Na święta nie kupuję prezentów. I wam radzę to samo

Patrycja Wszeborowska
Boże Narodzenie – czas obżarstwa i dawania wszystkim prezentów, notabene często nietrafionych. Parada tego największego w roku święta konsumpcjonizmu rozpoczyna się już w listopadzie, kiedy z półek sklepowych mrugają na nas "świąteczne promocje - TYLKO TERAZ!". Niedługo później internet wybucha poradnikami w stylu: "Najlepsze prezenty dla ledwo poznanej pasierbicy stryjka Władka, która pojawi się na Wigilii". Bo przecież każdemu coś trzeba kupić, prawda?
Święta są wykorzystywane marketingowo ponad wszelką miarę. Może więc lepiej nie kupować w ogóle prezentu, zamiast kupić nietrafiony i wspierać tę paradę konsumpcji. Fot. 123rf.com / Copyright: aleutie
Nieprawda. Autorka tego tekstu w tym roku zdecydowała, że nie będzie kupować świątecznych prezentów. O tym, dlaczego warto tak zrobić, rozmawia z Kasią Wągrowską, ekspertką od zero-waste i autorką profilu @Kasia_OgraniczamSię.

Natemat.pl: Wyobraź sobie, że wchodzisz do oblepionej dekoracjami świątecznymi galerii i widzisz tych wszystkich ludzi, którzy z szałem w oczach i torbami w rękach biegają od sklepu do sklepu w poszukiwaniu świątecznych prezentów…

Kasia Wągrowska: Staram się sobie tego nie wyobrażać! Bardzo źle się z tym czuję.

Ale to przecież przedświąteczny standard. Wszyscy tak robią.


I podświadomie wszyscy tak samo źle się z tym czują. Wiem to z przeprowadzonych przez siebie ankiet na Instagramie, gdzie pytam moich obserwatorów, czego chcieliby się pozbyć w trakcie świąt, żeby przeżywać je lepiej i pełniej. Bardzo często pojawia się odpowiedź: prezentów i zakupów. Czyli tej szalonej gonitwy i wewnętrznego przymusu, że musimy zdążyć ze wszystkim, kupić każdemu idealny, wymarzony prezent.

Czy wy jako rodzina, która dąży do bycia zero-waste nie dajecie sobie w takim razie prezentów na święta?

Dajemy, natomiast one często są niematerialne. Są to prezenty w postaci przeżyć albo doświadczeń.

Przykładowo: w zeszłym roku podarowaliśmy sobie jako rodzinie lekcję nauki jazdy na nartach w Beskidzie Niskim. Z tej okazji zrobiliśmy sobie podczas ferii świetną wycieczkę w góry – dzieciaki były bardzo zadowolone, bo dla nich jazda na nartach była czymś zupełnie nowym.

Ja sama często dostaję od swoich dzieci prezenty w postaci kuponów, na przykład na godzinę masażu karku wykonanego ich rękami. Jest to bardzo przyjemne!

A prezenty fizyczne od czasu do czasu się zdarzają, czy zupełnie idą w odstawkę?

Skądże, prezenty fizyczne też się u nas pojawiają. Ale zawsze staramy się, żeby były lokalne, pozyskane z dobrych źródeł i które rzeczywiście rozwijają nasze zainteresowania czy hobby.

Zdarzają się też u nas prezenty z drugiej ręki. Na przykład teraz wzięłam dla dzieci z naszej poznańskiej Po-Dzielni puzzle i książkę o zdrowym odżywianiu, które włożę pod choinkę.

No właśnie – co z używanymi prezentami? Nie jest to jakieś gigantyczne faux-pas, żeby podatować komuś używaną wcześniej rzecz?

Być może jest to gdzieś zapisane w kodeksie savoir-vivre'u, że nie wypada dać komuś upominku, z którego już wcześniej korzystaliśmy. I my w Polsce rzeczywiście jesteśmy uczuleni na to, że dostaniemy coś, co już ktoś wcześniej używał.
Natomiast nasze realia są zupełnie inne niż jakieś 100 lat temu, kiedy niektóre zasady savoir-vivre'u były formułowane. W dzisiejszych czasach my po prostu toniemy pod masą przedmiotów. Jesteśmy społeczeństwem nie tylko konsumpcyjnym, ale wręcz społeczeństwem nadmiaru.

