Zbrodniarka czy ofiara? Ta powieść przedstawia prawdziwą historię i porusza najczulsze struny

Artykuł sponsorowany
Rzeczywistość bywa bardziej przerażająca od najdramatyczniejszych pisarskich wizji. Potwierdza to pisarka Magdalena Majcher, która w poruszającej i wstrząsającej książce „Małe zbrodnie” pochyliła się nad powszechnie znaną sprawą kryminalną dotyczącą dzieciobójczyni. Nie tyle po to, by odkryć przed nami jej najmroczniejsze fragmenty, lecz przede wszystkim, by skłonić do refleksji.
Pisarka Magdalena Majcher ze swoją nową powieścią. Fot. Julia Knap


Starszy sierżant Kamil Banasiak marzył, by wreszcie zakończyć służbę i spokojnie wrócić do domu. Pewnie jak zawsze wystawiłby mandat jednemu z lokalnych pijaczków i dotarłby do domu o piętnastej, gdyby nie ten cholerny anonim – donos przesłany mu przez prokuraturę. Cóż, nie mógł go zlekceważyć, więc niechętnie ruszył sprawdzić, czy u Gładochów rzeczywiście mordowano dzieci. W szarym, szmacianym, wiszącym w garażu worku znalazł fragment maleńkiej, ludzkiej czaszki. I rozpętało się piekło.

Ta historia, choć tak przerażająca, że zdawałaby się niewiarygodna, wydarzyła się naprawdę. O „dzieciach w workach” przed laty rozpisywały się media. Po raz kolejny okazało się, że rzeczywistość potrafi być znacznie potworniejsza od najwymyślniejszej fikcji.

Poruszona i zainspirowana tą sprawą Magdalena Majcher (słynna autorka książek obyczajowych) sięgnęła do akt sądowych, by w swojej najnowszej powieści ze zrozumieniem pochylić się nad losem matki oskarżonej o wielokrotne dzieciobójstwo. „Małe zbrodnie” to niezwykle udana mieszanka literatury faktu, thrillera psychologicznego i kryminału. W przeciwieństwie do większości społeczeństwa pisarka nie ocenia, nie piętnuje, nie przesądza o jej winie, nie żąda z oburzeniem kary śmierci, tylko pokazuje, jak i dlaczego może dochodzić do tak dramatycznych zbrodni. A robi to naprawdę doskonale. Z głębokim wyczuciem przedstawia psychologiczny portret udręczonej kobiety. Zbrodniarki? Zdaniem autorki raczej ofiary przemocy domowej.

– Jesteśmy przekonani, że zabójcami są szaleńcy, psychopaci. Jednak mordują również całkiem zwyczajni ludzie, których nikt by o to nie podejrzewał. I chyba właśnie dlatego wolę pisać o prawdziwych wydarzeniach, niż tworzyć fikcyjne opowieści. Bo pokazując prawdziwe motywacje i ludzkie dramaty, mogę otworzyć czytelnikowi oczy na to, co dzieje się za ścianą – mówi Magdalena Majcher.

A za tą „ścianą”, czyli w jednej z polskich wsi, w porządnej zdawałoby się rodzinie, przez wiele lat zabijano nowo narodzone dzieci. Podobno nikt o tym nie wiedział, niczego nie widział, o niczym nie słyszał. Jak zwykle. Po co się mieszać w cudze sprawy? Wygodniej udawać, że nic się nie stało, że tych ciąż, z których „nie rodziły się dzieci”, po prostu nie było. Nawet wtedy, gdy policja odnalazła maleńkie szkielety poukrywane na terenie gospodarstwa w mazowieckiej wsi, zmowa sąsiedzkiego milczenia trwała.

– Niestety, jesteśmy nieczuli na krzywdę drugiego człowieka. Wolimy odwracać wzrok i zatykać uszy, bo dochodzimy do wniosku, że to nie nasza sprawa i każdy powinien żyć swoim życiem – mówi Magdalena Majcher. – W naszym społeczeństwie panuje znieczulica, empatia jest na przerażająco niskim poziomie. Od opisywanych przeze mnie w „Małych zbrodniach” wydarzeń minęło ponad 20 lat. Mogłoby się wydawać, że wiele się zmieniło, ale przecież takie rzeczy wciąż się dzieją. Niby coraz głośniej mówi się o przemocy, nie tylko tej fizycznej, a my nadal odwracamy wzrok. Wydarzenia, które opisałam w tej powieści, to przede wszystkim porażka systemu i społeczeństwa – podkreśla autorka.
Małe zbrodnie w księgarniach od 26 stycznia. Fot. Laura Bielak

Trudno nie przyznać jej racji. Prawda nigdy nie wyszłaby na jaw, gdyby nie donos napisany bynajmniej nie z poczucia winy i potrzeby, by koszmarna prawda w końcu została ujawniona, a winni zbrodni ukarani, ale ze zwyczajnej ludzkiej zawiści i chęci zemsty.

„Małe zbrodnie” to wstrząsający, wciągający i doskonale napisany thriller psychologiczny, przejmujący portret przerażonej, uwięzionej w patriarchalnej rodzinie i poddawanej latami wszelkim rodzajom przemocy kobiety. To też nakreślony z reporterską dokładnością obraz wiejskiej społeczności obojętnej i nieczułej na dziejące się w niej zło. To również poruszająca do głębi powieść obyczajowa z bardzo ważnym przesłaniem.

- Jeśli chociaż jedna osoba po lekturze „Małych zbrodni” zastanowi się nad sobą, nad tym, czy nie ocenia drugiego człowieka zbyt pochopnie, czy nie odwróciła wzroku, kiedy była świadkiem przemocy domowej – odtrąbię to jako mój osobisty sukces – mówi Magdalena Majcher.

Po pierwszych entuzjastycznych recenzjach książki wydaje się, że ten sukces ma zapewniony. Nikt, kto przeczyta „Małe zbrodnie”, nie pozostanie obojętny na zło dziejące się obok nas.