Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Finał "Ozarka" może rozczarować, ale nie mogło być inaczej

Ola Gersz
05 maja 2022, 15:17 • 1 minuta czytania
"Ozark" bez wątpienia zostanie zapamiętany jako jeden z najlepszych seriali w historii telewizji (i crème de la crème produkcji Netflixa). Jednak jego finał nie jest typowym zakończeniem, który może spodobać się fanom – nie jest satysfakcjonujący i nie oferuje łatwego happy endu. To podobny casus do niedawnego ostatniego odcinka "Obsesji Eve", który dosłownie rozsierdził widzów. Problem w tym, że w przypadku "Ozarka"... po prostu nie mogło być inaczej.
Rodzinie Byrde'ów znowu wszystko ujdzie na sucho. Ale czy na pewno? Fot. Netflix

Recenzja nie zawiera spoilerów dotyczących 2. części 4. sezonu serialu "Ozark".

Do "Ozarka" początkowo podchodziłam nieufnie. Dlaczego? Z powodu wszechobecnych opinii, że to drugie "Breaking Bad". Na takie porównania reaguję z dużą dozą nieufności – czy nie jest to jedynie sprytny, acz pusty zabieg promocyjny? Gdy w końcu włączyłam pierwszy odcinek i zaczęłam wkręcać się w pokręcone losy rodziny Byrde'ów, zrozumiałam, że "Ozarka" z "Breaking Bad" łączy tylko narkotykowy biznes i skomplikowane rodzinne relacje. Paradoksalnie, gdy hit Netflixa w końcu wyszedł z cienia genialnego serialu z Cranstonem i Paulem, wszyscy przekonaliśmy się, jak znakomita jest to produkcja.

Dalej wszystko potoczyło się szybko. Na każdy kolejny sezon "Ozarka" czekało się jak na Gwiazdkę i nie byliśmy zawiedzeni – od razu wędrował on do zestawienia najlepszych serialowych tytułów roku. Do tego wszyscy: zdaliśmy sobie sprawę, że Jason Bateman jest świetnym aktorem, przypomnieliśmy sobie jak genialna jest Laura Linney (do tego pory skandalicznie niedoceniana) oraz przede wszystkim odkryliśmy Julię Garner, która w "Ozarku" stworzyła jedną z najlepszych kreacji w historii telewizji (w końcu nie dostała dwóch nagród Emmy za darmo).

Aż w końcu nadszedł moment, na który wszyscy czekaliśmy, ale którego jednocześnie się baliśmy – finał "Ozarka". 1. część 4. sezonu, która pojawiła się na Netflixie w styczniu, mogła rozczarować. Znacznie odstawała od poprzednich sezonów, ciągle grała na tej samej emocjonalnej nucie, a do tego wprowadziła szereg nowych postaci, które ani nas nie obchodziły, ani nie mogliśmy ich zapamiętać. Do tego – jak na dopiero pierwszą połowę finału przystało – nie angażowała tak jak powinna.

Po kilku miesiącach dostaliśmy kolejnych 7 odcinków – już ostatecznie ostatnich. Jak wrażenia? Niektórzy mogą być zaskoczeni i... wkurzeni.

Ruth Langmore nigdy nie odpuszcza

2. część 4. sezonu "Ozarka" to sprzątanie bałaganu po części poprzedniej. I to na dwóch polach: bohaterowie muszą uporać się z konsekwencjami swoich akcji, a scenarzyści – z fabularnym chaosem wypuszczonych w styczniu odcinków. I podczas gdy to drugie (na szczęście) się udało, to z pierwszym jest różnie. Bo czego możemy spodziewać się po bohaterach "Ozarka"? Jeszcze więcej przestępstw i krwi.

Rodzina Byrde ma więc w ostatnich 7 odcinkach pełne ręce roboty: FBI, śmierci w kartelu, sądowe bitwy o opiekę. Nie pomaga fakt, że Marty (Jason Bateman) ma coraz większego moralnego kaca. – Mam dosyć tej krwi na moich rękach, Wendy. Nie przeszkadza ci to? – pyta swojej żony, a ta w typowym dla siebie stylu odpowiada: – Jesteś taki zdesperowany, aby być tym dobrym.

Oto Wendy Byrde (Laura Linney) w pigułce. Zimna, gotowa na wszystko i silniejsza psychicznie od swojego targanego wątpliwościami męża, niczym Lady Makbet. Zresztą mówimy o kobiecie, która dla narkotykowego biznesu poświęciła własnego brata, wraz z mężem wciągnęła we wszystko swoje dzieci – Jonaha (Skylar Gaertner) i Charlotte (Sofia Hublitz) – i kłamie w żywe oczy.

W ostatnich odcinkach Wendy dalej jest złoczyńcą – co jest jednym z największych plusów serialu – ale scenarzystom udaje się na szczęście uniknąć efektu "czarnego charakteru z kreskówek". Nadają żonie Marty'ego tak bardzo potrzebną głębię i kolejne warstwy jej osoby, co w dużej mierze jest zasługą nieoczekiwanej wizyty jej ojca Nathana (Richard Thomas). Mimo że wprowadzenie tej postaci mogło wydawać się niepotrzebne, to jest świetnym uzupełnieniem fabularnym dla granej przez Linney postaci.

Tyle o Byrde'ach. Ale jest jeszcze Ruth (Julia Garner), która – kolejny raz – kradnie każdą możliwą scenę i w rezultacie cały serial, który również dobrze mógłby nazywać się jej imieniem. To właśnie młoda Langmore ma w tych odcinkach dużo do posprzątania – w końcu wcześniej zdecydowała się na krwawą zemstę za śmierć swojego ukochanego kuzyna Wyatta (Charlie Tahan). Ale czy ma jeszcze cokolwiek do stracenia?

