Rząd nie dał za wygraną. Mimo protestów w całym kraju zawyły syreny alarmowe
Zgodnie z rządowym zarządzeniem nad ranem w wielu miejscowościach w Polsce w związku z rocznicą katastrofy smoleńskiej zawyły syreny alarmowe. Na polecenie wojewodów uruchomiono je m.in. w Warszawie oraz w Krakowie. Decyzja jest krytykowana ze względu na baku empatii względem traumy uchodźców w Polsce.
Syreny alarmowe jednak zwyły
Mimo licznych protestów syreny alarmowe w związku z obchodami 12. rocznicy katastrofy smoleńskiej nie zostały odwołane. O godzinie 8.41 usłyszeli je m.in. mieszkańcy Krakowa, Warszawy oraz Bydgoszczy i Gdańska.Decyzja ta szybko spotkała się z negatywną reakcją polityków i samorządowców, którzy podkreślają, że jest to okrucieństwo w stosunku do 2,5 mln ukraińskich uchodźców w Polsce, którzy mają w pamięci dźwięk syren alarmowych ostrzegających przed atakami bombowymi na ich kraj.
Argumentowano także, że sygnał alarmowy może w czasach gdy w Ukrainie toczy się wojna zaniepokoić także Polaków. Włodarze miast nie mieli wpływu na to, czy syreny alarmowe zawyją, czy też nie. Mogli jedynie pojąć decyzje co do urządzeń pozostających pod ich kontrolą.
"W Katowicach Ukraińcy, którzy uciekli do nas przed wojną, niestety usłyszeli dziś w kilku punktach miasta syreny alarmowe. Była to dla nich ogromna trauma i powrót najgorszych wspomnień, gdy sygnał alarmowy zwiastował bomby spadające na ich domy i śmierć wielu ludzi" Pomimo tego, że podjąłem wczoraj decyzję, że nie włączymy 45 miejskich syren – poinformował prezydent Katowic.
"Rząd zarządził włączenie syren na rocznicę katastrofy smoleńskiej. W mieście, w którym jest 120 tysięcy straumatyzowanych ukraińskich dzieci, reagujących nerwowo nawet na dźwięk samolotu" – napisał z kolei prezydent stolicy Rafał Trzaskowski.
W związku z wątpliwościami dotyczącymi możliwych efektów włączania syren resort spraw wewnętrznych postanowił, że Ukraińcy otrzymają alert RCB informujący o tym, że sygnały alarmowe nie są związane z zagrożeniem życia.