Nawet rodziny z nie najwyższych warstw społecznych cierpią na zatłoczone i przesycone przedmiotami mieszkania, bo łapią się w pułapkę kupowania zbyt wielu rzeczy – tak łatwo dostępnych i tak tanich. A każda nowa rzecz, która potem nam się znudzi – a jeśli jest to dziecko, to jest duże prawdopodobieństwo, że nuda nadejdzie jeszcze prędzej – najczęściej trafia później na śmietnik.

Uważam więc, że dawanie prezentów z drugiej ręki jest na miarę dzisiejszych czasów. Czymś, na co powinniśmy się otworzyć tak samo, jak na prezenty niematerialne w postaci przeżyć albo na prezenty zrobione przez nas własnoręcznie. 

O, to w tym roku mój sposób na święta. Nie kupuję prezentów świątecznych, tylko robię je sama.

Świetny pomysł! Nie dość, że taka zabawa w stylu „do it yourself” – w przeciwieństwie do zakupów w sklepie – wpływa na nas kojąco, poprawia naszą cierpliwość i koncentrację, to jeszcze osoby, które zostaną obdarowane takim własnoręcznie zrobionym prezentem, czują się bardzo miło.

Ja uwielbiam dostawać własnoręcznie robione prezenty. W tym roku chciałabym, żeby ktoś podarował mi upieczone przez siebie pierniczki. Z jednej strony po prostu chętnie zjadłabym domowe ciasteczka, a z drugiej byłby to bardzo miły gest, że ktoś poświęcił na to swój czas. Żaden materialny prezent w dzisiejszych czasach nie jest w stanie mnie tak ucieszyć, jak czyjś pomyślunek albo miło spędzony wspólny czas.

Co jeszcze można, oprócz upieczenia pierniczków, zrobić komuś w prezencie świątecznym?

Na przykład jakiś domowy prosty kosmetyk. Polecam chociażby peeling cukrowy, do którego można dodać starty rozmaryn albo trochę tymianku czy peeling z fusów po kawie, do którego dodajemy trochę oleju, cukru trzcinowego i pół łyżeczki cynamonu. Powstaje nam aromatyczny, naturalny peeling, który zamykamy w słoiczku i pakujemy do wielorazowego woreczka.
Może to być też kartka ręcznego wyrobu: kiedyś podarowałam koleżance kolaż, który sama zrobiłam. Ona go potem oprawiła w ramkę i trzyma w mieszkaniu do dziś. Również sama od niej dostałam wyszywane na szydełku motywujące mnie zdanie: ”Nie musisz być idealna, żeby być doskonała".

Mogą więc to być różne drobnostki, które zrobią nam miły nastrój, a nie będą potem kłopotem, jeśli okaże się, że prezent jest nietrafiony.

Odkąd zaczęłaś żyć w duchu zero-waste zdarzyło ci się, że otrzymałaś od kogoś taki fizyczny prezent, który nie trafił w twoje gusta?

Mówiąc szczerze – mi się nie zdarzyło, a przynajmniej nie kojarzę, gdyż wszyscy moi znajomi respektowali fakt, że nie chcę otrzymywać niechcianych prezentów. Ale zdarzyło się naszym dzieciom, kiedy organizowały imprezy urodzinowe.

Dla osób, które nie są z nami na co dzień i nie są bliskie naszej rodzinie, kupienie prezentu naszym dzieciom jest zawsze wyzwaniem. My oczywiście podkreślamy, że w naszym przypadku można niczego nie kupować albo żeby było to jakieś doświadczenie –na przykład oprowadzanie po muzeum, w którym pracuje jeden z rodziców.

Widzę jednak, że rodzice dość sceptycznie do tego podchodzą i myślą, że tego nie wypada zrobić, że nasze dziecko ucieszy się tylko z prezentu materialnego. A nasze dzieci tak nie mają. I choć ucieszą się z upominku materialnego, to przeżycia bardziej zapadną im w pamięć. 

