Amerykanie też mają swoje "osiem gwiazdek". Joe Biden obrywa kuriozalnym hasłem z podwójnym dnem

Aneta Radziejowska
Reportażystka, autorka książek, korespondentka naTemat w Nowym Jorku
Kilka dni temu w trakcie konferencji prasowej w Białym Domu korespondent Fox News zapytał, czy "inflacja jest politycznym obciążeniem w obliczu nadchodzących wyborów uzupełniających do Kongresu”. Prezydent odchylił się nieco, chcąc uniknąć mikrofonu i zaklął sobie pod nosem: "What a stupid son of a bi*ch", czego tłumaczyć nie będziemy. W USA szybko posypały się komentarze. I przypomniano, że Biden tłumaczy się przed środowiskiem, które stworzyło mu jego własne "osiem gwiazdek".
Joe Biden nie ma najlepszej passy ostatnio. AP/Associated Press/East News
Mikrofon wyłapał. Kto się miał oburzyć, to się oburzył, ale na ogół żartobliwie przyjęto do wiadomości, że Joe Biden posiada jednak jakiś nieznany wcześniej zasób ostrzejszej energii.

Nie był to pierwszy przypadek tego typu. G.W. Bush swojego czasu nazwał reportera "New York Times" "dupkiem najwyższej klasy", a z brutalizacji języka i zachowań w czasie tzw. ery Trumpa będą się doktoryzować kolejne pokolenia.

Sprawa obecna zaczęła być omawiana szerzej, gdy reporter – Peter Doocy – opowiedział, że Joe Biden zadzwonił na jego komórkę, pogadali sobie i został przeproszony za ostre słowa.


Teraz opinia się podzieliła; czy Biden powinien przepraszać, czy nie, szczególnie w kontekście hasła, które jest usilnie reklamowane przez reprezentantów GOP w Kongresie oraz przez rodzinę poprzedniego prezydenta. Slogan brzmi niewinnie: "Let’s go Brandon” i może nie jest tak popularny jakby niektórzy chcieli i na pewno nie aż tak jak polskie osiem gwiazdek, ale istnieje, pojawia się w mediach społecznościowych i można nabyć wiele gadgetów z takim właśnie napisem.

Kim jest ten Brandon?

Początki tego hasła sięgają 2 października ubiegłego roku. Kierowca wyścigowy Brandon Brown wygrał wtedy wyścig z serii NASCAR Xfinity Series w stanie Alabama i udzielał wywiadu reporterce telewizji NBC. W tle słychać było fanów Trumpa, także z Oath Keepers skandujących "F*** Joe Biden" i powiewających chorągwią z takim samym napisem.

Ich chorągwie są olbrzymie, mają kilka metrów długości, do tego są lekkie jak puch. Zdarza się, że objeżdżają z nimi ulice miast. Oath Keepers to skrajnie prawicowa, doskonale uzbrojona bojówka uważająca się za obrońców Konstytucji.

I gdy oni skandowali, reporterka w tym samym czasie relacjonowała: – Słychać okrzyki: Let's go, Brandon!

Spece od memów szybko schwycili okazję. Niewinne zdanie stało się synonimem przekleństwa. Już następnego dnia Donald Trump Jr – syn byłego prezydenta aktywnie wspierający jego kampanię – ubogacił Twitter swoimi emocjami: "To wspaniale patrzeć na głośną i dumną reprezentację prawdziwej Ameryki: Let’s go Brandon!". I oczywiście dołożył zdjęcie flagi z napisem właściwym.

Kilka dni później zespół zawiadujący kampanią Trumpa proponował koszulki z napisem "Let’s go Brandon" za darowiznę w wysokości minimum $45 na rzecz tejże kampanii. Koszulki reklamowano jako zatwierdzone przez “prezydenta Trumpa”, najwyższej jakości i harmonizujące z tym, co można usłyszeć w patriotycznych środowiskach, na meczach, wyścigach i koncertach.

Haseł było więcej

Po sprawiedliwości trzeba dodać, że w czasach, gdy to Trump był prezydentem, haseł takich i w trakcie kampanii, i później, przewinęło się mnóstwo. Różnych.

"Love Trumps Hate" było sloganem bardzo popularnym, ale pełnym zasadzek. Wymyślone przez komitet wyborczy Hillary Clinton pojawiało się później na każdej demonstracji przeciwko kolejnym posunięciom administracji Trumpa i oczywiście przy każdej próbie krytyki zwycięzcy reakcja była natychmiastowa: no i co z tą miłością.

