Wigilia zaliczona? Zdejmij kocyk, pomóż matce – i nie o zmywanie tu chodzi

Helena Łygas
W skali stresu opracowanej przez amerykańskich psychiatrów Holmesa i Rahe'a dominują wydarzenia przykre. Rozwody, choroby, zwolnienia z pracy. Okoliczności z pozoru pozytywnych jest na niej zaledwie kilka – narodziny dziecka, ślub, no i przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. I nie trzeba mieć doktoratu z psychologii, żeby wiedzieć, że tyczy się to w pierwszej kolejności kobiet. Nie tylko gotują, ale i wykonują potężną pracę emocjonalną.
Święta to dla większości nie tylko praca fizyczna, ale i emocjonalna. fot. Christian Bowen / Unsplash
Stały nad garami do nocy, myły podłogi po pracy, przedświąteczny weekend podzieliły między robienie zapasów a mycie okien. Matki, Babki i Teściowe Polki jak co roku stanęły na wysokości zadania. Gdy wydawać by się mogło, że wreszcie usiądą lub chociaż stać będą dumnie w glorii oparów z suszu, zaczęło się bieganie.

Kopciuszek bez szans na karetę


Polskie M2 to w końcu nie rezydencja w Hamptons czy innym Miami – ktoś musi tym wszystkim "głupim czterem osobom" przynieść śledziki, barszczyki i podać serniki.

Kto wychował się w Polsce, zna ten obrazek tak dobrze, że nie dziwią go Kopciuszki przemienione w matki, ciotki i babcie. Zawsze tak było, więc czemu tu się dziwić?


I dziwić się wcale nie zamierzam, podobnie jak bić w feministyczny dzwon z hasłem "nierówny podział obowiązków domowych". Bo nierówny jest nie tylko od święta. Powiedziałabym nawet, że Święta to czas o tyle szczególny dla wigilijnych gospodyń, że ich praca nie przechodzi niezauważona.

Suto zastawiony stół to w końcu nie smutny kotlet w lodówce. Sześciopak coli i kilogramy pomarańczy rzucają się zaś w oczy bardziej niż mleko i jajka, których zapasy w szanujących się obejściach uzupełniają się po cichu.

Christmas spirit


Tym, co nie rzuca się w oczy, jest praca emocjonalna. Pojęcie wciąż stosowane częściej w odniesieniu do życia zawodowego niż prywatnego.

W uproszczeniu chodzi tu o okazywanie oczekiwanych przez drugą stronę emocji, często przy jednoczesnym ukrywaniu tych, które towarzyszą danej osobie naprawdę.

To może być mityczne korporacyjne "pozytywne nastawienie", przymilność natarczywego sprzedawcy, ale i praca emocjonalna na znacznie głębszym poziomie – wykonują ją na co dzień choćby nauczyciele, psychoterapeuci, lekarze.

Praca emocjonalna bywa dla wielu osób znacznie większym obciążeniem niż wysiłek fizyczny czy tempo wykonywania obowiązków. Istnieje też szereg zależność między natężeniem pracy emocjonalnej a wypaleniem zawodowym.

Są takie stanowiska, na których choćby się waliło i paliło, nie można okazać niezadowolenia ani zmęczenia. Praca emocjonalna ma jeszcze inny wymiar. Odpowiedzialność za dobrostan innych.

O niego walczą na pierwszej linii bożonarodzeniowego frontu nasze mamy, ciocie, babcie. Czy wszyscy są najedzeni? Zrelaksowani? To zazwyczaj kobiety – niezależnie od tego, czy mówimy o korporacji, czy rodzinnym spotkaniu – biorą na siebie ciężar łagodzenia konfliktów i dochodzenia do konsensusu.

A jest im tym trudniej, że ich praca emocjonalna zaczyna się często na długo przed lepieniem pierogów. I niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie zbywał spokrewnionej kobiety, wypytującej już na początku grudnia "co ze Świętami?".

Lwiej części dzisiejszych 30-latów nie robi większej różnicy, czy spędzą Boże Narodzenie na nartach, pod palmą czy za stołem z rodziną. Raz tak, raz śmak, kiedy indziej – inaczej. Odrobinę stabilizacji wprowadza dopiero ewentualne pojawienie się dziecka. Ale tylko na chwilę, bo i dzisiejsi młodzi rodzice rzadko kiedy pozwalają ograniczać się pieluchom na dłużej.

Tymczasem matki czekają. I nie chodzi tu o żaden status osamotnionej, pokornej kobiety liczącej na odrobinę uwagi potomka. Raczej o poczucie odpowiedzialności. Już nie za zdrowie i bezpieczeństwo, ale za tworzenie domu, do którego zawsze można wrócić i poczuć atmosferę świąt nieobarczoną konfliktami i nieprzyjemnościami.

A trzeba być nie lada dyplomatką, by pogodzić ścierające się przy stole wartości i poglądy, a w pakiecie zapewnić wikt i opierunek zaproszonym. Dodajcie sobie do tej układanki brzemię robienia dobrego wrażenia i podtrzymywania rozmowy z partnerami/partnerkami dzieci, a potencjalnie także ich rodzicami.

Za mało? Czasem na pokładzie znajdziemy i małoletnie wnuki. O to, czy ich mamy będą miały szanse w spokoju zjeść i porozmawiać z resztą gości, dba zazwyczaj starsze pokolenie kobiet.

