Poszli do "sprawdzonych wróżek". Co usłyszeli? I najważniejsze: czy przepowiednie się sprawdziły?

Aneta Olender
Nowy Rok, nadzieja na lepsze dni i... wielka niewiadoma. Niektórzy nie chcą jednak tracić czasu na zastanawianie się, co przyniesie jutro. Wolą o to spytać kogoś, kto taką wiedzę może posiadać. Wolą iść do wróżki. Czy to dobre, czy złe? Czy warto w to wierzyć, czy nie? Odpowiedzi te pytania w tym tekście nie będzie. Nie będzie też o mrocznych wizjach i ciemnych zaułkach. Bo ten tekst, to zbiór doświadczeń kilku osób, które postanowiły zapytać karty o swoją przyszłość.
Fot. RODNAE Productions / Pexels

Rok 1982

Jest zima. Taka prawdziwa i mroźna. Maryla nie jest przekonana do tego pomysłu, ale jej koleżanki i owszem. Wizytę u wróżki zaplanowały już jakiś czas temu. Wystarczyło tylko zgrać terminy i oto są. Stoją przed jej domem – mieszkaniem w bloku. Zwykły obrazek. Nic szczególnego.

Zresztą i wróżka, można by rzec, też zwyczajna. Żadnej szklanej kuli, żadnego czarnego kota i żadnych duszących kadzidełek wokół. Kobieta w średnim wieku, która wygląda jak wiele innych kobiet mijanych na ulicy. To plus, bo strach wzmacniany przez demoniczne wizje, znika. Poza tym wróżka jest naprawdę przyjemna.


Maryla wchodzi jako druga. I co słyszy? Że wyjdzie za mąż, że będą dzieci, że będzie bogata i jeszcze, że wyjdzie zagranicę. Nasza bohaterka płaci, ale już wie, że nigdy więcej nie zdecyduje się na taki seans. Bo i po co? To samo przecież wywróżyła sobie, lejąc wosk w andrzejkową noc, kiedy miała 13 lat.
Fot. KoolShooters / Pexels

Rok 2007

Początek następnej historii jest podobny do poprzedniej, Beata idzie do wróżki z koleżanką. Żaden spontaniczny pomysł. Wszystko zaplanowane. Inna jest tylko sceneria, bo mamy środek lata.

Wróżka jest znana w mieście, odwiedziło ją już wiele osób – i chwaliło sobie tę decyzję – co tylko ośmiela kobiety.

I znowu zwykły dom i zwykła kobieta, tylko trochę starsza od poprzedniej. Na dzień dobry pyta, która pierwsza odważna. Zgłasza się Beata. Chce już być po, chce wiedzieć, co mówią karty. I w ogóle się nie boi. Słyszała zresztą, że nawet jeśli tarot zdradzi jakieś przykre, złe zdarzenie, wróżka o tym nie powie.

Powie natomiast, że starsza córka Beaty, która jest wtedy w ciąży, urodzi synka. Trochę śmiesznie, bo przecież wszystkie badania wskazują, że będzie dziewczynka. Poza tym poród za 2 miesiące, więc różowe ubranka, sukienki, już kupione. Wszyscy będą machać ręką na te karciane rewelacje. Później okaże się jednak, że wnuk rzeczywiście lepiej wygląda w innych kolorach.

Wróżka mówi także, że zięć będzie dojeżdżać do pracy. I owszem, tak też się stanie. Mężczyzna znajdzie zajęcie w Gdańsku, a to jakieś 60 kilometrów od domu.

Jest jeszcze informacja dotycząca zdrowia teściowej Beaty – niestety nie najmilsza – "kobieta jest chora na płuca". Wiadomo, że całe życie pracowała w odlewni na suwnicy, ale żeby zaraz aż tak? Aż tak. Za jakiś czas trzeba będzie ją odwiedzać w szpitalu, gdzie trafi z powodu pylicy płuc. W jej domu trzeba będzie też znaleźć miejsce na aparat tlenowy, który zostanie z nią do końca życia.

Po słowach "ktoś panią obserwuje" Beata truchleje. Okazuje się, że to jednak nic niepokojącego, bo ktoś z przeszłości chce z nią nawiązać kontakt. Nie minie dużo czasu, a nasza bohaterka dzięki "Naszej klasie" znowu spotka się z koleżanką z liceum. Koleżanka rzeczywiście będzie musiała włożyć w to trochę wysiłku, pisząc najpierw wiadomość do młodszej córki Beaty.

Beata nigdy więcej nie wróci do wróżki. Nie to, że nie będzie chciała – choć niektórzy mówią, żeby uważać, bo jak się już zacznie, to trudno z tym skończyć – będzie się wybierała, ale zawsze wyskoczy coś ważniejszego, zabraknie czasu. Albo może też dlatego, że podczas tej pierwszej wizyty usłyszy jeszcze jedno zdanie: Nigdy nie wygrasz w Lotto.
Fot. RODNAE Productions / Pexels

Rok 2001

Aneta spędza wakacje u koleżanki. W niewielkiej miejscowości na Mazurach. Okazuje się, że we wsi jest bardzo znana wróżka, ale nikt tak jej nie nazywa, mówi się raczej, że to – zero zdziwienia – zwykła kobieta. Niezwykłe jest tylko to, że zagląda w przyszłość i opowiada o niej chętnym.

