Grypa, czy zwykłe przeziębienie? Prof. Krzysztof Simon o zimnolubnych wirusach

Artykuł PR Wydawnictwa Słowne
Ile razy się zdarza, gdy zakatarzeni, kichający, z bólem gardła i lekką gorączką pocieszamy samych siebie, mówiąc: to zwykłe przeziębienie. Samo przejdzie. I rzeczywiście, najczęściej po kilku dniach infekcja mija, podobnie jak katar, który według znanego powiedzenia "leczony trwa tydzień, a nieleczony siedem dni". W tym czasie ratujemy się aspiryną i witaminą C, w której działanie głęboko wierzymy, popijamy rozgrzewającą herbatkę z malin czy lipy, a pod ręką mamy zapas chusteczek higienicznych do wycierania nosa.
Fot. Unsplash
Ponieważ przeziębienie dopada nas zwykle jesienią i zimą, tkwimy w przeświadczeniu, że wszystkiemu winne jest zimne powietrze (co sugeruje nazwa choroby). Nie jesteśmy bardzo odkrywczy.

Takie przekonanie panowało już w czasach starożytnego Rzymu, kiedy to w pierwszym wieku naszej ery rzymski lekarz i encyklopedysta Aulus Cornelius Celsus pisał w swoim traktacie “De medicina”: “Zima powoduje bóle głowy, kaszle i wszelkie dolegliwości atakujące gardło”.

Dziś wiemy, że nie zimno prowadzi do kataru czy drapania w gardle, ale różnorodne wirusy, których znamy ponad 200, szczególnie aktywne podczas chłodów. Prym wiodą rinowirusy, koronawirusy (cztery znane związane są z chorobą przeziębieniową), wirusy grypy (A, B, C i D, jako patogeny tylko dla bydła), HRSV, wirusy paragrypy, metapneumowirusy oraz – rzadko – enterowirusy czy adenowirusy. Czy pociągającemu nosem Kowalskiemu przyszłoby do głowy, że takie hordy wirusów czają się wokół, czekając tylko na sposobny moment do ataku?


Sprawcą większości przeziębień (30–50 proc.) są rinowirusy (gr. rhin – nos), zawierające nić RNA. Rinowirusy są w gotowości przez cały rok, ale szczyt ich aktywności przypada na przełom pór roku: wrzesień oraz marzec–kwiecień. Najlepiej rozmnażają się w nabłonku nosa i gardła, w chłodnym suchym powietrzu o temperaturze ok. 5°C.

Infekcja rinowirusami przebiega stosunkowo najłagodniej w porównaniu z infekcjami spowodowanymi przez inne wirusy odpowiedzialne za chorobę przeziębieniową i prawie nigdy nie prowadzi do poważnych następstw, takich jak np. zapalenie płuc.

W styczniu 2015 r. wirusolodzy z Uniwersytetu Yale opublikowali wyniki badań, z których wynika, że zimne powietrze w środku nosa może prowadzić do osłabienia systemów obronnych naszego organizmu, a tym samym do rozwoju infekcji. Ellen Foxman i jej współpracownicy odkryli, że w temperaturze ciała (37°C) rinowirusy nie namnażają się tak łatwo jak w niższej – od 33 do 35°C . Komórki wyściełające nos są fizjologicznie przygotowane na wykrywanie wirusów i blokowanie ich rozwoju, m.in. poprzez tzw. odpowiedź interferonową.

Niska temperatura zaburza tę odpowiedź, więc wirusy mają pole do popisu – zaczynają mnożyć się jak szalone.

Może więc teraz, w czasie pandemii, gdy z konieczności nosimy maski zakrywające nos, mamy lepszą ochronę przed rinowirusami?

- Tak jak w każdego typu zakażeniach przenoszonych drogą kropelkowo-powietrzną czy kropelkowo-pyłową odpowiednia maseczka w dużym stopniu zmniejsza ryzyko zakażenia wszystkimi wirusami. To nie przypadek, że w tym roku, gdy panuje epidemia COVID-19 i wprowadzono ostre, choć okresowo zmienne w zależności od sytuacji epidemiologicznej i niestety często nieprzestrzegane przez część społeczeństwa restrykcje sanitarne, liczba przypadków grypy czy choroby przeziębieniowej jest znikoma. Maska jest nieodzowna, ale konieczny jest też szalik, który ociepla szyję i zmniejsza ryzyko rozwoju choroby przeziębieniowej.

