Biden obiecał Amerykanom nową jakość po Trumpie. Po roku jest jednak coraz gorzej oceniany

Aneta Radziejowska
Reportażystka, autorka książek, korespondentka naTemat w Nowym Jorku
Wyniki badań opinii publicznej nie są dla obecnego prezydenta szczególnie sprzyjające. Dane opublikowane przez Quinnipiac University na kilka dni przed pierwszą rocznicą objęcia władzy przez Joe Bidena wskazują, że jedynie 1/3 obywateli aprobuje jego pracę. W dodatku jest to następny, choć niewielki, ale jednak spadek np. w porównaniu do listopada, kiedy miał 36 proc. poparcia.
Joe Biden jest coraz gorzej oceniany przez Amerykanów. Fot. AP/Associated Press/East News
Wyborcy niezależni oceniają go najgorzej – zaledwie 25 proc. z nich aprobuje to, co robi dla kraju. Wśród Demokratów także nastąpił w tym krótkim czasie spadek poparcia: z 87 proc. do 75% proc.

Po rozbiciu na najważniejsze problemy, z którymi musi sobie radzić, najwięcej wyborców – 57 proc. – jest niezadowolonych z jego poczynań gospodarczych, 55 proc. ze sposobów walki z pandemią, 53 proc. z postępu prac nad pakietem reform.

Badania wykonano w dniach 7-10 stycznia. To znaczy już po przemówieniu, które Biden wygłosił z okazji rocznicy wydarzeń 6 stycznia i dokładnie w miejscu, gdzie wydarzenia te miały miejsce. Nie wiadomo jednak na razie jak i czy w ogóle to, co powiedział, wpłynęło na oceny.


Czytaj także: Dzięki walce z pandemią został w USA gwiazdą. Dziś usuwa się w cień z powodu oskarżeń o molestowanie[/url]

Przemówienie było w jakimś stopniu zaskoczeniem, tym bardziej, że Biden nie jest postrzegany jako dobry mówca. I nie widzi się go ani jako szczególnie progresywnego polityka, ani jako twardego faceta.

Jego – wykreowany – obraz to ktoś w rodzaju dobrego wujaszka; bryka z psami, otoczony wnuczkami, ciastka, lody, uśmiech. Ktoś, z kim masz ochotę spędzić weekend.

Tym razem był zwięzły, jasno określił, co jest, a co nie jest możliwe w demokracji, kto jest wrogiem. Wszystkie media obiegło zdanie z jego przemówienia: “You can’t love your country only when you win”.

Natomiast w tym twardszym kursie – o ile zaistnieje – tkwi pułapka. Biden szedł do wyborów, i niewątpliwie schwycił tym mnóstwo wyborców, pod hasłami zjednoczenia społeczeństwa, zgody, i wielokrotnie powtarzał, że jest w stanie to zrobić i zrobi. Przy okazji, jak widać z perspektywy czasu, zabrakło chyba trochę definicji, na czym by to miało polegać w sytuacji aż tak silnej polaryzacji i poglądów, i nastrojów.

64 proc. Amerykanów – badania wykonano na zlecenie National Public Radio kilka dni temu – wierzy, że demokracja jest w kryzysie i może upaść, ale powody tego stanu rzeczy obydwie strony widzą inaczej. Obecnie trudno się porozumieć nawet co do definicji poszczególnych wydarzeń. Np. atak na Kapitol to był "uprawniony protest, który wyrwał się spod kontroli”, jak chcą jedni, albo “próba zamachu stanu”.

Doszło do tego, że np. członkini Izby Reprezentantów Marjorie Taylor Greene z Republikanów oficjalnie mówi o konieczności podziału na dwa niezależne, rządzące się swoimi prawami organizmy państwowe.

W trakcie piątkowej wizyty w Atlancie w stanie Georgia, gdzie Biden z okazji urodzin M. L. Kinga spotkał się ze studentami, aktywistami ruchów obrony praw człowieka i przedstawicielami stanu, prezydent znów zaskoczył.

Czytaj także: [url=https://natemat.pl/390859,eric-adams]"Nie ma możliwości, by wprowadził swoje gestapo na ulice". Nowy burmistrz NY wzbudza kontrowersje

Po roku zachowań koncyliacyjnych i wręcz uników nie zostawił żadnych wątpliwości, że zmiany w systemie głosowania są na tyle ważne, że trzeba znaleźć każdą drogę do ich uzyskania i że nie ma wątpliwości, co znaczy obrona demokracji. Nawiasem mówiąc część aktywistów nie przyszła na znak protestu, myśleli, że znów usłyszą pogadankę o konieczności jedności. Obecni komentowali potem, że przemówienie prezydenta było wręcz bojowe. I że lepiej późno niż wcale.

O rządy Bidena zapytałam znaną już czytelnikom profesor Monikę Advocate, która wykłada w Lender School of Business w Quinnipiac University – prywatnej uczelni w stanie Connecticut, a studiowała na Uniwersytecie Łódzkim i w Yale University.

Czy to możliwe, żeby Joe Biden zmienił dotychczasowy, ostrożny sposób rządzenia?

Biden moim zdaniem nie nadaje się do tego, żeby być radykalnym. Nigdy w swojej karierze polityka, to znaczy przez 49 lat, nie był. Jest dla mnie zagadką, dlaczego postawili na niego wyborcy mocno zradykalizowani. A jest ich dużo, bo jak wynika z badań, społeczeństwo amerykańskie radykalizuje się coraz mocniej. To jest odpowiedź na realia. Nominację partyjną wygrał głosami mniejszości, przecież do urn poszły osoby rzadko lub w ogóle nie biorące udziału w wyborach, np. czarnoskóre kobiety z Południa i czarnoskórzy pracownicy fizyczni. Dlaczego woleli jego to również zagadka.

