Przepraszam bardzo, ale jak długo jeszcze PiS będzie wysługiwał się Polakami w ratowaniu uchodźców?
Pojawił się nawet pomysł, żeby Polakom przyznać Pokojową Nagrodę Nobla za to, jak zachowali się wobec kryzysu uchodźczego. I o ile do tego pewnie nie dojdzie, bo to jedynie myśl rzucona przez meksykańskiego dziennikarza, to jest to myśl, z którą po prostu przyjemnie poflirtować.
Powiedziałbym, że skala pomocy "zwykłych" i 'niezwykłych" Polaków jest niewyobrażalna. Na szczęście nie musimy jej sobie nawet próbować wyobrażać, wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się dookoła nas. Ukraińcy zalali Polskę, a Polacy zalali ich falą pomocy.
Dają, co mogą: dobre słowo i życzliwą poradę, pieniądze, transport, jedzenie, dach nad głową, pracę. Wpuszczają do swoich mieszkań ludzi, którzy swoje mieszkania potracili. Nierzadko wywracają swoje życia i finanse (w niespokojnych czasach) do góry nogami, by pomóc komuś w potrzebie.
Poświęcają swój czas na bycie wolontariuszami, gdzie pracują na kilka zmian, nierzadko przez 24 godziny na dobę. Oddolnie stworzyli struktury wolontariatu, który działa prężnie i – co ważne – skutecznie. Jeżdżą setki kilometrów po Polsce i Ukrainie, by przewozić sąsiadów uciekających przed wojną. Kupują im nie tylko rzeczy pierwszej potrzeby, ale i sprzęt pomagający na polu bitwy, chociażby drony czy kamizelki, o lekach nie wspominając.
"Dowieźliśmy" nie tylko indywidualnie, jako jednostki, ale także bardziej instytucjonalnie, jako biznes. O tym się nie mówi tak wiele, a powinno, bo polski biznes też pomaga. A z racji skali i możliwości, ta pomoc jest bardzo wymierna. I znów, oddolnie, spontanicznie, tak jak robiły to pojedyncze osoby, tak samo zrobili to prezesi wielkich film.
Też zbudowali struktury, też zaczęli się zrzucać. Tylko na początku tego tygodnia materialna i finansowa pomoc z ich strony przekroczyła astronomiczną kwotę 200 mln złotych.
Piszę to i przed oczami mam tysiące postów na Facebooku, w których jedni szukają pomocy, drudzy ją oferują. Możemy być dumni, bo jako społeczeństwo i ludzie stanęliśmy na wysokości zadania.
I tak jak ten zryw jest cudowny, tak gdzieś w tym wszystkim mam poczucie, że to nie powinno tak wyglądać. A dokładniej: nie powinno TYLKO TAK wyglądać. W tym spontanicznym zrywie pomocy łatwo przeoczyć fakt, że mowa już o blisko 2 mln uchodźców, którzy nagle, niemal z dnia na dzień pojawili się w naszym kraju.
To nie jest pomoc na dzień, tydzień, a nawet miesiąc. Ci ludzie, choć w większości pewnie będą chcieli wrócić do swojego domu, zostaną w Polsce na dłużej. Zapał do pomagania z oczywistych powodów z czasem też osłabnie. Co wtedy?
Jak wyglądałaby sytuacja, gdyby nie zryw obywateli? Mogli pomóc, ale nie musieli. Kto zająłby się tym ogromem ludzi? Wicepremier Henryk Kowalczyk powiedział jakiś czas temu:
Ja wiem, że nie możecie już patrzeć na to, że polski rząd znakomicie sobie radzi (...) To, że w Polsce nie ma obozów dla uchodźców, to właśnie zasługa polskiego rządu.
W Polsce nie ma obozów dla uchodźców dzięki obywatelom. I to głównie dzięki nim. Nie dzięki polityce rządu. No chyba, że od 500+ staliśmy się narodem tak bogatym, że możemy sobie na to pozwolić. Co tam blisko dwucyfrowa inflacja i nowy (nie)ład.
Nie ma ich dzięki osobom takim jak Marek Kołbowicz, mistrz olimpijski z Pekinu, który przyjął setkę ukraińskich sierot.
Chciałbym, żeby rządzący byli tego świadomi i zajęli się już na poważnie i instytucjonalnie setkami tysięcy tych ludzi, którzy wymagają i będą wymagać pomocy. Cieszy otwarcie granic, ułatwienie procedur, ale nie można przerzucać tak dużej odpowiedzialności na ludzi, licząc, że jakoś to będzie.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości mieli absurdalne szczęście, bo to Polacy, którzy z każdym tygodniem sprzed wojny stawiali na nich jeszcze większy krzyżyk poparcia, uratowali im tyłki. Ale to nie może trwać wiecznie. Co się stanie, gdy zabraknie mieszkań i domów? Co zrobimy, gdy ludzie wrócą do swojej pracy i nie będą w stanie harować na dworcach, pomagając przyjezdnym? Co będzie, gdy Polacy nie będą w stanie w nieskończoność przedłużać "czasowego pobytu" pod swoim dachem?
To są problemy do rozwiązania i tego powinniśmy oczekiwać od rządu. A zamiast tego dostajemy samozwańczą misję w Ukrainie, gdzie prezes Kaczyński niemalże rozpoczyna "pokojową misję NATO". Niech najpierw zajmie się misją spokojową w Polsce.