Stopy i ręce też są wrażliwe na zimno. Kiedy są wystawione na niską temperaturę, dochodzi do zwężenia naczyń krwionośnych w skórze. Natomiast jeśli się ruszamy, poprawia się krążenie krwi. Tak naprawdę problemem nie jest przebywanie na zimnie, tylko to, że jesteśmy przemarznięci na kość albo mamy na sobie wilgotne ubranie i jesteśmy bez ruchu. Stąd już prosta droga do przeziębienia – podsumowuje prof. Simon.

Wychłodzenie organizmu to pierwszy krok do złapania przeziębienia, ale – paradoksalnie – sprzyja mu też…. Siedzenie w domu. Niemożliwe? A jednak.

- Ogólnie tzw. zdrowy tryb życia zmniejsza ryzyko zakażenia, choć ta zasada nie dotyczy wirusów choroby przeziębieniowej. Chyba że ktoś mieszka na bezludnej wyspie. Tym, co mocno ułatwia działalność wirusom, jest przebywanie w przegrzanych pomieszczeniach z suchym powietrzem, w zatłoczonych, niewietrzonych miejscach, gdzie ludzie są w bliskiej odległości od siebie. Poza tym ciągłe siedzenie w domu wydelikaca organizm, który po wyjściu na zewnątrz łatwiej łapie wszelkiego rodzaju wirusy. Szczególnie wtedy, gdy nie mamy na sobie odpowiedniego ubrania.

Co prawda kontakt z licznymi patogenami w krótkim okresie i przy ich niewielkich ilościach może prowadzić do zakażenia, ale niekoniecznie do choroby. Epidemia i przebywanie w domu to oczywiście stan wyższej konieczności, ale tym ważniejsza jest w tym czasie higiena życia codziennego – wyjaśnia prof. Simon.

Równie istotna jest regularna suplementacja witaminą D. Badania dowodzą, że powszechne dziś w naszej szerokości geograficznej niedobory witaminy D – produkowanej w skórze pod wpływem promieni słonecznych – sprzyjają wyższej zapadalności na choroby górnych dróg oddechowych. Okazuje się, że witamina D może regulować tzw. wrodzoną i nabytą odpowiedź naszego układu odpornościowego. Dlatego dorośli powinni suplementować witaminę D w dawce 1–2 tys. jednostek dziennie w okresie od października do kwietnia.

Wśród licznych wirusów wywołujących przeziębienie mają swój udział wirusy grypy. Tylko dlaczego nie prowadzą do grypy, poprzestając na przeziębieniu?

- Zakażenie wirusami grypy niekoniecznie musi wiązać się z pełnoobjawowym zespołem grypowym, większość zakażeń przebiega subklinicznie w postaci choroby przeziębieniowej. Manifestuje się tylko gorączką i rozbiciem, a czasem przebiega bezobjawowo, szczególnie u osób szczepionych (w poprzednich latach lub w bieżącym sezonie). Ponieważ nie ma stuprocentowo skutecznych szczepionek, może nie dojść do rozwoju pełnego zabezpieczenia przed zakażeniem – tłumaczy prof. Simon.
Fot. materiały prasowe

Jaś ciągle chory
Kto ma dzieci albo wnuki, doskonale wie, że żłobki i przedszkola to istne wylęgarnie chorobotwórczych wirusów. Wystarczy jedno zainfekowane dziecko, by zaraziło resztę towarzystwa.

Dlatego rodzice nieustannie narzekają: “ledwie wyzdrowieje i pójdzie do przedszkola, a znów jest chore”. Nic dziwnego. Wirus RSV (ang. respiratory syncytial virus) jest głównym patogenem “siejącym” infekcje górnych dróg oddechowych u dzieci oraz najczęstszą przyczyną chorób dolnych dróg oddechowych u niemowląt.

W żłobkach potrafi zakazić wszystkie przebywające w tym samym czasie dzieci, a u starszych zakaźność sięga ponad 50 proc. Do zakażenia dochodzi drogą kropelkową lub przez bezpośredni kontakt.

Pół biedy, gdy kończy się na katarze, gorączce i innych stosunkowo niegroźnych objawach. Gorzej, gdy dojdzie do zapalenia płuc – co czwarte zakażone wirusem dziecko trafia do szpitala. Znacznie częściej jednak w wyniku zapalenia oskrzelików. Ryzyko zapalenia płuc gwałtownie rośnie przy współistniejących chorobach, np. mukowiscydozie, wadach serca, chorobach lub wadach oskrzeli, a także u wcześniaków czy dzieci leczonych immunosupresyjnie.

