Potter kontra Małysz, pęknięta stopa i złoty strażak. Niezwykłe polskie historie zimowych igrzysk

Maciej Piasecki
Dzieje zimowych zmagań olimpijskich to również wielkie momenty dla biało-czerwonych. Wspominamy pięć najbardziej niezwykłych polskich historii igrzysk. Triumfująca Justyna Kowalczyk, wielki Kamil Stoch czy zupełnie nieoczekiwani mistrzowie – Wojciech Fortuna i Zbigniew Bródka.
Justyna Kowalczyk zwycięska na igrzyskach olimpijskich w Soczi w 2014 roku. To było drugie złoto polskiej mistrzyni. Fot. ANDRZEJ LANGE/East News

Fortuna kołem się toczy

Dokładnie 11 lutego 1972 roku po raz pierwszy reprezentacja Polski na zimowych igrzyskach mogła cieszyć się ze złotego medalu. Mający 19 lat Wojciech Fortuna stał się symbolem spełnienia marzeń, osiągając sukces, który okazał się zbyt wielki dla samego autora. Polski skoczek narciarski o konsekwencjach tytułu mistrza olimpijskiego przekonał się bardzo szybko. Co ostatecznie szybko zakończyło karierę sportową Fortuny.

Kto mógł się spodziewać, że dziesiąty skoczek mistrzostw Polski w roku przedolimpijskim (1971) zdobędzie złoto igrzysk? Fortuna do japońskiego Sapporo miał nie jechać, nastolatek nie rokował na jakikolwiek sukces. Forma pojawiła się już na miejscu, w warunkach olimpijskich. Szóstego lutego na normalnej skoczni (K-70) Polak był szósty. Wygrał wielki faworyt gospodarzy Yukio Kasaya. Fortuna mógł być jednak zadowolony, bo skakał dobrze, co potwierdził pięć dni później na dużym obiekcie w Sapporo (K-90).
Po skoku Polaka na odległość 111 metrów sędziowie przerwali konkurs olimpijski. Ostatecznie trzech arbitrów opowiedziało się "za" kontynuacją zawodów (dwójka przeciw), choć z obniżonego rozbiegu. Kwestia bezpieczeństwa, skoro nieznany Polak mógł tak daleko skoczyć, inni mogliby zrobić sobie niepotrzebną krzywdę, poprawiając wynik Fortuny...


Choć 19-latek w drugiej serii skoczył 25 metrów krócej, zdołał wygrać złoto olimpijskie. To był też początek problemów Fortuny, który stał się zakładnikiem własnego sukcesu. Skończyło się poklepywanie po plecach i zdjęcia z mistrzem, a pojawiły rozliczenia z każdego kolejnego wyniku i pytanie: Dlaczego mistrz dalej nie wygrywa?

Karierę sportową Fortuna zakończył przed trzydziestką. Na sporcie warto zakończyć, bo w przypadku życia prywatnego pierwszego zimowego mistrza olimpijskiego z Polski trzeba by było zahaczyć nawet o kilka epizodów w zakładach karnych.

Strażak mistrzem na lodzie

Elwira Seroczyńska w 1960 roku na igrzyskach w Squaw Valley (USA) zdobyła drugi w historii medal dla Biało-Czerwonych w olimpijskiej rywalizacji zimą. Był to krążek na konto łyżwiarstwa szybkiego, bieg na 1500 metrów, gdzie Polka była druga. Na trzecim miejscu zakończyła za to koleżanka Seroczyńskiej z reprezentacji, Helena Pilejczyk.

Na kolejne sukcesy w "panczenach" Polska czekała pół wieku. W 2010 roku w Vancouver w biegu drużynowym Polki zdobyły brąz. Męskie podium to kolejne cztery lata i Soczi (2014). Od razu było jednak złoto, sensacyjne, ale w pełni zasłużone. Po mistrzostwo olimpijskie sięgnął Zbigniew Bródka, na co dzień strażak z jednostki ratowniczo-gaśniczej w Łowiczu. Kiedy zdobywał złoto na igrzyskach, w Polsce można było pomarzyć o jakimkolwiek torze do łyżwiarstwa szybkiego pod dachem. A i tak Bródka ograł faworytów z Holandii. Kraju dla którego "panczeny" to jeden ze sportów narodowych. W Soczi mistrz poprawił jeszcze brązem w drużynie, gdzie pojechał z Konradem Niedźwieckim i Janem Szymańskim. Po ośmiu latach ten pierwszy jest szefem misji olimpijskiej Biało-Czerwonych na ZIO w Pekinie. Bródka w wieku 37 lat wrócił za to na tor i zdobył kwalifikację olimpijską, dodatkowo drugi raz z rzędu zostając chorążym kadry po "występie" w tej roli w Pjongczangu (2018).

A w Polsce stanęła Arena Lodowa w Tomaszowie Mazowieckim. Polskie panczeny mają zatem gdzie trenować i marzyć o powtórzeniu "Bródki z Soczi".

