Inflacja na talerzu: pieczywo dla trzech osób - 20 zł, pomidory, borówki, jajka i sałata - 50 zł

Helena Łygas
Zanim o inflacji zaczęły się rozpisywać media, wszyscy odczuliśmy jej skutki na własnej skórze, a raczej w portfelach. Rok 2021 dla wielu osób okazał się pierwszym od lat, w którym nie mogli już wkładać do koszyków tego, co mieli ochotę zjeść. O tym, co już zmieniła drożyzna w ich codziennym życiu, opowiada siedmioro czytelników naTemat.
Drogie produkty spożywcze stały się w ostatnim roku naszą codziennością fot. Imants Kaziluns / Unsplash
Słupki - słupkami, prognozy - prognozami, ale inflacją większość z nas zainteresowała się dopiero po niemiłych doświadczeniach przy kasie. Paragony grozy straszące wcześniej nad Bałtykiem zalały i resztę kraju. Dość wspomnieć, że w grudniu wzrost cen miesiąc do miesiąca był najwyższy od 1996 roku.

Oprócz cen energii najbardziej dokuczliwe są rzecz jasna podwyżki cen żywności. Strategie radzenia sobie z drożyzną mamy przeróżne, ale w pierwszej kolejności ucinamy wydatki na przyjemności, zadowalamy się produktami spożywczymi gorszej jakości, choć zdarzają się też przypadki ograniczania wydatków na zdrowie.


Jedną z osób zmuszonych w ostatnich miesiąca oszczędzać na tym ostatnim jest Edyta. Przez półtora roku ceny porady u jej psychiatry wzrosły o 150 złotych - do poziomu 400 złotych za wizytę. Leki od nowego roku też są droższe, ale Edyta nie wie jeszcze, o ile. Na razie ma zapas i woli nie sprawdzać.

- Powinnam iść do swojej lekarki w grudniu, ale że miałam mnóstwo wydatków w związku ze świętami, skorzystałam ze strony oferującej wystawienie recept za 50 złotych. Byłam pewna, że to niemożliwe w przypadku leków psychotropowych, ale okazało się, że nic bardziej mylnego. Nie musiałam mieć nawet potwierdzenia, że leczę się na depresję. Wszystko od ręki. Ucieszyłam się, ale wiadomo, że nie powinno tak być.

Ostatnio Edyta zapisała się też na darmowe USG piersi w ramach jednej z akcji społecznych.

- Było mi głupio, że tak grażynuję i zabieram miejsce komuś, kto może naprawdę nie ma pieniędzy, ale z drugiej strony - ja też nie mam ich w nadmiarze. Nie byłam w stanie nic odłożyć od ponad pół roku.

Powrót słoików


Dagmara też ostatnio nie oszczędza. To znaczy inaczej - oszczędza na jednych produktach, żeby starczyło na inne na coś innego. Choćby ostatni weekend.

- Poszłam po kilka produktów na obiad. Chciałam zrobić pesto z awokado. Jak zobaczyłam ceny migdałów, bazylii i awokado - spasowałam. Zjedliśmy na obiad gotowy sos do spaghetti z najtańszym serem żółtym. Wychodził dwa razy taniej. Nie jadłam tak źle od czasów studenckich.

Bardziej niż konieczność przyzwyczajenia się do mniej wyszukanych obiadów, Dagmarę niepokoi jednak perspektywa remontu kuchni. Gdy robili z partnerem wyliczenia wiosną, wychodziło im, że wydadzą trochę ponad 7 tys. złotych. Ostatnia wizyta w Ikei zweryfikowała tę kwotę.

- Spokojnie pójdzie na to 10 tys., jak nie więcej. Tym bardziej że podrożały nie tylko meble i dodatki, ale też same ekipy.

Chleba i igrzysk


Kasi drożyzna najbardziej rzuciła się w oczy w piekarniach. Po pracy kupuje wypieki na śniadanie - głównie dla siebie i dwóch nastoletnich córek, bo mąż ogranicza gluten. Kasia wybiera zazwyczaj produkty z ziarnami, z dodatkiem mąki orkiszowej albo żytniej. Ani najtańsze, ani najdroższe.

- Szczerze powiedziawszy, nie umiem powiedzieć, ile płaciłam za to samo w 2019 roku, bo były to kwoty, na które nie zwracałam uwagi. Pewnie coś w okolicach dychy.

Teraz za dwie połówki chleba i kilka bułek płaci 20 złotych, a czasem i więcej. Pamięta pierwszy rachunek oscylujący w okolicach tej kwoty. Była przekonana, że ekspedientka się pomyliła, więc zatrzymała się, żeby zestawić to, co na paragonie z zawartością reklamówki.

- Pani za kasą chyba widziała już sporo skonfundowanych klientów, bo westchnęła i doradziła, żeby nie kupować bułek, bo one podrożały najbardziej. Ponarzekałyśmy chwilę, że drogo i poszłam.

Niestety według ekspertów, że to właśnie ceny tak podstawowego produktu, jakim jest chleb, wzrosną niebawem najbardziej. Podwyżki cen żywności są związane z międzynarodową podwyżką cen energii, ale ostatnio w górę idą także ceny nawozów. Świeży chleb z masłem może stać się niebawem całkiem drogą przekąską.

Oszczędności premium


Bartek mówi, że z perspektywy osoby gotującej raczej od święta (a co za tym idzie i “na bogato”), w Warszawie bardziej niż gotować opłaca się chodzić do knajp - i to wcale nie tych najtańszych.