Wirus RSV nie daje za wygraną przez znaczną część roku – jest aktywny od października do marca. Przy niefortunnym zbiegu okoliczności dziecko może być praktycznie przez pół roku chore, z krótkimi przerwami na czas powrotu do żłobka czy przedszkola.

Wirus lubi się szerzyć także wśród osób starszych, zwłaszcza w domach opieki. RSV to wirus RNA z rodzaju Pneumovirus.

Kolejnym ważnym czynnikiem wywołującym zakażenia dróg oddechowych, szczególnie u dzieci do lat 5 oraz u osób starszych, są wirusy paragrypy hPIV (human parainfluenza viruses).
Występują dość często (podobnie jak RSV) i tylko w okresie październik–listopad. Wirusy paragrypy należą do rodziny paramyksowirusów (paramyxoviridae) i w zależności od cech genetycznych i antygenów dzielą się na pięć typów: wirusy typu 1 i 3 należą do rodzaju Respirovirus, natomiast wirusy hPIV-2, hPIV-4a i hPIV-4b do Rubulavirus. Pierwotne zakażenia tymi jednoniciowymi wirusami RNA mogą przebiegać ciężko i wymagają pobytu dziecka w szpitalu. Natomiast reinfekcje, które występują w ciągu całego życia człowieka, na ogół są ograniczone do zakażeń górnych dróg oddechowych.

Wirusy paragrypy są jednak na tyle groźne, że mogą częściej niż inne wirusy (głównie typ 3!) być odpowiedzialne za chorobę przeziębieniową u osób dorosłych i powodować zakażenia dolnych dróg oddechowych o ciężkim przebiegu.

Z tego względu są szczególnie niebezpieczne dla ludzi starszych przebywających w domach opieki oraz oddziałach szpitalnych, u pacjentów (dorosłych i dzieci) w stanie immunosupresji czy z czynną chorobą nowotworową.

Przebieg przeziębienia zależy od rodzaju wirusa, który je wywołuje. Niezależnie od tego dorosły łapie przeziębienia średnio dwa do pięciu razy rocznie, a dziecko – sześć do ośmiu razy. Udowodniono, że przeciętnie człowiek w ciągu całego swego życia prawie przez 2,5 roku choruje na przeziębienie. Taka wizja składnia do myślenia o racjonalnej profilaktyce albo przynajmniej maksymalnym łagodzeniu objawów, z którymi przychodzi nam się mierzyć.

Wystarczy umyć ręce
Zarażamy się przez dotyk osoby zakażonej wirusem albo powierzchni skażonej wirusem – klamki, drzwi, przycisku w windzie. Kiedy bezwiednie dotykamy twarzy, nosa czy ust, wirus z łatwością wnika do naszego organizmu i zaczyna rządzić się po swojemu.
Unsplash
W badaniu przeprowadzonym w pokojach hotelowych wykazano, że przeziębiona osoba zostawia wirusy na 33–60 proc. często dotykanych powierzchni. Na skórze wirus pozostaje aktywny ok. dwóch godzin, na meblach nawet przez dobę. Dlatego w miejscach publicznych warto zachować daleko idącą ostrożność oraz zasady higieny. Ważna jest higiena: porządne i regularne mycie dłoni (zmniejsza zapadalność na przeziębienia aż o 20 proc.), używanie jednorazowych chusteczek, kichanie w zgięcie łokciowe, a nie w otwartą dłoń (aby nie roznosić infekcji poprzez dotykanie różnych przedmiotów, np. klamek). Te zasady muszą obowiązywać nie tylko w czasie choroby (okres wydalania wirusa trwa ok. 14 dni), ale na co dzień – jako skuteczna profilaktyka wszystkich zakażeń wirusowych.

Przeziębienie jest powszechne, lecz niegroźne. Jeśli oczywiście nie dojdzie w jego przebiegu do powikłań. Ogólnie objawy towarzyszące zapaleniu błony śluzowej nosa, gardła i często zatok przynosowych są dość uciążliwe, bez względu na rodzaj wirusa, który je wywołał: katar, kaszel, ból gardła, ból oczu, stan podgorączkowy lub niezbyt wysoka gorączka, związane z infekcją uczucie osłabienia i zmęczenia oraz utrata apetytu.