Przeklęty Harry Potter

Po trzydziestu latach przerwy reprezentacja Polski z medalem na igrzyskach. Z zimowego snu biało-czerwonych 10 lutego 2002 wybudził Adam Małysz sięgając po brązowy medal na skoczni K-90 w Salt Lake City. Polak stracił sześć punktów do sensacyjnego mistrza olimpijskiego ze Szwajcarii. Po złoto sięgnął bowiem ku zaskoczeniu niemal wszystkich obserwatorów skoków narciarskich Simon Ammann. Na igrzyska do USA Małysz jechał jako wielki faworyt. Lider Pucharu Świata, choć podczas Turnieju Czterech Skoczni to Niemiec Sven Hannawald miał swoje wielkie chwile wygrywając komplet konkursów. Po nieudanym występie Małysza w Bischofshofen trener Apoloniusz Tajner dał odsapnąć polskiej gwieździe. Efekt? Wygrany konkurs numer dwa w Zakopanem i dwa medale olimpijskie w USA.

Co ciekawe na dużej skoczni Małysz został wicemistrzem olimpijskim, a po złoto sięgnął ponownie Ammann. Szwajcar wyglądający jak Harry Potter stał się zresztą ekspertem od zwycięstw na igrzyskach.

Kolejny dublet Ammann zaliczył osiem lat później (!) w kanadyjskim Vancouver (2010). Tuż za jego plecami również dwukrotnie był "Orzeł z Wisły.

Pęknięta stopa ze złota

Mistrzyni olimpijska z 2010 roku na igrzyskach cztery lata później w Soczi (2014) chciała coś udowodnić. Justyna Kowalczyk była osamotniona w walce ze skandynawskim zaciągiem na czele z odwieczną rywalką, Norweżką Marit Bjoergen. Twarda mistrzyni z Kasiny Wielkiej nie pozostawiła jednak wątpliwości, kto 13 lutego 2014 był najlepszy. Jak sama później przyznała Kowalczyk przed kamerami, założenie na bieg było proste: Idę na maksa, albo wygram, albo zdechnę. Polka rywalizowała nie tylko z przeciwniczkami, ale też z pękniętą kością stopy oraz dużymi problemami ze ścięgnem Achillesa. W biegu na 10 km stylem klasycznym zwyciężyła stając się pierwszym sportowcem z Polski, który sięgnął po dwa złota na zimowych IO.

Bjoergen na mecie pogratulowała Polce, a Kowalczyk nie kryła łez. Kiedy emocje związane z rywalizacją puściły, podobnie jak silne leki przeciwbólowe, uśmierzające niewiarygodny wręcz ból stopy mistrzyni.

Kowalczyk zdobyła olimpijskie krążki na trzech kolejnych imprezach. W Turynie (2006) był brąz, w Vancouver (2010) złoto, srebro i brąz, a w Soczi jeden, najcenniejszy medal. Wieńczący karierę najlepszej polskiej biegaczki w historii.

Król Kamil pierwszy

Polscy kibice skoków narciarskich w najpiękniejszych snach nie mogli podejrzewać, że po czterech złotych medalach Ammanna w erze Małysza przyjdzie czas na dominację polskiego zawodnika. Kamil Stoch udowodnił jednak, że zmiana warty wśród biało-czerwonych nastąpiła w skokach narciarskich bardzo naturalnie. Polak na rosyjskiej ziemi pojawił się w symbolicznym kasku. Akcent biało-czerwonej szachownicy umieszczany na polskich samolotach wojskowych był nad wyraz wymowny. W rosyjskich mediach mówiono o nowym "geście Kozakiewicza", a Stoch odcinając się od powodów takiej symboliki po prostu frunął.

Skoczek od lat mocno interesuje się historią Polskiego Lotnictwa Wojskowego. Wierzył, że to może pomóc, ale przecież sam kask nie skacze. Stoch w Soczi idealnie trafił z formą. Skok na odległość 105,5 metra na normalnej skoczni w Rosji przypomnia złotą próbę Fortuny. Ojców sukcesu było dwóch. Trener Łukasz Kruczek, mocno krytykowany na każdym kroku, oraz... Małysz. Ten drugi trochę nieświadomie, ale to dzięki "Małyszomanii" pojawili się nowi, młodzi skoczkowie w Polsce. Ze Stochem na czele, który zrobił to, czego nie był w stanie dokonać jego idol.

Dwukrotny mistrz olimpijski dołożył też trzecie złoto, cztery lata po idealnym występie, w Pjongczangu (2018). Warunki do skakania na dużej koreańskiej skoczni były fatalne. Polak zacisnął jednak zęby i skoczył aż 135 metrów. To był nokaut. W drugiej serii Stochowi do utrzymania prowadzenia wystarczyło 136,5 metra. Tym razem szefem drużyny był Stefan Horngacher. Austriak po zwycięstwie Stocha zaniemówił, ale szczerze się uśmiechał.

Kilka dni później trener Polaków miał jeszcze więcej powodów do zadowolenia. W konkursie drużynowym polscy skoczkowie sięgnęli po brązowe medale. Poza Stochem w drużynie byli: Dawid Kubacki, Maciej Kot i Stefan Hula. Trójka z wymienionych będzie reprezentować Polskę również w misji Pekin 2022.