Samotnicy, altruiści czy szaleńcy? Ich ciała zamiast na cmentarz trafiają do prosektorium

Dorota Kuźnik
Wśród ludzi, którzy decydują się przekazać swoje ciała na preparaty medyczne, można wyróżnić trzy grupy – samotnych, altruistów i całą resztę, którą kierują inne, bardzo szeroko rozumiane powody. Jedni chcą, żeby ich pociąć, inni pragną zrobić na złość rodzinie, a jeszcze inni, żeby ich prochy rozsypano nad miastem.
Zakład Anatomii Prawidłowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, sala wykładowa Fot. Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu

Granica

Kiedy ciało trafia do Zakładu Anatomii Prawidłowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, musi przejść przez ręce szefa ośrodka. Dr Zygmunt Domagała mówi, że to on jest tym, który po raz ostatni widzi człowieka.

– Proszę mi uwierzyć, że ta procedura zmienia wszystko. Ciało, które do nas trafia, to zmarły człowiek, z całym bólem wypisanym na twarzy. To najtrudniejszy moment, ale też zaszczyt, który spada na mnie. W końcu to ja żegnam tego człowieka, a nie bliscy na cmentarzu. Otwieram pewnego rodzaju sacrum, staram się odczytać jego ostatnie emocje. Po zabalsamowaniu zwłok ten człowiek odchodzi. Zostaje po nim preparat medyczny.


Do zakładu anatomii przy ul. Chałubińskiego zagląda średnio 50 osób w roku. Oczywiście nie licząc studentów, którzy przychodzą tam na zajęcia w prosektorium, by uczyć się budowy ludzkiego ciała na preparatach z tych, którzy kilka lat wcześniej chwycili za klamkę drzwi zakładu, by dowiedzieć się co i jak.

— Zainteresowani czasem dzwonią, ale najczęściej jednak przychodzą. Pytają jak to wygląda, co jest potrzebne, żeby ich ciało mogło w przyszłości komuś posłużyć. Bo bez tego, umówmy się, trudno żeby nauka szła do przodu. Trudno też porządnie nauczyć się medycyny. To widać szczególnie po operatorach. Jeśli mieli praktykę z ludzkim ciałem, wiedzą na przykład, gdzie może wystąpić krwotok, jak naciąć dane miejsce na ciele – tłumaczy Zygmunt Domagała, który zakładem kieruje od 2016 roku.

– Kiedy przyszedłem tu do pracy w 2001 roku mieliśmy jedno ciało. Nie dało się na tym prowadzić zajęć dla wszystkich studentów. To na moje barki spadło bycie rzecznikiem tego miejsca i ewentualna promocja donacji. Nie wiem czy robię to dobrze, czy źle, ale staram się najlepiej jak potrafię mówić o tym, że jesteśmy, że działamy, że potrzebujemy dawców. Sam jestem lekarzem i wiem, że bez ciał absolwenci, których wypuszczamy z uczelni, nie będą tak dobrzy, jak mogliby być, gdybyśmy dysponowali odpowiednią ilością preparatów – dodaje.
Zakład Anatomii Prawidłowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, budynek przy ul. ChałubińskiegoFot. Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu

Śmierć i co dalej?

Wśród osób, które decydują się na przekazanie ciała nauce, anatomowie wyróżniają 3 grupy. Pierwsza to altruiści, którzy po prostu chcą, żeby ich śmierć nie poszła na marne, a ciało przydało się tym, którzy zostaną na ziemi.

Dr Domagała: — To najbardziej szlachetna grupa i tu intencje są czyste, a decyzje świadome, ale nie oni są najbardziej liczni, lecz druga grupa, czyli osoby samotne, które swoją śmiercią nie chcą stwarzać problemu innym. Nie chcą wymuszać na nikim zobowiązania do organizacji pogrzebu, albo mają rodzinę, w tym dzieci, ale mieszkające daleko. Widać było, że takich osób przybyło wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej. To zatem rodzice emigrantów z Wysp Brytyjskich i krajów położonych na tyle odlegle, że nie da się szybko dojechać stamtąd samochodem. Takie osoby po prostu nie chcą sprawiać bliskim ani dalekim osobom problemów. Ale to nie wszyscy.