Niektórzy mylą przeziębienie z grypą – przeziębienie przebiega zdecydowanie lżej, zwykle bez objawów ogólnoustrojowych i wysokiej gorączki. Każdy, kto miał pełnoobjawową grypę, wie, że nie da się jej pomylić z przeziębieniem.

Jakie są mechanizmy rozwoju tej choroby?

- Każdy z wirusów choroby przeziębieniowej działa tak samo: zakaża komórki nabłonkowe jamy nosowo-gardłowej, mnoży się w nich, co prowadzi do ich uszkodzenia, martwicy i eliminacji uszkodzonych komórek oraz wzrostu przepuszczalności przyległych naczyń. Konsekwencją tego jest kaszel, wydzielanie nadmiaru śluzu, odpluwanie. W efekcie dochodzi też do odsłonięcia śluzówki, co sprzyja szerzeniu się zakażenia na inne narządy, nadkażeniu bakteryjnemu i grzybiczemu.

Uszkadzane wirusem i aktywnością układu odpornościowego komórki zainfekowanych błon śluzowych, ginąc, uwalniają swoją zawartość zarówno miejscowo, jak i do układu krążenia, co przy równolegle istniejącej odpowiedzi immunologicznej (wysiew cytokin, limfokin, interferonów endogennych) powoduje objawy ogólne, takie jak gorączka, rozbicie, bóle mięśniowo-stawowe – mówi prof. Simon.

Przeziębienie leczy się objawowo. Ważne jest nawadnianie organizmu dużą ilością płynów, stosowanie leków przeciwgorączkowych, czasem przeciwkaszlowych, paracetamolu, niesteroidowych leków przeciwzapalnych. Bodaj najczęściej przyjmowanym lekiem jest kwas acetylosalicylowy (czyli aspiryna), który działa przeciwzapalnie, przeciwgorączkowo, napotnie, choć ma też ewidentne działania niepożądane: hamuje aktywność płytek krwi i może uszkadzać śluzówki przewodu pokarmowego, co nasila ryzyko krwawienia, szczególnie u osób z chorobami narządów przewodu pokarmowego (przełyk, żołądek, jelita), chorobami wątroby, zaburzeniami krzepnięcia. Kwasu acetylosalicylowego absolutnie nie wolno podawać dzieciom do ok. 15. roku życia, bo może to być przyczyną rozwoju choroby Reya.

Najlepiej zostać przez kilka dni w domu, unikać wysiłku, a w przypadku znacznego osłabienia – poleżeć w łóżku. Większość z nas broni się przed tym. Niesłusznie. To najprostszy i zarazem skuteczny sposób pomagający zwalczyć infekcję wirusową. Odpoczywając w łóżku, oszczędzamy siły, które organizm przeznacza w stu procentach na walkę z wirusami, natomiast nie rezygnując z codziennych zajęć, zużywamy na nie cenną energię. Organizm męczy się podwójnie, a choroba trwa dłużej.

Należy unikać gorących, suchych, słabo wietrzonych pomieszczeń, natomiast gorące kąpiele są oczywiście wskazane (chyba że ktoś bardzo wysoko gorączkuje), zwłaszcza gdy mamy dreszcze. W przypadku poważnych chorób współistniejących, np. cukrzycy, choroby nowotworowej, marskości wątroby, niewydolności nerek, utrzymywania się wysokiej gorączki czy problemów oddechowych, najlepiej skonsultować się z lekarzem, ponieważ zawsze istniej ryzyko rozwoju wirusowego zapalenia oskrzeli i płuc czy nadkażeń bakteryjnych.

A co robić, gdy do nich dojdzie?

- To jest poważne powikłanie, szczególnie częste u osób z nie w pełni rozwiniętym układem odpornościowym lub z upośledzoną funkcją układu odpornościowego, czyli chorych w zaawansowanym wieku, otyłych, leczonych immunosupresyjnie lub mających współchorobowość, a więc np. przewlekłe choroby płuc, nerek, marskość wątroby czy choroby nowotworowe.

W razie podejrzenia lub potwierdzenia nadkażenia bakteryjnego konieczne jest wdrożenie antybiotyków, najlepiej bakteriobójczych o szerokim spektrum działania – wyjaśnia prof. Simon.

