, jak potrzebuje, jak chce. Komercjalizacja świąt, narzucanie czegoś, presja świąteczna biorą się z tego, że mamy w głowie jakieś wizje, a tak trudno jest tym wizjom sprostać.

Zamiast wizji lepiej jest doświadczać świąt w sposób duchowy, nawet jeżeli jesteśmy niewierzący, bo mówiąc w sposób duchowy, nie mam na myśli w kościele.

Warto zweryfikować, czy na pewno właściwie się zachowuje, czy jestem dobra dla innych, czy dbam o innych, czy może jest to tylko deklaracja, a tak naprawdę inni ludzie cierpiący mnie nic nie obchodzą.

Mamy teraz wiele okazji, żeby zrobić sobie rachunek sumienia i zadać sobie pytanie, czy jestem otwarty na to, żeby np. wpuścić kogoś do swojego domu. Myślę, że w tym roku to szczególnie wybrzmiewa, to wpuszczanie wędrowca i zrobienie mu miejsca przy stole. To są święta. Ta refleksja nad uchodźcami, a nie jakieś rytuały.
Czytaj także: Pandemia zniszczyła moją miłość do świąt. Zamiast słuchać "Last Christmas", boję się o rodziców