Jest jeszcze trzecia grupa, wcale nie mała, bo liczy ok. 15-20 proc. wszystkich zgłaszających się do zakładu. To szeroko rozumiani "inni".

– Do tych osób zaliczamy na przykład ludzi, którzy mówią, że "nie chcą gnić w ziemi". Albo nie chcą być pochowani w rodzinnych grobowcach, bo nie lubią swoich rodzin, a wiedzą, że "bliscy" zrobią im to na złość. Są też tacy, którzy swoją decyzją chcą wkurzyć rodzinę lub wprost mówią, że chcą, żeby ktoś ich pociął. Ale to nie jest najbardziej niespotykana zachcianka. Pamiętam, jak przyszedł do nas człowiek, który chciał, żeby jego skremowane szczątki rozsypać z samolotu nad miastem. Był też gość, który chciał, żeby jego ciało rozrzucić w lesie, tak żeby zjadły go dziki i wilki. Ale takich próśb nie spełniamy. Nawet nie mamy warunków — mówi z uśmiechem anatom.

Wśród potencjalnych donatorów są też samobójcy, którzy szykują sobie "miękkie lądowanie" lub nie chcą żeby ich śmierć, po prostu, poszła na marne.

– Jesteśmy szczególnie wyczuleni na takie osoby, zwłaszcza po sytuacji, która miała miejsce w 2006 roku. Przyszedł wówczas człowiek, tuż przed Bożym Narodzeniem, który wypytywał o wszystko. Wzbudził nasze podejrzenie, ale widać nie do końca skutecznie — wspomina dr Domagała.

Trafił do zakładu zaraz po świętach. Z uwagi na okoliczności oraz zostawiony list medycy sądowi odstąpili od sekcji zwłok, którą rutynowo robi się po każdym samobójstwie, żeby wykluczyć udział osób trzecich. To zdyskwalifikowałoby go jako dawcę.

– Ta sytuacja była dla nas nauczką. Od tej pory staramy się dostrzegać objawy depresji i wyłapać ją, zanim jest za późno. Wbrew pozorom nie zależy nam na tym, żeby trafiały do nas ciała za wszelką cenę, lecz żeby rosła liczba w pełni świadomych dawców.

Uczelnią, która proces uświadamiania społeczeństwa w kwestii donacji prowadzi od kilkudziesięciu lat, jest Śląski Uniwersytet Medyczny. To zdaniem Zygmunta Domagały procentuje, bo jest to uczelnia najbardziej "bogata" w ciała, na których mogą pracować studenci.

Przykładem świecą w tej kwestii także Niemcy, którzy nie tylko mają centralny system donacji, dzięki któremu ciała przydzielane są uczelniom tam, gdzie w danym momencie są potrzebne, dzięki czemu zakładom nie brakuje preparatów, z drugiej strony prowadzona jest bardzo zaawansowana promocja.

–Zdarza się, że komunikaty zachęcające do zostania dawcami pojawiają się w komunikacji miejskiej, czy mediach mainstreamowych. Choć wydaje mi się, że to nie sprawdziłoby się w polskich realiach – mówi dr Zygmunt Domagała.

Choć anatomia jest nauką bardzo dobrze zgłębioną, nauczanie jej na ludzkim ciele jest ciągle potrzebne. Pokazuje to doświadczenie Włochów, którzy odeszli od nauki anatomii na zwłokach na rzecz czegoś na kształt wirtualnej rzeczywistości. Po kilkudziesięciu latach wrócono jednak do poprzedniego trybu, bo skutki tej decyzji były bardzo odczuwalne.
Fot. Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu

Ciało tanio sprzedam

Dziś w prosektorium Zakładu Anatomii Prawidłowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu leży kilkanaście ciał. Pewnie byłoby więcej, gdyby zakład płacił za zwłoki. Takich propozycji nie brakuje. Trudno zliczyć przypadki osób, które przyszły "sprzedać" jeszcze za życia siebie, ale też rodziców czy dziadków. Ktoś taki pojawia się na Chałubińskiego mniej więcej raz na 2-3 miesiące. Za pieniądze, czy za wódkę – bez znaczenia.