Wiadomo, że lubimy leczyć się sami. A już zwłaszcza w czasie przeziębienia. Podobno każdy Polak zna się na medycynie, więc ma swoje najlepsze, “jedyne skuteczne”, wypróbowane sposoby na zwalczenie infekcji.

W arsenale środków na przeziębienie pierwsze miejsce zajmuje witamina C, która ma poprawić odporność i pomóc zwalczyć infekcje. Czy to w postaci owoców, czy herbaty z miodem i cytryną, czy wreszcie w postaci tabletki z apteki. Prawda natomiast jest taka, że nie ma danych naukowych potwierdzających jej skuteczność w leczeniu tej choroby. Co więcej, nadmiar witaminy C (zażywanej regularnie w wysokich dawkach) nie jest, jak się powszechnie sądzi, wypłukiwany z organizmu, tylko może kumulować się w nerkach, a do tego zakwasza mocz, prowadząc do powstania kamicy nerkowej.

Przewlekłe stosowanie dużych dawek tej witaminy, co najmniej 2 g dziennie, może powodować uszkodzenia śluzówki przewodu pokarmowego, zaburzać działanie układu pokarmowego (biegunka hiperosmotyczna) lub wpływać na nadmierne wchłanianie żelaza w jelicie cienkim, co ma niekorzystny wpływ w przypadku niektórych chorób metabolicznych (hemochromatozy) i hematologicznych.

Hartuj śmiało ciało
W ramach profilaktyki coraz więcej osób stosuje różne metody hartowania ciała i wzmacniania odporności. Najnowszym trendem jest morsowanie, znane tak naprawdę od czasów starożytnych.

Już w Egipcie ok. 2500 r. p.n.e. poddawano się moczeniu w zimnej wodzie. Termin “krioterapia” wprowadzono w XX wieku. Powstał on z połączenia greckich słów krýos, czyli zimny, oraz therapeía, czyli leczenie.

Dziś naukowcy są pewni, że leczenie niskimi temperaturami zwiększa aktywność układu odpornościowego, polegającą na stymulacji neutrocytów. Wykazano, że kąpiele w zimnej wodzie powodują zwiększenie ilości monocytów, limfocytów, wzrost stężenia czynnika martwicy nowotworu (TNF) czy aktywności interleukiny-6. Dane epidemiologiczne wskazują na zmniejszenie częstości zakażeń układu oddechowego o 40 proc. w grupie osób regularnie morsujących.

Do podobnych wniosków doszli również uczeni z Finlandii, badając tamtejszych morsów. W zbliżonych eksperymentach, przeprowadzonych przez polskich naukowców, krótkie, trzyminutowe sesje w temperaturze –130°C także sprzyjały działaniu układu odpornościowego.
Trzeba jednak pamiętać, że gwałtowne ochłodzenie niesie ze sobą również pewne zagrożenia. Każdy bodziec fizykalny musi być właściwie dawkowany.

Aby się zahartować, nie trzeba wystawiać się na tak niskie temperatury. Naukowcy z Holandii przeprowadzili eksperyment, którego wyniki opublikowano w 2015 r. Ochotnicy przesiadywali po sześć godzin dziennie przez dziesięć dni z rzędu w pokoju wychłodzonym do 15–16°C w skąpym ubraniu (T-shirtach i szortach). Po upływie dziesięciu dni biopsje mięśni wolontariuszy dowiodły, że ich ciała były lepiej niż wcześniej przygotowane na zwalczanie wirusów.

Większość przypadków choroby przeziębieniowej nie wymaga dociekania ich przyczyny.

- Diagnostyka przyczynowa przydaje się niemal wyłącznie w celach nadzoru epidemiologicznego czy naukowego. Stosuje się wtedy najróżniejsze testy: immunochromatograficzne (wirusy grypy A i B, RSV i adenowirusy), immunofluorescencji bezpośredniej (SCFA), immunoenzymatyczne (ELISA) lub molekularne RT PCR, ewentualnie techniki izolacyjne wirusów (hodowle na zarodkach kurzych – grypa, czy tkankowe MDCK, VERO). Testy wykrywają wirusa, którego charakter/typ/subtyp/izolat potwierdza się innymi technikami – podsumowuje prof. Simon.

Fragmenty pochodzą z książki “Wirusy kontra fake newsy. Czy możemy przetrwać bez medycyny?”, prof. Krzysztof Simon, Dorota Szadkowska, wyd. Słowne, 2021