"Kompleks" Kaczyńskiego. Co to jest syndrom sztokholmski i czy może dotyczyć całych państw?

Anna Dryjańska
25 lipca 2022, 15:57 • 1 minuta czytania
Jarosław Kaczyński wzywał już do badania osób transpłciowych, ale tym razem poszedł o krok dalej – sam postawił diagnozę psychologiczną Polakom. W kontekście postulowanych reparacji wojennych od Niemiec stwierdził, że ci, którzy nie chcą się ich domagać, cierpią na "kompleks sztokholmski". Co to jest syndrom sztokholmski i czy może dotyczyć całego państwa, mówi naTemat prawdziwy psycholog – prof. Tomasz Grzyb z Uniwersytetu SWPS.
Jarosław Kaczyński podczas wizyty w Wielkopolsce. Spotkanie z posłem i prezesem PiS w Centrum Wykładowym Politechniki Poznańskiej (23.07.2022). grafika na podstawie fot. Lukasz Gdak/East News

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google


Jarosław Kaczyński podczas spotkania w Koninie został zapytany, czy zamierza domagać się reparacji wojennych od Rosji, skoro analogiczne żądania wysuwa wobec Niemiec.

Prezes PiS pochylił się nad kwestią rosyjską dosłownie jednym zdaniem – stwierdził, że można dyskutować o tym, kto – III Rzesza czy ZSRR – zostawił za sobą większe spustoszenie, a więc jest bardziej dłużny wobec Polski. Kaczyński nie odpowiedział jednak na pytanie, czy zamierza, czy nie, domagać się reparacji od Rosji.

Jarosław Kaczyński i syndrom sztokholmski ("kompleks" sztokholmski)

Następnie poseł szybko zmienił temat i skupił się na Niemczech. Prezes Prawa i Sprawiedliwości zrobił aluzję do tego, że co prawda Polska zrzekła się roszczeń wobec Niemiec (powiedział, że Niemcy "powołują się na różnego rodzaju triki prawne"), ale trzeba w tej sprawie wywierać "nacisk moralny", by mieć "jakąś szansę na sukces" po latach.

Zdaniem Kaczyńskiego ci, którzy nie uważają tego za sensowne, cierpią na "kompleks" sztokholmski. Mówiąc dokładnie: Kaczyński kilka razy bez powodzenia próbował wymówić przymiotnik "sztokholmski", potem jednak ze śmiechem poddał się wskazując, że "chodzi o Sztokholm". Co na to psycholog?

Co to jest syndrom sztokholmski?

Prof. Tomasz Grzyb z Uniwersytetu SWPS nie chce wnikać w to, co autor miał na myśli. – Nie wiem, co pod tym pojęciem rozumie Jarosław Kaczyński, ale w literaturze naukowej syndrom sztokholmski oznacza sytuację, gdy ofiara czuje się bardziej związana ze sprawcą przemocy, niż z osobami, które mogłyby jej pomóc – tłumaczy prof. Grzyb.

Jak tłumaczy psycholog, termin "syndrom sztokholmski" został ukuty po napadzie na Kreditbanken właśnie w Sztokholmie. Od 23 do 28 sierpnia 1973 roku bandyci przetrzymywali tam zakładników, którzy po odzyskaniu wolności wykazywali zadziwiającą (wówczas) sympatię do porywaczy, z usprawiedliwianiem ich działań włącznie.

W literaturze przedmiotu opisano potem wiele innych przejawów tego zjawiska. Syndrom sztokholmski bazuje na synergii między bezradnością ofiary a manipulacją sprawcy. Osoba, która długotrwale znajduje się w niebezpiecznej sytuacji i cierpi z powodu wielkiego stresu, jest skłonna uwierzyć sprawcy przemocy i usprawiedliwiać jego zachowania.

– Sednem syndromu sztokholmskiego jest manipulacja psychologiczna, której ofiary doświadczają ze strony sprawców. Świetną ilustracją tego fenomenu jest scena napadu na bank w filmie "Gorączka" Michaela Manna. Napastnik grany przez Roberta De Niro krzyczy do przerażonych ludzi, że on i koledzy nie chcą nikogo skrzywdzić, a pieniądze klientów są ubezpieczone, więc nikt nie powinien próbować być bohaterem – opisuje prof. Tomasz Grzyb.

Jak podkreśla ekspert z Uniwersytetu SWPS, syndrom sztokholmski nie jest jednak ograniczony do ofiar napadu na bank.

Kim są ofiary syndromu sztokholmskiego?

– Syndromu sztokholmskiego mogą doświadczać na przykład kobiety doznające przemocy, źle traktowani pracownicy, a także upokarzani członkowie wspólnot religijnych. Pod wpływem manipulacji sprawcy ofiary mogą uwierzyć, że co prawda ich sytuacja jest źródłem cierpienia, ale gdzie indziej – w innym związku, w innej firmie, w innym kościele, lub nawet poza nimi – będzie jeszcze gorzej – tłumaczy prof. Tomasz Grzyb.

W ten sposób – wyjaśnia psycholog – ofiary przemocy mogą uwierzyć, że ci, którzy mogą im pomóc, zrobią im jeszcze większą krzywdę. Profesor podkreśla, że wywołać syndrom sztokholmski mogą nie tylko konkretni ludzie, ale i organizacje, takie jak na przykład przedsiębiorstwa czy kościoły, w których panuje przemoc.

– Za nic jednak nie mogę tego pogodzić z tym, by można go było mieć wobec całych społeczeństw lub innych państw – mówi prof. Grzyb podkreślając, że przemocowy podmiot musi działać spójnie i w porozumieniu.

Stereotypy i niechęć

Prof. Tomasz Grzyb dodaje, że choć Jarosław Kaczyński błędnie użył terminu "syndrom sztokholmski", a nieudane próby jego wymówienia rozweseliły internautów, to wystąpienia prezesa PiS w Koninie nie należy lekceważyć.

– To, co się dzieje, jest szalenie niebezpieczne. Z powodu interesu partyjnego rozbudzane są negatywne emocje i wzmacniane stereotypy. Pogłębia się podziały między społeczeństwem polskim a niemieckim, których poprawa wymagała długiego i wielkiego wysiłku wielu mądrych ludzi – opisuje profesor, który zawodowo bada wpływ języka na stereotypizację grup narodowościowych i etnicznych.

Prof. Grzyb podkreśla, że wykluczanie ze wspólnoty i kreowanie wrogów przyjmuje wiele form.

– Próbuje się nas przekonać, że bycie Polakiem to coś większego i lepszego, niż bycie po prostu człowiekiem. Partia rządząca promuje przekaz, że nasza wartość zależy od tego, jakiego kraju mamy paszport, a ci, którzy się z nią nie zgadzają, zwłaszcza w kontekście oceny wydarzeń historycznych, nie są prawdziwymi Polakami. Ludzi skłócić łatwo, znacznie trudniej jest za to wykorzenić nienawiść – podsumowuje prof. Tomasz Grzyb.