Może wydawał się w pewnym sensie powrotem do prezydentury Obamy? Był wice przez 8 lat.

Podejrzewam, że bardziej ze względu na sytuację, w której wtedy tkwiliśmy. Ludzie potrzebowali kogoś, kto kojarzy się z ładem, porządkiem, kogoś na kim można polegać i to było w danym momencie najważniejsze. Do jego wygranej przyczynili się też wyborcy Berniego Sandersa. Tym razem, po smętnym doświadczeniu z wyborów w 2016, kiedy na znak protestu, że to nie on dostał nominację, zrezygnowali z głosowania, lub poszli głosować na Trumpa, potrafili się zdyscyplinować. Zmiany i spokoju oczekiwali również tak zwani zwykli ludzie, zmęczeni absolutnie nadzwyczajnym chaosem, zalewem agresji, kłamstw i rozboju politycznego. Trump szalał.

Skąd więc te nienajlepsze oceny pracy Bidena?

Biden miał być zbawcą. Rola zbawcy jest prosta: przychodzi, patrzy i wraca normalność. Tak się nie stało, bo stać się nie mogło. Stąd rozczarowanie. Chcemy już normalności, ale sytuacja ciągle nie jest normalna. Tego po prostu nie można mieć razem. To sprzeczność. Naprawdę nie można mieć normalności w nienormalnej sytuacji. W dodatku nie dość, że stare problemy nie zostały rozwiązane, to doszły nowe. Ciągle chorujemy, ludzie umierają. Zdarzają się trudności z załatwieniem czegokolwiek, bo część biznesów z powodu chorych pracowników zamyka się na jakiś czas. Mamy wzrost cen. Inflację, a wiadomo, jak jest z inflacją; zachowania konsumentów ją zwiększają. To jest oczywiście o wiele mniejszy chaos niż poprzednio, ale to ciągle nie jest normalność.

Inne rozczarowania wpływające na oceny?

Brak ewidentnego sukcesu. Przygnębiające jest choćby to, że Sąd Najwyższy nie zgodził się na postulowany przez Bidena nakaz wprowadzania obowiązkowych szczepień przez prywatne firmy. To naprawdę nie chodzi o biura wielkich korporacji. Oni mogą pracować zdalnie. I w dużej części znów pracują. To chodzi na przykład o ubojnie i przetwórnie, w których pracownicy muszą stać jeden przy drugim, a każda zmiana to setki, czasem tysiące ludzi. Już w czasie pierwszej fali wirusa był z tym problem, gdy się okazało, że pracodawcy nie zapewniają w tego typu zakładach żadnej ochrony. Jedni chorowali, zatrudniano następnych, dostatecznie zdeterminowanych.

Ale to nie wina Bidena, że Sąd Najwyższy tak zdecydował.

Nie. Ale to nie ma znaczenia. W potocznym myśleniu, w odczuciu tzw. przeciętnego wyborcy, to prezydent jest odpowiedzialny za wszystko, co się dzieje. Niektórzy potrafią jednym ciągiem mówić, że Biden to komuch i jednocześnie mieć do niego pretensje, że prywatna firma nie zapewnia dostaw do osiedlowego sklepu.

Czyli mamy rozczarowania dotyczące konkretnych spraw. Co jeszcze?

On nie walczy, czy też walczy zbyt słabo i nieskutecznie o swój program. A jego wyborcy oczekują radykalnych posunięć i zapowiadanych zmian, które mają doprowadzić do wybudowania nowoczesnego systemu społecznego, a nie ustępstw. Kobiety na przykład chcą mieć zagwarantowane płatne urlopy macierzyńskie, oczekuje s,ię kontroli cen lekarstw ratujących życie i dla chorych chronicznie, podniesienia płacy minimalnej. Na razie wojsko dostało, co chciało, reszta czeka. To oczywiste, że część GOP, to wiedzieli wszyscy, będzie w tym przeszkadzać, ale prezydent nie może poradzić sobie z kolegami z partii. To jest postrzegane jako bezradność i wpływa na obniżenie ocen, bo w kryzysie ludzie potrzebują silniejszego przywódcy.

Kiedy rozmawiałyśmy poprzednio, mówiła Pani, że wycofanie wojsk z Afganistanu zostanie dość szybko zapomniane. Ale Biden ma obecnie 54 proc. wyborców niezadowolonych ze sposobu, w jaki prowadzi politykę zagraniczną.

To już nie chodzi o Afganistan. Zresztą prawie 60 proc. obywateli uważało, że wojska należy wyprowadzić. Nie był natomiast aprobowany sposób, w jaki to zostało wykonane. Obecnie o Afganistanie mówi się częściej w kontekście uchodźców i pomocy humanitarnej. Transporty uchodźców są rozsyłane do kolejnych miejscowości, gdzie trzeba im pomóc organizować życie. Natomiast marne oceny polityki zagranicznej prezydenta spowodowane są głównie przez to, w jaki sposób prowadzi dialog polityczny z Rosją i Chinami. Wygląda jak on powrót do ery zimnej wojny.

Kto spośród ubiegających się o nominację do startu w ostatnich wyborach byłby lepszym czy też skuteczniejszym prezydentem?

Postawiłabym wszystko na duet: Bernie Sanders, Elizabeth Warren.

To dwójka najbardziej progresywnych polityków z najmocniej radykalnymi programami, których elementy weszły w skład pakietu reform Build Back Better, o który Biden stara się walczyć.

Stara się. Ale oni by to robili skuteczniej.