Wolność słowa po amerykańsku. Próby zakazywania czytania konkretnych książek to tam codzienność

Aneta Radziejowska
17 lutego 2022, 10:34 • 1 minuta czytania
Wydający dziś zakazy czytania w USA nie mają możliwości "zaaresztowania" książki, spalenia nakładu, ocenzurowania treści. Nie mogą nawet marzyć o tym, że książka faktycznie nie będzie czytana. Wycofanie nawet ze wszystkich bibliotek szkolnych w danym dystrykcie lub z publicznych w okręgu, mieście lub w całym stanie, nie spowoduje ich zniknięcia. Są to więc bardziej pokazówki, często z politycznym podtekstem. Nie znaczy, że nie są straszne. Pomysł, że w XXI wieku zabrania się czytania np. powieści “Beloved” ("Umiłowana") Toni Morrison albo “Buszującego w zbożu” J.D. Salingera każe się bać o przyszłość. Tym bardziej, że sprawy toczą się szybko. 
W USA mają swoje trudności z wolnością słowa. Fot. naTemat

Dwa lata temu w stanie Teksas zgłoszono jedynie jedną próbę zakazu czytania książki. Tymczasem w pierwszych czterech miesiącach roku szkolnego 2021-2022 zgłoszono takich akcji 75.


I dosłownie każdego dnia przedostają się do mediów następne informacje o nowych próbach zabronienia czytania lub rozpowszechniania danych pozycji, przy czym niektóre tytuły kręcą się w kółko od dnia pojawienia się na rynku. Książki zsyła się na ukryte półki w bibliotekach albo nakazuje wykreślenie ze spisu i wtedy znikają.

Jeśli chodzi o blokowanie czytania danej książki przez rządy stanowe lub przez rząd federalny i jego agencje, to zdarzało się to w USA niezwykle rzadko. Ale się zdarzało. Z różnych powodów.

Ostatni tego typu przypadek, ponad dwadzieścia lat temu, dotyczył książki podpułkownika Anthony'ego Shaffera, który po przejściu w stan rezerwy napisał wspomnienia pod tytułem: "Operation Dark Heart".

Departament Obrony najpierw wydał zgodę na druk, a następnie ją uchylił, wykupił cały nakład i zniszczył wszystkie egzemplarze. Okazało się, że książka – zdaniem Departamentu – zawierała tajne informacje mogące zaszkodzić bezpieczeństwu kraju. Ciekawe były dalsze losy tych wspomnień: otóż wydawca dogadał się z Departamentem, książkę wydrukowano powtórnie. Ocenzurowanych informacji nie wyrzucono, natomiast zostały zaczernione, tak samo jak część indeksu, a nawet pojedyncze słowa.

Najbardziej znanym przykładem zbanowania książki jest “Chata wuja Toma” znana i w Polsce, choć w wersji skróconej i nieco zinfantylizowanej. Wydana w roku 1852 powieść Harriet Beecher Stowe na Południu była dostępna i czytywana, ale gdy sytuacja polityczna się zaostrzyła, rząd Konfederacji zabronił jej przewożenia, propagowania i posiadania.

Nawiasem mówiąc, z czasem “wuj Tom” stało się określeniem pejoratywnym, a nawet wyzwiskiem. Obecnie mówi się tak o czarnoskórych walczących o aprobatę białych poprzez zachowania submisywne, a także określa się w ten sposób i jest w tym mnóstwo pogardy każdego – bez względu na kolor – zbyt służalczego w stosunku do przełożonych i władzy.

Zdarzały się też książki, których blokowanie wynikało z przepisów dotyczących używania poczty, która jest w Stanach urzędem federalnym. W  roku 1873 uchwalono ustawę, zgodnie z którą nie można przesyłać pocztą czegokolwiek, co jest obsceniczne, sprośne i moralnie brudne. Zbanowano tym samym m.in. "Dekameron" i Voltaire'a.

