"Tragedia Makbeta" z Washingtonem i McDormand to estetyczne arcydzieło. Trzymam kciuki za Oscara
Ciarki. Od pierwszych minut. "Tragedia Makbeta" to film odrysowany od linijki, film, w którym wyliczony jest każdy oddech, krok, każde napięcie. Jestem przekonana, że niebawem studenci będą go sekunda po sekundzie analizować na uniwersytetach, a ja już im zazdroszczę.
- "Tragedia Makbeta" to film w reżyserii Joela Coena. W głównych rolach wystąpili Denzel Washington i Frances McDormand.
- Film nominowany jest do Oscarów 2022 i powalczy o statuetki w trzech kategoriach. Można go obejrzeć na platformie Apple TV+
- "Tragedia Makbeta" to wizualna uczta, która estetyką nawiązuje do klasyki czarno-białego kina.
"Makbet" to najczęściej wystawiana i adaptowana sztuka Williama Szekspira. Ktoś mógłby zapytać "ile można?", a okazuje się, że można, ba, trzeba. I niestety obserwując wydarzenia na świecie trudno nie odnieść wrażenia, że lepszego czasu na kolejną ekranową wersję "Makbeta" być nie mogło – wszak to archetypiczna opowieść o żądzy władzy.
O żądzy, która doprowadza do obsesji, która popycha do najgorszej zbrodni i wyrzeczenia się swojego człowieczeństwa. Brzmi niezwykle okrutnie, bo boleśnie znajomo, jednak w przypadku "Tragedii Makbeta" w reżyserii Joela Coena coś innego odciąga uwagę od warstwy fabularnej – efekty wizualne.
Tragedia człowieka
Film już swoim tytułem sugeruje temat, który dla reżysera okazał się najważniejszy – świat wewnętrzny bohatera po tym, gdy uległ nie tylko złej myśli, ale już ją zrealizował i dokonał mordu. W istocie to przecież nie tylko dramat ofiar i ich rodzin, ale i sprawcy. Z lektury szespirowskiego dzieła wiemy przecież, że i Makbet, i jego żona stopniowo tracą zmysły i widzą zjawy. Ostatecznie okazuje się, że nie są w stanie dalej żyć z poczuciem własnego upadku.Trzeba przyznać, że reżyser jest szalenie konsekwentny w tej strategii. Tnie wszystko, co według niego jest zbyteczne, wyciąga esencję, nie bawi się w rozcieńczanie czegokolwiek. Jednocześnie wszystko zdaje się tu przemyślane, wręcz wykalkulowane. Sceny są chłodne i ascetyczne. A dodatkowo – film jest czarno-biały, więc niektóre ujęcia aż szczypią w oczy od użytego kontrastu i głębi.
Decydujący moment
Właściwie każdy kadr "Tragedii Makbeta" to artystyczna fotografia. W tej stylistyce odnaleźliby się entuzjaści prac Henriego Cartiera-Bressona. Podczas sensu nieustannie towarzyszyło mi przeczucie, że Joel Coen napatrzył się na perfekcyjne, wysmakowane, ale i niezwykle symetryczne ujęcia wybitnego francuskiego fotoreportera, a następnie postanowił zastosować jego metody w pracy nad filmem.I tak reżyser stworzył swoją wariację "decydującego momentu" – jak Bresson czekał, by we właściwej chwili nacisnąć spust migawki, tak Coen czeka, by odwrócić oko kamery lub zatrzymać je na kompozycji doskonałej. Nie dobrej, doskonałej. Tym sposobem i jeden, i drugi stworzyli coś, co leży bardzo blisko wizualnego arcydzieła. "Tragedię Makbeta" można obejrzeć bez dźwięku, a i tak jestem pewna, że byłaby zachwycająca i równie niepokojąca.
Jest w tej coenowskiej wizji coś z geniuszu. Ta geometryczna forma, w którą reżyser zapakował jedną z najbardziej znanych historii na świecie, zadziwia swoją doskonałością i pogrywa z teorią o elastyczności ludzkich zachowań – wyrazem tej gry jest również nieustanne przenikanie się światła i cienia. Z jednej strony wiemy, że każdy przypadek powinniśmy rozpatrywać indywidualnie, z drugiej trudno pozbyć się wrażenia, że poruszamy się po liniach dokładnie wyznaczonego kwadratu, że wszystko się powtarza, że analogia goni analogię.
I zdaje się, że podobne myśli towarzyszyły twórcy. I dlatego uznał, że jedyne, co pozostaje, to poeksperymentować z formą, przepuścić ją przez sito swojej wyobraźni, wyostrzyć i skontrastować, bo z treścią to już niewiele da się zrobić. Wycisnęliśmy ją kulturowo, wywinęliśmy na każdą możliwą stronę, niby przeanalizowaliśmy i zinterpretowaliśmy. I co?
No właśnie. Okazało się, że nic. Makbet wciąż żyje w wielu z nas i czeka tylko na pobudkę, wierząc, że tym razem nie wpadnie w szaleństwo, które zawsze czeka "po drugiej", tej mrocznej, stronie.
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl