Nowy "Top Gun" wgniata w fotel, ale ile w nim prawdy o lataniu? Zapytaliśmy pilota F-16
Wywiad ukazał się 6 czerwca 2022 r.
Jest coś, czego się Pan boi?
"Hoover", polski pilot F-16: To trochę zaskakujące, ale zawsze powtarzam, że boję się latać.
Słucham?
Strach to może złe słowo, ale odczuwam bardzo duży respekt do tego, co robię. Wydaje mi się, że dzień, w którym przestanę się bać, to będzie moment, kiedy powinienem powiedzieć sobie dość. To uczucie wyzwala w nas dodatkową czujność, motywuje do lepszego przygotowania się do lotu. Myślę, że to jest całkiem normalne, że się boimy. Nie znam pilota bez respektu do sytuacji, które mogą wydarzyć się w powietrzu. Jesteśmy szkoleni do tego, by radzić sobie z zagrożeniami, ale każdy ma to gdzieś z tyłu głowy.
Pytam o strach, bo myślę, że stalowe nerwy i ryzyko musicie mieć w genach.
U mnie latanie to pasja z wczesnego dzieciństwa. Nasze środowisko pod tym względem jest specyficzne, bo my wszyscy jesteśmy ludźmi z pasją, którą dzielimy. Nie oszukujmy się też, droga do zostania pilotem myśliwca jest długa i wyboista. Ktoś bez motywacji do tego po prostu odpada. Największą nagrodą dla nas jest satysfakcja z tego, co robimy.
Mieliśmy rozmawiać o filmie, bo nowy "Top Gun: Maverick" robi furorę w kinach.
W naszym środowisku to po prostu trzeba było zobaczyć.
To zapytam wprost. Okiem pilota wyszedł hit czy naciągana bajka o lataniu?
Twórcy wykonali bardzo dobrą robotę. To nie było łatwe, przedstawić w hollywoodzkim filmie lotnictwo wojskowe. Gdybym chciał, przyczepiłbym się do każdego szczegółu, ale trzeba pamiętać, że to jest kinowa produkcja dla widzów, którzy w większości nie mają pojęcia o lotnictwie. Poza tym fajnie nawiązuje do pierwszej części, a sceny lotnicze wyglądały świetnie. To chyba pierwszy film, który pokazuje latanie z takim dynamizmem. Do tej pory widzieliśmy pilotów, którzy siedzieli jak na taborecie i nie wykazywali żadnych emocji. W "Top Gun" bardzo ładnie oddano skupienie pilotów.
Była jakaś scena, w której pokazano coś perfekcyjnie?
Wbrew pozorom dużo rzeczy pokrywa się z rzeczywistością. Ta misja z przelotem w kanionie sprawiała wrażenie nierealnej, ale jej poszczególne elementy wyglądały na możliwe do wykonania. W filmie zrobiono z tego większe show, jednak wszystko ma odniesienie do naszej prawdziwej pracy.
Być może ten przelot wewnątrz kanionu to jest coś, czego ja nie jestem w stanie sobie wyobrazić, choć oczywiście jest to do zrobienia. Nawet kiedy popatrzymy na nagrania w sieci z wojny w Ukrainie, można zobaczyć, że samoloty obu stron czasami przelatują bardzo nisko. Jednym z głównych powodów może być wątek z filmu, czyli uniknięcie pokrycia radarowego. To wydaje się bardzo oldschoolowe i jest niebezpieczne, ale obecna wojna za naszą wschodnią granicą pokazuje, że cały czas ma zastosowanie.
A przy których scenach zawodowy pilot mógł się tylko uśmiechnąć?
Każdy element scen lotniczych miał w sobie coś nierealistycznego, a pewne rzeczy były bardzo mocno przesadzone. Uderzająca była na przykład brawura podczas treningów. Piloci mieli ustaloną wysokość minimalną 5000 stóp, a spektakularnie pikowali i wyrównywali tuż nad ziemią. To jest coś, na co nie ma miejsca w lotnictwie myśliwskim. Ludzi, którzy mają skłonności do niesubordynacji, eliminuje się już na wczesnym etapie szkolenia. Od pilota myśliwca wymaga się trochę rogatej duszy i ułańskiej fantazji, ale jeśli chodzi o kwestie dyscypliny w powietrzu, to jest to rzecz święta.
Kolejna uderzająca rzecz to brak zasad bezpieczeństwa. Mówimy na to "niezbriefowane wcześniej manewry", to niedopuszczalne. Jest u nas tzw. safety bible podczas szkoleń z wytyczonymi zasadami. To żelazna odległość od samolotu, do której się nie zbliżamy. Jeśli przekroczymy ją nawet o jedną stopę, naruszamy zasady i trzeba się poprawić. W filmie Tom Cruise, czyli Maverick, przeleciał między dwoma samolotami, a piloci nie mieli pojęcia, że on tam jest. Gdyby coś takiego wydarzyło się naprawdę, to byłby jego ostatni lot i miałby same kłopoty.