Hasło, taka zresztą dola wszystkich kolejnych, z czasem uległo zapomnieniu, straciło przydatność, bo raczej nikt już nie miał ochoty na kochanie tej nienawiści. Po mniej więcej roku rządów 45. prezydenta przerzucono się więc na po prostu "FDT" lub – do wyboru – "F*** Trump". Tak, tak, gwiazdki są przydatne wszędzie.
Fot. naTemat.pl
W czasie, gdy zwolennicy Hillary biegali w koszulkach z "Love Trumps Hate", przeciwna strona oblekała się w trykoty z napisem: "F*** Your Feelings". Także różnie rozumianym i wykorzystywanym. Niektórzy twierdzili, że to ich odpowiedź dla ludzi, którzy reagują negatywnie, gdy dowiedzą się, że mają do czynienia z tzw. trumpistą. Inni pokazywali w ten sposób, że mają w nosie, co myśli reszta społeczeństwa, ma być po ichniemu, a jak nie, to droga wolna.

"Nasty woman" i "Pussy grabs back" – te hasła zrobiły karierę niesamowitą. Pierwsze wzięło się z trzeciej debaty przedwyborczej, w trakcie której tak właśnie D. Trump określił swoją przeciwniczkę H.Clinton, a drugie to nawiązanie do cytatu z taśm, na których zarejestrowano rozmowę sprzed lat.

Trump – gdy ujawniono nagrania, był już kandydatem na prezydenta – instruował swojego młodego kolegę z telewizji, jak będąc sławnym można postępować z kobietami. Padło tam zdanie: "Grab them by the pussy".
Fot. naTemat.pl
Pussy to slangowa nazwa żeńskich narządów płciowych. Reporter stracił pracę, w każdym razie na jakiś czas, jego instruktor został prezydentem USA.

"I’m a Nasty Woman" stało się synonimem kobiety samodzielnie myślącej i niezależnej, jest wykorzystywane do dziś w trakcie protestów i demonstracji o prawa kobiet.
Fot. naTemat.pl
"F**k Trump and f**k you for supporting him" – obecnie funkcjonuje z dopiskiem "still".
Dokładnie to samo hasło wykorzystywane bywa przez przeciwników obecnej administracji, po zmianie nazwisk, oczywiście.

Brandon jeszcze pożyje

Ale wróćmy do najnowszego hasła. Na Brandonie usiłują zarobić także inni, nie tylko bezpośrednio związani z kampanią lub rodziną Donalda Trumpa. Wśród usiłujących jest na przykład tzw. konserwatywny raper – wytworzyła się taka kategoria – Bryson Gray, znany ze swoich przekonań antyszczepionkowych.

Jeden z jego utworów został kolejno zbanowany przez będące własnością prywatną YouTube i Instagram za propagowanie nieprawdziwych informacji na temat pandemii; że została wymyślona, a szczepionka nie działa.

Bryson zdobył innego poplecznika. Zaczął go reklamować posiadający własny program radiowy konserwatywny, chrześcijański – jak się nazywa – komentator polityczny Jesse Lee Peterson.

Już kilka lat temu został pozbawiony możliwości zarabiania na YouTube z powodu szerzenia nienawiści, obecnie sprzedaje zdanie z Brandonem wypisane ozdobnie na czapkach dla panów i na kuchennych fartuchach, zresztą okropnych, dla kobiet.

Także Forgatio Blow, raper zajmujący się tworzeniem "muzyki pro-amerykańskiej, prawdziwie patriotycznej", skomponował swój własny song w oparciu o ten slogan. On sam rzuca przekleństwami mniej więcej co dwa inne słowa, ale wytłumaczył, że czasem trzeba być "family friendly”.

Kilka dni temu dołączył do nich Kid Rock, niegdyś przez kilka miesięcy mąż Pameli Anderson, wielki fan byłego prezydenta, wielki przeciwnik szczepień, masek. Jego najpopularniejszy album nosi tytuł "Redneck Paradise".

I akurat w tym tygodniu zaczyna reklamować swoją ostatnią już, jak zapowiada, trasę koncertową, więc nie daje o sobie zapomnieć. Piosenki, które ma prezentować, to głównie narzekania na ograniczenia związane z pandemią oraz krytyka doktora Fauciego i Joe Bidena. Jedna z piosenek zawiera refren z wiadomym zdaniem. Jednocześnie Rock wyśpiewuje "we all bleed red, brother, listen to me. It’s time for love and unity" oraz zapowiada, że jeśli ktoś będzie od niego wymagał poddania się wymogom typu okazywanie świadectwa szczepień lub maski, to wycofa swoje koncerty.

Na ogół jednak zdania tego typu, hasła, memy rzadko są używane przez osoby pełniące jakieś oficjalne funkcje. A to jest. Przedstawiciele GOP noszą maski z tym napisem, pokazują je w mediach społecznościowych, a niedawno zdanie to stało się sloganem kampanii wyborczej kandydata do Senatu ze stanu Arizona.

Jak wynika z ostatnich badań opinii, gdyby wybory prezydenckie odbyły się dziś, mimo wszystko Biden zwyciężyłby i z Trumpem, i z szykującym się do walki o nominację GOP gubernatorem stanu Floryda Ronem DeSantisem. Należy więc przypuszczać, że przeciwnicy polityczni Bidena będą się starali slogan ten propagować na różne sposoby. Tak czy inaczej średnia "istnienia" tego typu fraz to około roku, potem znów się coś dzieje i przychodzą następne.