Sądy z czasem uchyliły te zakazy, ale ustawa obowiązuje do dziś, z tym że dziś to, co sprośne i tak dalej, jest inaczej pojmowane.

Pecha miał również Henry Miller i jego "Zwrotnik Raka" – całe wydanie zostało przejęte przez Urząd Celny za treści o charakterze jednoznacznie seksualnym i wulgaryzmy, książki spakowano i nie zostały dopuszczone do sprzedaży. Dopiero w tych stale wspominanych rebelianckich latach 60. uznano, że już można te jednoznaczności czytać bez szkody i "Zwrotnik" został wyrokiem sądu odblokowany.

Czytaj także: https://natemat.pl/390065,rzad-usa-planuje-rozdanie-100-milionow-darmowych-tekstow-na-koronawirusa

To pewnie zabrzmi jak anegdota, ale w 1981 roku w jednym z hrabstw na Florydzie rodzice wymusili na władzach, żeby zabronić rozpowszechniania powieści Orwella "Rok 1984", bo uznali ją za prokomunistyczną i do kompletu zawierającą treści ewidentnie seksualne.

Z powieści wydanych ostatnio najchętniej znęcano się z powodów purytańskich nad "The Absolutely True Diary of a Part-Time Indian” (polski tytuł “Absolutnie prawdziwy pamiętnik”). Sherman Alexie jest rdzennym Amerykaninem wychowanym w rezerwacie. Jego powieść wyszła w 2007 i od tego czasu była blokowana na różne sposoby i za dosłownie wszystko: wulgaryzmy w opisach seksu, scenę masturbacji, przemoc i tak dalej. Zdaje się, że dla wielu osób było szokiem zajrzenie do rezerwatu. 

Nauka też przeszkadza

Mało? Walka o nauczanie teorii ewolucji była w USA zażarta od chwili pojawienia się teorii Darwina. W 20 stanach próbowano zabronić tej nauki całkowicie, w sześciu udało się tego dokonać. Nauczyciele próbujący omawiać podstawy ewolucji byli zwalniani z pracy, oskarżani, stawali przed sądami.

Podobna zaciekłość zaczyna się pojawiać obecnie w odniesieniu do nauczania Critical Race Theory – to ramowa nazwa programu nauczania i szkoleń zawierająca historię rasizmu, walki z rasizmem i uprzedzeniami. Podstawą CRT jest twierdzenie, że "żadna rasa nie jest lepsza lub gorsza". W 22 stanach odbyły się demonstracje przeciwko wprowadzaniu tego typu zajęć do szkół i za banowaniem książek, które pokazują w sposób zbyt drastyczny – zdaniem protestujących – rasizm.

Szczególnie walczy się o zablokowanie obecności w szkołach książki wydanej pierwszy raz w 2019 i później w wersji rozszerzonej w 2021: "The 1619. A new origin story”.

Darwin naruszał wartości chrześcijańskie i burzył porządek ustanowiony od dnia stworzenia świata, natomiast "Projekt" ma burzyć, zdaniem przeciwników, dumę, patriotyzm i wiarę w posłannictwo USA. 1619 to rok, w którym statek przywiózł do będącej wtedy kolonią Virginii 20-30 pierwszych niewolników. Było to 157 lat przed podpisaniem Deklaracji Niepodległości.

Książka jest skonstruowana nietypowo; zawiera eseje, poematy, krótkie nowele, artykuły. Razem mają się układać jak mozaika, w nowy obraz. Ukazywały się na łamach "The New York Times Magazine", więc oczywiste, że odnoszą się do konkretnych wydarzeń z różnych lat.

Wybrała je, opatrzyła wstępem i wyjaśnieniami Nikole Hannah-Jones, która jest reporterką tegoż magazynu, czarnoskórą aktywistką i chciała pokazać historię Stanów od strony niewolnictwa w najróżniejszych aspektach. Nie znaczy, że zawsze trzeba się z nią zgadzać.