Jest jeszcze inna rodzinna drama. O kontrolę nad kartelem walczy ze sobą rodzeństwo Navarro. Omar (Felix Solis) i Camila (Veronica Falcón) nie przebierają w środkach – jak na mafijną familię przystało. Zawoalowane groźby, tajne sojusze, skomplikowane intrygi – oboje nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć swój cel, co oczywiście wpłynie na całą (kryminalną) dynamikę w Lake of the Ozarks.

Do tego prywatny detektyw Mel Sattem (Adam Rothenberg), ostoja moralności, zapuka do domu Byrde'ów, poszukując "zaginionego" Bena, brata Wendy (Tom Pelphrey) i... wiele, wiele więcej. Jednym słowem: dzieje się. I mimo że wszystko to brzmi skomplikowanie i chaotycznie, to tym razem scenarzyści dają radę i (prawie) udaje im się utrzymać wysoki poziom całego serialu.

Pożegnania i nostalgia

Dlaczego prawie? Bo ostatnie odcinka "Ozarka" są nietypowo – jak na ten serial – sentymentalne. Nawet osoba, która nigdy nie słyszała o "Ozarku" i oglądałaby je z marszu, wiedziałaby, że to finałowe momenty jakiegoś serialu. Mamy więc obowiązkowe sceny każdego z każdym, pożegnania i dużo nostalgii. To oczywiście działa na widza, ale nie do końca zdaje egzamin w tak mrocznym i bezkompromisowym serialu, jakim jest "Ozark". W tej części 4. sezonu serial Netflixa momentami idzie w klimat sportowego i młodzieżowego "Friday Night Lights". A – mimo całej mojej miłości do "FNL" – nie jest to komplement.

Owszem, są morderstwa, strzelaniny, krew, bójki. Ostatnie 7 odcinków stoi akcją, co z pewnością ucieszy widzów skonfundowanych pierwszą, powolną częścią sezonu. Niestety mimo że wizualnie "Ozark" jak zawsze zachwyca, a reżyseria jest na najwyższym poziomie (po jednym odcinku reżyserują Linney i Bateman, który zasiadł za kamerą finałowego epizodu), to momentami jest trochę niechlujnie. Nie tylko fabularnie, ale również pod kątem zdjęć czy montażu, co jest rozczarowujące w tak doskonale zrealizowanym dotąd hicie Netfliksa, jakim jest "Ozark".

To jednak nie wpływa na seans, który jak zawsze jest znakomitą rozrywką (chociaż nie wiem, czy to słowo pasuje do tylu przelanych litrów krwi...). A olbrzymia w tym zasługa wspomnianych już aktorów, znakomitych jak zawsze. W ostatnich odcinkach fascynuje Marty Byrde, który potrafi tymczasowo stanąć na czele całego kartelu, a następnie wpaść w rozpacz z powodu przestępczej drogi, którą obrał, oraz w szale gniewu napaść na kierowcę, który obraził jego i Wendy. Bateman jest znakomity, ale ostatnie odcinki nie należą do niego, ale do dwóch kobiet.

Tak, show ponownie kradną Laura Linney i Julia Garner, które zasługują na każde możliwe nagrody. O Wendy Byrde/Lady Makbet pisałam już wcześniej, ale brak Ruth na naszych ekranach będzie szczególnie dotkliwy. Garner udało się stworzyć postać kultową, która doczekała się już własnych... remiksów. Te finałowe odcinki to również droga Ruth do samopoznania. Bohaterka odkrywa siebie i odważnie idzie w przyszłość, którą sama chce dla siebie zbudować – bez kompromisów. Problem tylko w tym, że inni nie do końca jej na to pozwalają.

Tak być musiało

I tak dochodzimy do finałowego odcinka, który wielu zaskoczy, a chyba większość zawiedzie. Nie zdradzę, co się w nim wydarzy, ale nie jest to typowy satysfakcjonujący finał uwielbianego przez widzów serialu. Wszyscy uwielbiamy nie tyle szczęśliwe zakończenia, ile ludzkie przemiany. Chcemy wierzyć, że ludzie potrafią się zmienić, odkupić i odmienić swoje życie. Do końca wierzyliśmy, że tak samo będzie z bohaterami "Ozarka", ale twórcy – Bill Dubuque i Mark Williams – pokazali nam figę.

Rodzina Byrde'ów i Ruth Langmore nie staną się więc na oczach widzów lepszymi ludźmi. "Ozark" pokazuje nam, że od drogi, którą obraliśmy, nie ma ucieczki, a każda decyzja ma swoje konsekwencje. Nie tylko dla nas, ale również dla naszej rodziny, w tym dzieci, które przecież obiecaliśmy chronić. I nawet jeśli Byrde'om udałoby się wyjść ze wszystkiego cało, to ich zwycięstwo byłoby tylko pozorne. Przegrali już wtedy, gdy przeprowadzili się do Lake of the Ozarks i we wszystko wciągnęli Charlotte i Jonaha.

To smutna konstatacja "Ozarka", która nie jest dla widza satysfakcjonująca. Lubimy zakończenia pełne chwały, triumfu i zwycięstw, ale przecież mówimy o jednym z najbardziej ponurych seriali w telewizji. Czy spodziewaliśmy się czegoś innego? Finał "Ozarka" może nie jest więc taki, jaki sobie wymarzyliśmy, ale jest zgodny z duchem serialu, a przede wszystkim do bólu szczery.

Czytaj także: https://natemat.pl/336217,polskie-seriale-kryminalne-na-netflix-wybieramy-8-najlepszych-produkcji