Michalik: Urządziliśmy się w tej "du**e", ale pretensje wciąż mamy do Kaczyńskiego. Jakże wygodnie
Problemem Polski PiS nie jest tylko, ani nawet głównie, problem z Jarosławem Kaczyńskim. Kaczyńskiego nie będzie już dawno, a kłopot zostanie, zaręczam. Dopóki go nie zdiagnozujemy, nie zobaczymy i nie przyznamy się do własnych błędów i nie wyciągniemy wniosków.
Każdy manager wie, że jest kilka niepodważalnych i nienegocjowalnych warunków, które muszą być spełnione, żeby grupę ludzi w ogóle można było nazwać zespołem, a później, żeby ten zespół dobrze ze sobą współpracował i osiągał zaplanowane cele.
Inaczej ludzie, choćby najbardziej uzdolnieni i mądrzy pozostaną tylko grupą indywidualistów, z których każdy będzie realizował własne cele. Skutkiem będą intrygi, walki, rywalizacja, udowadnianie kto jest lepszy i próba zdobycia przewagi nad pozostałymi za wszelką cenę. Brzmi znajomo?
Czytaj także: Michalik: Takiej afery jeszcze w Polsce nie było, choć afer, za samego PiS-u, mieliśmy już wiele
Ta diagnoza nie oznacza, że jesteśmy beznadziejni i wszystko dla nas stracone, chcę natomiast wyraźnie powiedzieć, że jeśli nie zrozumiemy, kim jesteśmy i gdzie stoimy i dlaczego właśnie tu, nie ruszymy dalej, choćby nie wiem co.
Brutalna prawda jest taka, że gdybyśmy byli świadomym, myślącym, wrażliwym społeczeństwem, PiS nie wygrałby wyborów. I nie mógłby bez przeszkód i niemal bez jednego wystrzału przeprowadzić tego, co przeprowadza. Większości z nas, to, co robił PiS, tak naprawdę nie obchodziło. Pocieszaliśmy się myślą, że jakoś to będzie (najlepiej bez naszego udziału) i zajmowaliśmy swoimi sprawami. Teraz panikujemy, bo jest drogo i trudno, coraz trudniej i umierają ludzie, ale nie byliśmy dość mądrzy, żeby temu zapobiec, choćby idąc na wybory, wtedy, gdy był na to czas.
Czego potrzeba nam, by to zmienić i stać się zespołem, jakiego żaden PiS, ten ani inny nigdy nie pokona?
Zaufania.
Nie rozumiemy się i nie jesteśmy na siebie otwarci. Nawet ci, którzy głoszą szacunek i tolerancję, szanują i tolerują tylko wybranych ludzi. Napadamy na siebie i walczymy ze sobą jak tylko ktoś, choćby z „naszej bańki” powie lub zrobi coś, z czymś się nie zgadzamy, co nam się nie podoba. Nie zadajemy pytań, nie prosimy o wyjaśnienia, nie staramy się zrozumieć. Atakujemy personalnie i oceniamy negatywnie. Obrażamy i niszczymy. Dopóki to się nie zmieni, nie zmieni się nic.
Czytaj także: Michalik: Po tym, czego się dowiedzieliśmy, wybory parlamentarne powinny zostać uznane za nieważne
Brak nam też umiejętności spierania się o coś, a nie z kimś. Prowadzenia sporów ideologicznych, bez których nie ma rozwoju, o najważniejsze sprawy. Na argumenty, a nie obelgi. Nie uzależniania swojej tożsamości i oceny od tego, czy mam rację. Zrozumienia, że sztuczna zgoda nie służy rozwojowi, służy mu możliwość powiedzenia prawdy i zderzenia tego, co się naprawdę myśli z opiniami innych ludzi bez obaw o konsekwencje.
Zaangażowania. Dostrzeżenia, że w ekosystemie społecznym wszystko wpływa na wszystko. Że moja bierność, tumiwisizm, głupota czy podłość zabijają także mnie. Że w sprawach społecznych jeden wpływa na wszystkich, a wszyscy na jednego, że solidarność społeczna nie jest wymogiem moralnym, tylko pragmatycznym wyborem - leży w naszym interesie, opłaca się.
Doskwiera też brak wymagania wysokich standardów.
Bo nie wymagamy ich w Polsce ani od siebie, ani od innych. Przywykliśmy do niskiej jakości, godzimy się z nią i nawet nie wyobrażamy już sobie, że mogłoby być inaczej. Urządzamy się od dawna, ba!, już urządziliśmy się w tej „du**e”, ale pretensje wciąż mamy tylko do Kaczyńskiego. Jakże wygodnie…