– Bywa, że takie osoby mają ze sobą już wypełnione dokumenty, a nawet gotowe poświadczenia notarialne. Mimo to nie jesteśmy zainteresowani – mówi szef zakładu.

Program świadomej donacji na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu prowadzony jest od kilkunastu lat. Wcześniej studenci mieli do dyspozycji tzw. ciała NN, czyli najczęściej należące do osób bezdomnych. Zmienił się system, ale zarówno wtedy, jak i dzisiaj, szczątki poddawano tej samej procedurze. Ciało, po śmierci, jest balsamowane, najczęściej w formalinie, w której konserwuje się około roku. To konieczne, żeby nie stanowiło zagrożenia dla studentów, którzy podczas preparowania często się kaleczą. W końcu trzymania skalpela też trzeba się nauczyć.

To jednak zupełnie inny odbiór niż zwłok, z którymi styczność mają na przykład medycy sądowi podczas wykonywania sekcji. Wszystkie sceny z filmów, na których studenci wymiotują podczas zajęć w prosektorium, można więc wsadzić między bajki. Odbiór zabalsamowanych zwłok jest zupełnie inny, niż odbiór ciała bezpośrednio po śmierci. Studentom zresztą dawkuje się emocje. Najpierw dostają fragmenty ciała, a dopiero na końcu mają styczność z całym.

– Pewnie ja zostanę podzielony na fragmenty, bo "znanych" osób, a ja jestem na uczelni znany, nie preparuje się w całości, żeby nie robić nikomu traumy – tłumaczy Zygmunt Domagała, który postanowił dać przykład innym. Rodzina nie była jednak zadowolona z tej decyzji.

– Nie wiem czemu, w sumie ich nie pytałem, ale nic nikomu do tego. To moja decyzja i nikt, również pośmiertnie, nie może jej za mnie zmienić. Ale mam dokumentację osób, które w tym momencie miałyby po 110 lat, więc najwyraźniej ich wola nie została uszanowana, albo nikt nie wiedział o ich decyzji. A ja nie mam żadnego dzwonka, jak w oknie życia, który uruchamia się, kiedy dawca umiera. Ktoś musi nam przecież o tym powiedzieć – dodaje.

Do tego dochodzą wszystkie osoby, którym trzeba było wykonać sekcję zwłok, lub których zwłoki przekazano później niż po około tygodniu od śmierci. Ich ciała również nie przysłużą się już nauce.

Sekcja, ale co dalej?

Łącznie w sekretariacie Zakładu Anatomii Prawidłowej we Wrocławiu leży ok. 300 deklaracji osób, które zdecydowały się przekazać swoje ciała nauce. Każda z nich potwierdzona jest notarialnie, co kosztuje ok. 15-20 złotych, ale trzeba to zrobić, jeśli decyzja ma mieć charakter ostateczny. W każdej chwili decyzję można zmienić, można też zaznaczyć, na ile ciało ma być w dyspozycji uczelni (min. od 2-5 lat) oraz gdzie chce się zostać pochowanym.

O swojej decyzji warto powiadomić rodzinę, lub wyznaczyć osobę, która powiadomi o śmierci uczelnię. Rodzina ma prawo dokonania także pochówku symbolicznego, czyli ceremonii na kształt pogrzebu, jednak bez szczątków zmarłej osoby. Opłaty związane z pochówkiem osób, które zdecydowały się przekazać swoje ciała nauce, pokrywa uczelnia.

Przed dniem Wszystkich Świętych władze Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu oddają cześć wszystkim dawcom, którzy przekazali swoje ciała na rzecz badań naukowych.

Wszelkich informacji dotyczących świadomej donacji udziela sekretariat zakładu. Kontakt tutaj.