Przy temacie prezentów pojawia się również kwestia ich pakowania, co też nie jest zbyt ekologiczną czynnością.

Niestety, zwłaszcza kiedy zamawiamy prezenty przez internet, a następnie je przepakowujemy w nowe świąteczne opakowanie, generując przez to masę niepotrzebnych śmieci.
Dlatego ja staram się pakować prezenty w worki, które przydadzą się jeszcze rodzinie. Kilka lat temu uszyłam bawełniane worki ze świątecznego materiału i od tego czasu używam ich wielokrotnie. Niekiedy pakuję prezenty w woreczki wielorazowe w stylu bawełnianej czy lnianej siateczki, w których potem można robić zakupy w sklepie. Jest to zatem opakowanie, które jednocześnie jest prezentem i przy okazji przemyca ekologiczne wartości rodzinie (śmiech).

Co z przygotowaniem jedzenia świątecznego w duchu zero-waste? Da się?

Jak najbardziej! Przede wszystkim planujemy z rodziną, jakie potrawy zrobimy i sprawdzamy, ile tych potraw tak naprawdę potrzebujemy. Często uświadamiamy naszym rodzicom, którzy mają zapędy, by za dużo ugotować, że nasze dzieci na przykład na pewno nie zjedzą grzybów czy czegoś z kiszoną kapustą. W efekcie planujemy takich potraw mniej.

Planujemy też pod liczbę osób, które mają być na wieczerzy wigilijnej, żeby wiedzieć, ile będziemy w stanie zjeść. Dorosły człowiek na obiad zje około 500 gramów posiłku. Gdy zatem obliczymy, ile potraw chcemy zrobić i podzielimy to przez liczbę osób, które mają się pojawić na Wigilii, to możemy łatwo stwierdzić, czy coś nam zostanie.

A jeśli zostanie, to możemy zaplanować, czy dalej jesteśmy w stanie coś z tym zrobić, np. zamrozić, włożyć w weki czy zrobić z tego jakąś inną potrawę. Warto stawiać na tego typu dania i zrównoważone ilości, żeby potem nie zostało zbyt wielu resztek.
Pilnujemy również, by nie korzystać z jednorazowych foliówek, tylko brać własne opakowania do sklepu. Tu pomaga lista zakupów, przy której zapisujemy, czy dany produkt jesteśmy w stanie dostać na wagę do własnego woreczka, żeby potem przynieść do domu jak najmniej śmieci.

Lista pomaga też, jeśli nie chcemy za dużo w sklepie wydać.

Zdecydowanie, tym bardziej biorąc pod uwagę, ile pieniędzy wydajemy już na same prezenty. Jak wyliczyło Deloitte, w tym roku wydamy ponad 2100 zł na prezenty w ramach rodziny. Jest to kwota o 200 zł wyższa niż w zeszłym roku. Inflacja inflacją, ale mamy tendencję, by kupować coraz więcej, co widać też po tym, ile śmieci rokrocznie generujemy.
W efekcie wpadamy w niebezpieczną spiralę, która sprawia, że wiele rodzin musi odkładać cały rok, żeby móc w stanie kupić świąteczne prezenty dla swojej rodziny. Myślę więc, że gdybyśmy postawili przed sobą wyzwanie: "w tym roku święta bez prezentów" – to wcale nie byłoby to szalone. Albo, gdybyśmy chcieli dostać nie prezent materialny, tylko taki od serca.

Pamiętam opowieści mojej wychowanej na wsi mamy, że kiedyś nie dostawało się prezentów. Prezentem było to, co wisiało na choince, czyli smakołyki: bakalie, mandarynki, specjalnie kupowane na tę okazję cukierki czy pieczone pierniczki. Po świętach dzieciaki zjadały te choinkowe ozdoby i to była najlepsza zabawa! Może warto wrócić do tej tradycji, zamiast kupować kolejny nietrafiony prezent, który prędzej czy później trafi na śmietnik.