Jej zdaniem na przykład jednym z głównych powodów, dla których koloniści zdecydowali się zadeklarować niepodległość, była chęć ochrony instytucji niewolnictwa – rzecz trudna do udowodnienia. Historycy zwracają uwagę na kilka innych faktów, które można negować.

"Projekt" ma udowodnić, że to niewolnictwo było początkiem Ameryki i z niego "wyrosło prawie wszystko, co naprawdę uczyniło Amerykę wyjątkową". Dzięki temu stała się potęgą gospodarczą, ma określony system wyborczy, nierówności społeczne ciągnące się przez całe pokolenia, różnice w edukacji i kulturze, muzykę.

Gdy policja zabiła Georga Floyda w Minneapolis w 2020 roku żądano przeszkolenia policji i pracowników innych urzędów, żeby potrafili patrzeć na indywidualnego człowieka bez względu jakiej jest rasy, skąd pochodzi i jaka jest jego orientacja. Wywołało to sprzeciw ówczesnego prezydenta. Donald Trump zakazał tego typu szkoleń, widział w tym jedynie indoktrynację i wpajanie szkodliwych "lewackich" ideologii. To był początek ostrych ataków i protestów przeciwko nauczaniu historii rasizmu. 

Tak więc z jednej strony na przykład zdecydowano się zaopatrzyć "Przeminęło z wiatrem" w dodatkowe opisy, które mniej wnikliwym czytelnikom i widzom filmu mają przypomnieć, że to historia opowiedziana z określonego punktu widzenia i przypomnieć różne fakty historyczne.

Z drugiej pojawiły się demonstrujące mamy z dziećmi niosącymi napisy "Nie jestem prześladowcą", "Stop CRT. It’s Evil, Marxist". Dzieci na skutek nauki o równości ras i nieuleganiu stereotypom miały popadać w kompleksy i tracić dumę z własnego kraju. Zdarzało się, że nauczyciel porzucał pracę, bo nie chciał prowadzić zajęć z historii rasizmu.

I znów wrócono do wielokrotnie zakazywanego w wielu szkołach i dystryktach “To kill a Mockingbird” ("Zabić drozda") - jedynej książki Harper Lee wydanej w 1960. Tym razem dostrzeżono w tej powieści zarzewie problemu z CRT: wyidealizowany obraz czarnoskórych.

Trzeba po prostu czytać

W USA czyta się sporo, więc dyskusje przybierają na sile. Barnes&Noble, sieciowa księgarnia, której zarzuca się, że wykończyła te małe, prywatne, sprzedaje średnio 155 milionów papierowych książek rocznie, nie licząc ebooków.

Nowojorski Strand – największa prywatna księgarnia na Manhattanie – ogłosiła w zeszłym roku, że z powodu Covid-19 jest w fatalnym stanie i w ciągu jednego weekendu otrzymała ponad 25 tysięcy zamówień on-line, a książek papierowych sprzedała za prawie 180 tys. dolarów.

W tym roku otwarty został następny Strand. Działają biblioteki osiedlowe, a oprócz tego w wielu miejscach można się wymienić książkami, często nawet po prostu na ulicy stoją budki, w które wkłada się swoją książkę, bierze inną. Znów otwierają się księgarnio-kawiarnie zamknięte z powodu wirusa i antykwariaty.

Tak więc i czytelnicy, i księgarnie, i biblioteki – wszyscy włączają się do walki z banowaniem. Coraz też częściej widać na forach i w mediach społecznościowych pytanie, czy przeczytanie zbanowanej książki jest legalne. To jest ta lepsza strona; wszystko, co zakazane, wzbudza zainteresowanie. Po te książki sięgną także osoby, które wcześniej nie miały pojęcia o ich istnieniu. Aktualnie tych zakazanych do czytania przez młodzież, wycofanych ze szkół i bibliotek jest ponad sto.