Nie ma żadnego cennika, bo chyba nie chodzi o pieniądze, choć obowiązuje zasada, że za wróżbę trzeba zapłacić. Oczywiście dlatego, żeby nie było pecha. Każdy zostawia taką kwotę, jaką chce.

Kobieta wyciąga zwykłe karty. Choć za kilka, a właściwie kilkanaście lat Aneta będzie przekonana, że jednak takie zwykłe nie były. Wiele słów wypowiedzianych przez wróżkę znajdzie odzwierciedlenie w rzeczywistości. Będzie chodzić nawet o takie kwestie, których nikt zupełnie się nie spodziewał.

Karty mówią, że druga połowa jej życia będzie lepsza. To ciekawe, bo tamtego lata ma przecież narzeczonego, planują ślub, a Aneta słyszy, że i tak nie będą ze sobą, że on zostawi ja dla brunetki. 15 lat później, 15 lat po ślubie, zacznie układać sobie życie na nowo, bez męża.

Niezwykłe doświadczenie, tak o tym wszystkim pomyśli Aneta. I doda, że tamta kobieta naprawdę robiła to z pasji i chęci pomagania ludziom, a nie dla pieniędzy. Gdyby nadarzyła się taka możliwość, poszłaby do niej jeszcze raz. Będzie też sama się sobie dziwić, bo przecież jest wierząca, a takie wróżby z wiarą są niezgodne. Nigdy nie planowała takiego seansu. Jakoś tak się po prostu złożyło.
Fot. RODNAE Productions / Pexels

Rok 2017

Kobieta od tarota jest po polonistyce i filozofii. Scenariusz się powtarza, bo i ta wróżka, na oko około 40-letnia, jest niepozorna, oczywiście z wyglądu i ubioru. Choć te bardzo długie włosy to jednak rzadkość. No i jeszcze te dwa koty kręcące się po jej dużym i nowoczesnym mieszkaniu w Warszawie.

Kasia wierzy w tarota, dlatego pewnie tu jest, ale podkreśla też, że "nie na zasadzie magicznych kart". Mówi, że dociera do niej interpretacja, że chodzi tak naprawdę o pracę z podświadomością. Poza tym tarot jest przecież stary. Kasia wie, że pierwsze takie karty pojawiły się w średniowieczu, ale to i tak tylko wzmianki o tym, co się na pewno zachowało, więc opowieść o nim może zaczynać się dużo wcześniej.

Z nią nie będzie tak łatwo. Ona przecież wie, że tarot to zbiór ponadczasowych symboli, które oddziaływają na człowieka, wie, że te "wielkie arkana są takie, że robią wrażenie". Wie też, że karty śmierć wszyscy się boją, choć nie jest wcale złą kartą. Wie o wiele więcej, ale tak jak do wszystkiego innego, tak i do tarota podchodzi z dystansem.

Choć, jeśli mamy być szczerzy, przepowiedni o śmierci albo chorobie Kasia akurat się boi, dlatego nie do końca pewnie czuje się u wróżki. Prześladuje ją ta myśl, ale uspokaja druga, profesjonalne tarocistki nigdy nie zdradzają takich rzeczy.

"Tym bardziej że tarot jest bardzo umowny – zły układ kart może oznaczać coś zupełnie innego. To, jak go zrozumiesz, to składowa interpretacji, połączenia kart przez tarocistkę, ale też przez ciebie" – zapewnia.

Za chwilę dowie się zresztą, co ona będzie musiała zinterpretować: kobieta mówi jej o problemach z silnym mężczyzną. Zaraz, zaraz, ale przecież to – ten silny mężczyzna – może oznaczać każdego i nikogo, jej faceta, ojca, szefa, dziadka, czy choćby, jak podkreśla, Jarosława Kaczyńskiego (czy silny? Zdania są podzielone). Wróżka dodaje też, że jeśli o pracę chodzi, to nad głową Kasi są papieżyca i cesarzowa, żadnych zmian nie będzie.

Po wyjściu z tego dużego i nowoczesnego mieszkania Kasia będzie drwiła, że to jednak nie jest prawda, że usłyszała same głupoty i że nic takiego w jej życiu się nie dzieje, ani też nie zadzieje. Nie będzie musiała jednak długo czekać na potworną awanturę, która przyniesie przykre konsekwencjami, ze swoim ojcem.

Z kolei w kwestiach zawodowych, mimo że była przekonana o zmianie firmy, a właściwie już dogadana z przyszłym pracodawcą, nie zmieni się nic. No może poza tym, że w tej aktualnej pracy, żeby ją zatrzymać, zaoferują jej całkiem przyzwoitą podwyżkę.
Czytaj także: Ezograżyny – aktywistka nazwała tak kobiety, które żyją "według gwiazd i księżyca". I się zaczęło...