Tak samo rzuciła mi się w oczy postać Hangmana, który był arogancki i egoistyczny. Te cechy też eliminuje się bardzo szybko. Piloci myśliwców to drużyna, ubezpieczamy się nawzajem. Nie ma miejsca na takie indywidualności.
Między pilotami myśliwców nie ma rywalizacji? Dogryzania sobie, chęci utarcia nosa kolegom?
Jednym z elementów selekcji jest dobranie psychologiczne lotników. To ludzie ambitni, najczęściej perfekcjoniści. Rywalizacja między nami jest, ale budujemy drużynę, więc ona musi mieć zdrowy wydźwięk. To nie jest tak, jak pokazano w filmie, że dochodzi między nami do bójek.
Zdajemy sobie sprawę, że każdy popełnia błędy. Jeśli dany lot był bezbłędny, to na pewno popełnimy jakiś błąd w kolejnym. Latanie to tak trudna robota, że błędy są w nią wpisane. Musimy nawzajem się szanować, a rywalizacja nie może tworzyć wewnętrznych konfliktów.
Piloci z Top Gun bez przerwy żartowali sobie przez radio. Rozmawiali, jakby to był zwykły dzień w biurze. To naprawdę tak wygląda?
Prawda jest taka, że przez większość czasu w samolocie słyszę tylko swój oddech. To nie jest cisza, ale taki charakterystyczny dla mnie dźwięk. Jestem w masce tlenowej, mam włączony mikrofon. Czasami ktoś się odezwie przez radio, innym razem robi się większe zamieszanie, kiedy wiele osób naraz chce coś powiedzieć.
W filmie było dużo gadania i śmieszkowania. Ja nie twierdzę, że jesteśmy robotami, które tylko wykonują swoje zadanie, bo kiedy jest luźniejsza chwila, zdarza się, że porozmawiamy sobie przez radio, dowcipkujemy. Na pewno jednak nie w momentach, kiedy trzeba być najbardziej skupionym. Wtedy nie ma miejsca na żadne rozmowy.
Poza tym w filmie często widziałem, jak w samolocie przez radio rozmawiali, co będą za chwilę robić. To nierealne, bo kiedy leci się 900 km/h nie ma czasu na takie ustalenia. Po to są wcześniejsze odprawy. Dwie godziny przed lotem zamykamy się i zostawiamy wszystkie codzienne problemy za drzwiami. Liczy się tylko misja, każdy jej element i ogólny zarys. Pozabijalibyśmy się, gdyby trzeba było ustalać coś jeszcze w powietrzu.
36 lat minęło między pierwszą a drugą częścią "Top Gun". W lotnictwie to pewnie lata świetlne, jeśli chodzi o technologię.
Pierwszy lot samolotem odbył się nieco ponad 100 lat temu. Kiedy popatrzymy, jak w tym czasie wszystko się rozwijało, to są nieporównywalne możliwości. Postęp jest ogromny. W filmie widzieliśmy np. myśliwce F-14 i F-18, które z zewnątrz nie różnią się tak bardzo. Jeśli jednak mówimy o specyfikacji i możliwościach manewrowych, to zupełnie inny świat.
F-18 to bezpośredni następca F-14. Oba były przeznaczone do operowania z lotniskowców, a wyróżniają się masywnym podwoziem. Kiedy porównamy je do F-16, to nasze samoloty sprawiają wrażenie, jakby miały podwozie z patyków, które za chwilę mogą się złamać.
Na lotniskowcu nie ma długiego pasa, więc lądowanie musi być precyzyjnym i dość dziarskim manewrem, stąd te różnice w konstrukcji. My operując F-16 na lądzie też mamy liny przygotowane na pasach startowych. Jeśli zdarzyłby się problem z hamulcami, wysuwamy specjalny hak z tyłu samolotu i wyhamowuje nas złapana lina.
Maszyny mogą się zmieniać, ale człowiek i tak musi zmierzyć się z przeciążeniami. W filmie poświęcono temu trochę miejsca. Co czuje pilot w tych najbardziej ekstremalnych momentach?
Cieszę się, że to w ogóle było pokazane, bo zwykle w filmach ten temat jest lekceważony. Nadal jednak nie do końca było widać wysiłek człowieka, który jest poddany przeciążeniom. Prawda jest taka, że my po lotach wysiadamy zlani potem, jakbyśmy przebiegli maraton albo trenowali w temperaturze 50 st. C. To ogromny wysiłek. W filmie otrzepali się po wyjściu z maszyny i wszystko było w porządku. Z fabuły wynikało, że Maverick latał codziennie ze wszystkimi, ale tak naprawdę po jednym locie człowiek myśli jedynie o tym, żeby położyć się w łóżku i odpocząć. To było w filmie zdecydowanie przesadzone.
