Ryōyū Kobayashi idzie po niebywały rekord w Turnieju Czterech Skoczni. A Polacy szukają formy

Krzysztof Gaweł
Ryōyū Kobayashi nie ma sobie równych w 70. Turnieju Czterech Skoczni. W środę odrabiał straty, atakował z drugiego miejsca po pierwszej serii, ale ograł norweską koalicję i ma wygraną w imprezie na wyciągnięcie ręki. I do tego niebywały rekord. A Polacy? Szukają formy, są coraz równiejsi, ale nadal bez błysku. Finał TCS i kluczowe rozstrzygnięcia już w czwartek.
Ryōyū Kobayashi wygrał trzy razy w tegorocznym Turnieju Czterech Skoczni Fot. AP/Associated Press/East News
Nie udało się w Innsbrucku, ale w Bischofshofen 70. Turniej Czterech Skoczni został wznowiony i w środę, nie zważając na gęsto padający śnieg, elita skoczków narciarskich walczyła o triumf i miejsce w historii. W konkursie, który przeniesiono ze słynnej skoczni Bergisel, mieliśmy czterech Polaków. Kamil Stoch wrócił do domu, Andrzej Stękała przepadł w kwalifikacjach, więc zostało nam czterech muszkieterów.

Walczyli w pierwszej serii ze swoimi rywalami bardzo dzielnie, a także nad wyraz skutecznie. Pierwszy, czyli Paweł Wąsek, miał pecha. Skoczył 127,5 metra, ale w parze rywalizował ze skutecznym Killianem Peierem i przegrał o niemal trzy metry ze Szwajcarem, który zameldował się w serii finałowej. A później został pozbawiony awansu przez... Piotra Żyłę.

Mistrz świata również nie wygrał rywalizacji w serii KO, młody Ulrich Wohlgenannt odpalił 131,5 metra, a Polak uzyskał 130 i okazało się, że przegrał w swojej parze. Dostał się jednak do serii finałowej jako "lucky looser", niestety kosztem kolegi z kadry. Jakub Wolny (124 metry) tymczasem ograł Żaka Mogela, młodzian się zagotował i skoczył raptem 101,5 metra.


Bardzo miłą niespodziankę sprawił Dawid Kubacki. Uzyskał 128,5 metra, bijąc dokładnie o trzy Daniela Andre Tandego i wygrywając swoją rywalizację. Norweg był w kwalifikacjach trzeci, ale nasz mistrz spisał się naprawdę znakomicie. I pokazał, że mimo gorszej formy mistrza świata lekceważyć nie wolno. Co jeszcze działo się w pierwszej rundzie?

Liderem został Marius Lindvik, który skoczył 137,5 metra i o pół wyprzedził Ryōyū Kobayashiego. Lider TCS tracił do Norwega 5,7 punktu, więc szykować się musiał na twardą walkę. Sensacyjnie spisał się Lovro Kos, który zaliczył upadek i stracił szansę na podium. Do drugiej rundy wszedł na 31. pozycji, bez szans na wysokie miejsce.

Polacy pojawili się w drugiej serii bardzo szybko na skoczni, bo wszyscy zajmowali miejsca w trzeciej dziesiątce zawodów. Jakub Wolny poprawił skokiem o długości 125 metrów, mógł się więc cieszyć, że nie będzie ostatni. Dawid Kubacki tymczasem poszedł za ciosem, uzyskał 131,5 metra i chyba możemy powiedzieć, że powoli wraca na właściwe tory.

A Piotr Żyła dorzucił jeszcze 130 metrów, został na chwilę liderem i mógł się nawet szelmowsko uśmiechnąć do kamer. Nie jest to nasz TCS marzeń, dlatego tym bardziej musimy się cieszyć z tego, że nasi skoczkowie są coraz lepsi i coraz bardziej regularni.

Zawody wygrał Ryōyū Kobayashi, który walcząc z norweską koalicją odpalił 137,5 metra na finiszu. Wyprzedził Halvora Egnera Graneruda (135,5 metra) i czekał na to, co zrobi prowadzący Marius Lindvik. A ten skoczył dwa metry krócej, do tego popełnił błąd przy lądowaniu i stracił niemal pewne zwycięstwo. Japończyk ma w garści triumf w Turnieju, a jeszcze może zostać rekordzistą i po raz drugi w karierze wygrać wszystkie cztery konkursy.

70. Turniej Czterech Skoczni jest na finiszu. W Oberstdorfie, Garmisch-Partenkirchen oraz Bischofshofen trzy triumfy zgarnął Japończyk Ryōyū Kobayashi, który jest zdecydowanym liderem klasyfikacji generalnej. Po raz kolejny w Bischofshofen 6 stycznia czeka nas finał rywalizacji i tam właśnie poznamy triumfatora imprezy. Transmisje w Eurosporcie oraz na antenie TVN.

Czytaj także: Piotr Żyła znów odpalił i pokazał klasę. Kosmiczna forma Ryōyū Kobayashiego

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut