Centrum Wrocławia. Zanim tam zamieszkasz, dobrze się zastanów – to piekło na Ziemi
Jeśli ktoś wymarzył sobie, że zamieszka w centrum Wrocławia, żeby poczuć ducha dawnego Breslau lub skosztować atmosfery tętniącego życiem rynku, lepiej, żeby zrewidował przekonania i zszedł na ziemię. Centrum bynajmniej nie jest już miejscem, w którym można uwić sobie cichy i miły kącik. A nawet jeśli trafimy na idealne mieszkanie w idealnym budynku, nie jest powiedziane, że nasze przekonanie o nim szybko się nie zmieni.
Jak tłumaczy, dziś wie, że weekend w centrum trwa każdego dnia, w zależności od tego, kto postanowi przyjechać. – Najczęściej są to grupy młodzieży, która nie zna granic, nie mówiąc o szacunku. Kiedyś zapukałam do drzwi, żeby napomnieć imprezowiczów, to otworzył mi pan odziany jedynie w skarpetę założoną na penisa, który powiedział do mnie "spier***aj stara kur*o". Człowiek po takich sytuacjach nie tylko boi się wyjść, ale nawet brzydzi się dotknąć klamki czy przycisku w windzie, bo nie wiadomo jaką zarazę taki człowiek przynosi ze sobą.
Wszystko przez pandemię
Tymczasem to właśnie zaraza, a konkretnie skutki epidemii covid-19 zmieniły w koszmar życie mieszkańców centrum Wrocławia. Wraz z lockdownem, zmianą trybu pracy i studiów na zdalny, wiele nieruchomości w centrum straciło stałych najemców. Właściciele mieszkań, żeby nie zbankrutować, postanowili więc zmienić zasady najmu. Ułatwiły to także kolejne obostrzenia, które nałożono między innymi na hotele. Brak możliwości zarezerwowania pokoju dla osób prywatnych otworzył rynek dla najemców krótkoterminowych. W konsekwencji wiele mieszkań przeznaczono na tzw. apartamenty na doby. Te, jak mówią mieszkańcy, potrafią zajmować nawet kilka lokali w jednym bloku czy kamienicy.Taka sytuacja panuje między innymi w bloku na ulicy Biskupiej, którą od rynku dzieli kilkaset metrów. Jak mówią mieszkanki, na klatce schodowej były świadkami orgii, karetka pogotowia potrafi przyjechać nawet kilka razy w ciągu jednej nocy, bo "goście apartamentów" często nadużywają alkoholu i narkotyków, a zdarzyła się nawet sytuacja, że jeden z mężczyzn podczas imprezy umarł.
– Widok, kiedy wynosi się zwłoki z mieszkania, konieczność składania zeznań... Nie spodziewałam się tego, że kiedykolwiek mnie to spotka – mówi jedna z mieszkanek.
Do zdarzeń, które wzbudzają skrajne uczucia wśród mieszkańców, dochodzi jednak znacznie częściej. Sytuacji, w których trzeba prosić i upominać, zdarza się po kilka w tygodniu. Kobiety często się boją, więc wysyłają mężów, ale starsi panowie również niechętnie interweniują.
Czytaj także: Wrocławskie MPK nie przypadkiem jest fabryką memów. W tej spółce nic nie działa tak jak powinno
– Ja się nauczyłem spać przy radiu, bo to sprawia, że jest mi trochę łatwiej wyłączyć się na te hałasy. Ale jak ktoś biega z butelką wódki na golasa po klatce schodowej w środku nocy i udaje koguta, a taka sytuacja miała miejsce nie dalej niż kilka tygodni temu, to trudno się do tego przyzwyczaić – mówi jeden z mieszkańców wysokiej plomby niedaleko ulicy Oławskiej.
Interwencja za interwencją
To, że życie w centrum Wrocławia to nie bułka z masłem, potwierdza także straż miejska. Jak tłumaczy zastępca komendanta Waldemar Forysiak, oprócz zakłócania porządku, które to wykroczenie w centrum jest jednym z topowych, regularnie dochodzi do całego szeregu innych sytuacji z pogranicza brawury i komedii.Wśród interwencji, które odnotowali strażnicy było na przykład wezwanie do mężczyzny, który kajakiem pływał we wrocławskich fontannach. Najpierw przepłynął się w fontannie z szermierzem obok gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego, potem postanowił, że popływa w Zdroju, czyli charakterystycznej, szklanej fontannie na samym rynku. Jak można się domyślić – nie udało mu się, bo wypatrzono go na miejskim monitoringu, ale próbę na koncie odnotował.
W Zdroju regularnie zresztą ktoś kąpie się nago, nawet były sytuacje, w których ludzie praktykowali jogę, obmywali się czy pili wodę, twierdząc, że ta ma magiczne właściwości. Do fontanny na rynku, ale też na pobliskim placu Orląt, zdarzyło się też, że ktoś wlał płyn do mycia naczyń. Efekt jak na piana-party.
Sam rynek to zatem bardzo newralgiczne miejsce do mieszkania, ale od pewnego czasu strefa miejsc nieatrakcyjnych mieszkaniowo rozlewa się po centrum coraz bardziej.
Sporym problemem centrum, a także rejonów z zabudową kamieniczną, są także pustostany. Zdarza się, że te zasiedlane są na dziko, a lokatorami niekoniecznie są spokojne i ubogie rodziny, które szukają dachu nad głową.
Przykładem może być sytuacja na śródmiejskim Rozbracie, gdzie do odpicowanej kamienicy, gdzie za remont zapłacili mieszkańcy, regularnie wprowadzają się wandale. Innym przykładem jest dawny budynek Cefarmu, który zasiedlili bezdomni. Ci między innymi rozpalali na jego terenie ogniska.
To, co można robić w takiej niełatwej sytuacji, to informowanie policji. Ta powinna interweniować za każdym razem. Jak można się domyślić, jest to jednak wyłącznie pomoc doraźna. Sposobem może być jednak działanie administracyjne. Zgodnie z ustawą o własności lokali wspólnota może doprowadzić do zlicytowania mieszkania uciążliwego właściciela lub jego lokatorów, gdy "w sposób rażący lub uporczywy naruszany jest porządek domowy". Takie procesy zwykle trwają jednak bardzo długo i są równie kosztowne. Nie chodzi tu zatem, żeby kogokolwiek do Wrocławia zniechęcić, bo to piękne i różnorodne miasto, ale lepiej więc zapobiegać, niż leczyć. Zamiast centrum może warto więc rozważyć mieszkanie na zielonym Sępolnie czy w spokojnych rejonach Krzyków, a do centrum, na kawę, imprezę czy spacer, wybrać się wyspanym i wypoczętym, w dobrym humorze, którego nie popsuło wcześniejsze sprzątanie wymiocin z wycieraczki.