Nie muszę chyba wspominać, że to, co myśli strażniczka ogniska domowego, jest drugorzędne. Emocje? Lądują na końcu listy priorytetów. Jak amen w pacierzu jej własnych, a przeważnie i rodziny przyzwyczajonej do takiego stanu rzeczy. Definicja pracy emocjonalnej per se.

Choćby MATKA miała ochotę podnieść głos na zgromadzonych i wypić drinka, zamiast bawić się z wnukami i donosić kawkę synowym, tego nie zrobi. Nie tak została wychowana. I nie ma co utyskiwać na matki lat 80. i 90. "robiące wszystko za dzieci".

Może i robiły za dużo, ale to samo pokolenie kobiet pamiętało przecież własne dzieciństwo – latanie z kluczem na szyi, obowiązki domowe dalece wykraczające poza sprzątanie swojego pokoju, niekiedy przymusowe prace u dziadków na wsi. Trudno dziwić się, że chciały, aby ich dzieci miały lżej. Podobnej myśli były pewnie ich własne matki, urodzone w okolicach II wojny światowej. Wyżej wspomniane obowiązki – niewyobrażalne jak na dzisiejsze standardy wychowania – były i tak udogodnieniem. Polska jest wszak społeczeństwem z awansu chłopskiego.

Wiadomo, lata 20. XXI wieku to nie lata 90. wieku poprzedniego. O ile mieszka się w mieście co najmniej średnim i należy do analogicznej klasy, zamówienie przystawek, ciast czy pierogów domowej roboty nie jest większym problemem. Ale pracy emocjonalnej na rzecz rodziny nie da się oddać. Tymczasem mało kto, często łącznie z samymi zainteresowanymi, zdaje sobie z niej sprawę.

Pani Mikołajowa


Dodajmy o tego kolejny niby-banał. Prezenty. Co kupić ojcu? Co siostrzenicy? Dziadkowi? Zróbcie rachunek sumienia – często to właśnie matki i babcie podpowiadają, wymyślają, a nawet szukają. Niby głupota.

Tyle że jeśli prezent się nie spodoba, to one ponoszą odpowiedzialność. Nie jest to oczywiście odpowiedzialność chirurga operującego na otwartym sercu. Znowu chodzi tylko (i aż) o emocje. Niezadowoleniem obdarowanych sugerowanym przez grymasy prędzej przejmie się osoba wybierająca niż płacąca.
Czytaj także: Ominęłam podatek cukrowy i zrobiłam colę w domu. Takiej ceny i smaku się nie spodziewałam

Za tych, co nad garem!


Teraz powinna wjechać puenta. W pakiecie z poradą – co robić i jak zdjąć brzemię z ramion naszych mam, babć i cioć. Ale niestety – sama tego nie wiem. Proponowałam rzeczy proste – że zrobię śledzie, ulepię pierogi, kupię ciasta, albo chociaż przywiozę ten cholerny sześciopak coli. Miałam się "nie trudzić". Okej.

Dwa dni przed wigilią siostra, która ma już wolne, dzwoni z komunikatem, że jedzenie nie mieści się już w lodówce, a właśnie wróciły z mamą z kolejnych zakupów i myjni samochodowej (było po 23).

Co mam napisać? Dziękuję ci mamo za wszystko, co robisz? Mówiłam, że dziękuję, ale poza tym to nie trzeba tego wszystkiego. Możemy przecież zjeść zwyczajny, dwudaniowy obiad (chociaż czy ktoś poza uczniami podstawówki i pacjentami szpitali je jeszcze dwudaniowe obiady?).

Mama martwi się, że wyjdzie nieelegancko przed ojcem mojego faceta. I na nic argument, że na weselach sępię od niego (seniora, nie juniora) papierosy od kilku dobrych lat. Ja – małolata z trzydziestką na karku – mogę sobie na to pozwolić. Mama nie.

To w zasadzie całkiem zabawne i może byłoby mi do śmiechu, gdybym na nie doświadczyła nigdy czegoś podobnego. Ale za dobrze pamiętam, jak w amoku jechałam taksówką po mikro miseczki, bo przecież nie mogłam postawić na stole brzydkich butelek z sosami.

Pamiętam też monitorowanie nastrojów i zawartości kieliszków gości któregoś z sylwestrów. Niektórzy potrzebowali wody, inni wódy, jeszcze inni chcieli coś zjeść lub porozmawiać. A ja stałam na baczność. Urodzin-niespodzianki, na które gotowałam pół nocy, po czym byłam tak styrana, że zasnęłam przed 23, wstydzę się do dziś. Przecież ludzie mogli czegoś potrzebować, a ja bezczelnie spałam.

Z okazji świąt, sylwestra i 2022 roku, który być może przeturla nas nie gorzej niż dwa poprzednie, życzę wam, ale też mojej mamie, babci, cioci no i sobie więcej luzu.

Brakiem śledzi, small talku na poziomie, a nawet chipsów w większości przypadków przejmują się głównie kobiety zakładające, że są za nie odpowiedzialne. Tymczasem atmosferę tworzy się wspólnie. I żadna napinka nie jest w stanie nadrobić jej za dwanaście, osiem, a nawet i za pięć osób.

Chcesz podzielić się historią, albo zaproponować temat? Napisz do autorki: helena.lygas@natemat.pl



Czytaj także: Świeczkary nowymi jesieniarami? Szał na świece zapachowe po 50 a nawet i 100 zł trwa w najlepsze