- Pracuję w centrum i w tygodniu korzystam z ofert lunchowych. Płacę po 25-35 złotych za dwa dania i to zazwyczaj bardziej urozmaicone niż krupnik i mielone. Ostatnio kupowałem w dyskoncie składniki na obiad dla dwóch osób. Może i wziąłem nie najtańszego dorsza i bataty, ale to, że ze składnikami na sos i sałatkę zapłaciłem ponad 90 złotych to nieśmieszny żart.

Jasne, że mógłby gotować wielkie garnki pożywnych zup, albo zwijać gołąbki na cały tydzień, ale nigdy nie gotował, żeby mieć zapasy, bardziej, żeby spróbować nowych rzeczy. A że urozmaicenia zaczęły słono kosztować, Bartek woli jeść w knajpach i nie irytować się, że porcja ryby dla jednej osoby kosztuje w dyskoncie 22 złote.

Inne doświadczenia z restauracjami mają Patryk i Martyna. Przed pandemią chodzili zjeść na mieście co najmniej raz w tygodniu. Teraz stać ich na jedno takie wyjście w miesiącu.

Jeszcze na początku 2020 roku płaciliśmy za wyjście we dwoje około 100 złotych. Teraz wychodzi dwa razy tyle. Na logikę moglibyśmy wychodzić dwa razy rzadziej, ale i na to nas nie stać, bo nie tylko wyjścia podrożały. W górę poszły rachunki, ceny jedzenia, bilety do kina - mówi Martyna.

Nie chce ubolewać nad drożyzną, bo zdaje sobie sprawę, że nie są w złej sytuacji finansowej, ale z drugiej strony fakt, że nie mogą sobie pozwolić na wyjścia ze znajomymi ani we dwoje tak często, jak wcześniej, irytuje.

- Jesteśmy przed trzydziestką, nie mamy jeszcze dzieci ani większych zobowiązań finansowych i fajnie byłoby korzystać z tego, że mieszkamy w dużym mieście. Ostatnio głównie siedzimy w domu przed laptopami i jemy makaron na sto sposobów. Z wina przerzuciliśmy się na piwo - można kupić tanie i smaczne, czego o winie powiedzieć nie można.



Mili ludzie z internetu



Aneta zapytała na grupie dla kobiet o sposoby na drożyznę. I szybko pożałowała. Wymieniła kilka produktów, za które zapłaciła 50 złotych i dodała, że jest przerażona, bo to nawet nie jest porcja żywieniowa dla jednej dorosłej osoby.

- Przeczytałam, że przecież można kupować jajka z chowu klatkowego, masło jest najtańsze w innym sklepie, a z borówkami to w skrócie “w dup** mi się poprzewracało”. Chyba tylko pomidory i sałata przeszły bez zastrzeżeń.

Mimo wszystko do pewnego stopnia skorzystała z rad z forum. Zamiast pomidorów je kanapki z tańszą rzodkiewką, usiłuje się też przyzwyczaić do margaryny.

- Nadal kupuję jajka bio z wolnego wybiegu, ale zobaczymy, co będzie dalej. Nie czas żałować kur, gdy nie masz pieniędzy - śmieje się.

Wszystkie osoby, z którymi rozmawiałam, są aktywne zawodowo, w przeciwieństwie do pani Elżbiety, która jest już na emeryturze. W ramach pandemicznego wolontariatu pomaga jej Karina.

- Jeszcze w 2020 roku podejrzewałam, że je za mało i dokupowałam z własnych pieniędzy rzeczy, których nie było na jej liście zakupów, o co zresztą się pokłóciłyśmy, bo pani Elżbieta powiedziała, że sobie tego nie życzy. Teraz widzę, że lista staje się jeszcze krótsza.

W ramach umowy wolontariackiej Karina ma przekazywać pani Elżbiecie rachunek za zakupy. Raz udawała, że zapomniała go zabrać ze sklepu i zrobiła większe zakupu, ale następnym razem pani Elżbieta dwukrotnie przypomniała jej o paragonie.

- Staram się przynosić jej jakieś jedzenie z domu, bo wiem, że zakupów nie przyjmie. Mówię, że za dużo zrobiłam albo że uczę się piec, a mój chłopak już nie może patrzeć na ciasta. Ostatnio dałam jej pomarańcze, niby że od mojej mamy.

Karina mówi, że chyba dlatego sama nie myśli o drożyźnie w sklepach, bo ma nieco szerszą perspektywę. Odmawiać sobie niczego jak na razie nie musi.

To, co zdaje się umykać nam z perspektywy konsumenckiej, jeśli chodzi o ceny żywności, to szerszy plan. Nie chodzi tu tylko o to, że co miesiąc większości z nas zostaje mniej pieniędzy na przyjemności albo że niekoniecznie jemy to, na co mielibyśmy ochotę.

Na Zachodzie od lat koreluje się otyłość z niskimi dochodami. I nie chodzi tu tylko o brak odpowiedniej edukacji na temat żywności i żywienia (która kuleje i w Polsce), ale przede wszystkim o fakt, że produkty wysoko przetworzone są znacznie tańsze niż zdrowa żywność.

Rosnące ceny produktów spożywczych wymuszające przejście na tańsze i często też mniej zdrowe zamienniki. Przyszłość takich wyborów jest oczywista i nie tylko jednostkowa - to większe obciążenie i tak już ledwo zipiącej służby zdrowia.


Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl



Czytaj także: Obniżka VAT na żywność stłumi wysoką inflację? Leszczyna: Jeden–dwa punkty, nie więcej