Czyli nie mielibyście siły robić pompek jak uczniowie Mavericka, kiedy przegrali zakład.
Po takiej walce powietrznej raczej nie. Nie chcę być bardzo krytyczny, bo mówimy o filmie, który ma dostarczyć rozrywki. Ale jeśli chcemy być bardzo dokładni, to po lotach nikt nie myślałby jeszcze o wysiłku fizycznym.
Co dzieje się, kiedy pilot wystawi się na przeciążenie 9G za sterami myśliwca?
W filmie piloci mieli tylko rozmazany obraz. Fajnie pokazano, że w powietrzu pole widzenia się zwęża, ale to początek. Jest moment, że wszystko widzimy na szaro, aż w końcu nie widzimy nic, a jeszcze słyszymy. To trwa może dwie sekundy, potem następuje utrata przytomności. Potrzebna jest odpowiednia technika oddychania, żeby napinać jak najwięcej mięśni, by ograniczyć odpływ krwi.
Organizm musi działać wtedy na 100 proc., żeby utrzymać się przy świadomości. Przy przeciążeniu 9G nie da się podnieść ręki, by wcisnąć jakiś przycisk w samolocie. Nawet ruchy głową są minimalne. To bardzo ważny temat, który powinno się podkreślać w filmach lotniczych.
W "Top Gun" jeden z pilotów stracił przytomność, ale "wrócił" po kilkunastu sekundach i odzyskał kontrolę. To możliwe?
Gdyby w realnym świecie doszło do takiej sytuacji, ten pilot nie wsiadłby z marszu po raz kolejny do samolotu. Wróciłby do lotnictwa dopiero po ponownym szkoleniu, gdzie zostałby sprawdzony pod kątem tego, czy jest w stanie wytrzymywać przeciążenia.
Wróćmy do fabuły. Nie przeszkadzało Panu, że akcja toczyła się bez wskazania, kto tak naprawdę jest po stronie wroga?
Ja nie miałem wątpliwości, z czym mieliśmy do czynienia. Tam była mowa o myśliwcach piątej generacji, a jedyne państwo, które stara się o myśliwce inne niż F-35, to Rosja. Zresztą ich Su-57 pojawiły się w tym filmie. Widzieliśmy też krótką scenę, kiedy w pełni było widać czerwoną gwiazdę. Wprawne oko widziało te szczegóły, więc intuicyjnie od razu wiedziałem, kto jest przeciwnikiem. I chyba o to chodziło, by nie podać tego widzom wprost.
W "Top Gun" mieli być pokazani najlepsi z najlepszych w swoim fachu. A jak długo trwa szkolenie od zera, by ktoś w mógł zasiąść za sterami F-16?
To są lata spędzone w szkolnych ławkach, a później w kabinach mniejszych samolotów. Mnóstwo godzin w bibliotece przy książkach. Ja poszedłem dłuższą drogą, bo chodziłem do liceum lotniczego, która przygotowuje do Szkoły Orląt w Dęblinie. W wieku 15 lat pierwszy raz wykonałem skok spadochronowy. Potem były małe szybowce, a później na poważnie zaczęło się szkolenie wojskowe i szybsze samoloty. Do F-16 jako pilot wsiadłem po raz pierwszy w 2017 r., czyli w sumie po 11 latach nauki. To jest bardzo długa droga, ale w naszych warunkach minimum i tak wynosi 7-8 lat od momentu rozpoczęcia szkoły oficerskiej.
Nie ma drogi na skróty?
Amerykanie robią to dużo szybciej, są mistrzami w intensyfikowaniu szkolenia. U nich człowiek, który nie miał nic wspólnego z samolotami, jest w stanie wsiąść do F-16 po około 3 latach. Oni są w tym świetni, ale to jest szkolenie błyskawiczne. Amerykański pilot nawet nie wykonuje skoków spadochronowych, więc oni w przypadku katapultowania ograniczają swoje szanse na przeżycie. U nas to wszystko jest bardziej rozbudowane, ale zajmuje więcej czasu.
To jest praca, którą żyje się 24/7? Da się wyjść z samolotu i mieć normalne życie?
Myślę, że to jest praca, którą żyje się bez przerwy. Na to skazani są nie tylko piloci, ale także nasi bliscy. Cały rytm dnia lub tygodnia jest podporządkowany lotom. Nasze rodziny dostosowują się do naszych zadań. Dla pilotów to jest niesamowita adrenalina. Poniekąd przyzwyczajamy się do tego, ale nieważne, jak długo się lata. To zawsze wielkie emocje, które w nas zostają. Mam tak, że kiedy nie latam na przykład tydzień, zaczyna mi tego brakować. To jest coś, co uzależnia.
Czytaj także: https://natemat.pl/416305,top-gun-maverick-ciagle-puszcza-oko-8-nawiazan-do-poprzedniego-filmu