Nie uwierzycie, jaką nagrodę dostanie zwycięzca dziesięciokrotnego Ironmana. To jakaś kpina
- W Szwajcarii trwa walka o rekord świata w dziesięciokrotnym Ironmanie
- Przyjrzeliśmy się nagrodom, które dostaną zwycięzcy. To jest jakiś żart
- Robert Karaś był liderem, zmierzał po rekord i niestety przegrał z kontuzją
Ludzie ze stali walczą o miejsce w historii, rekord świata i nagrody, ale te - mówiąc delikatnie - nie powalają na kolana. Przygotowania do morderczej walki trwają długimi miesiącami, każdy z zawodników ma swój team i bez pomocy osób trzecich nie dałby rady podjąć wyzwania. Potem trzeba zapłacić wpisowe, które wynosi bagatela 3400 euro (ok. 16 tysięcy złotych).
I tutaj zaczynają się schody, bo przez ponad dwa tygodnie (14-29 sierpnia) trzeba z zespołem mieszkać i pracować w Szwajcarii, opłacić wszelkie koszty na miejscu - te zaplanowane oraz te, których przewidzieć nie sposób - i pomyśleć o tym, co będzie po biegu. Na pewno świetny wynik nie zwróci się triathlonistom, bo nagrody dostanie tylko trzech najlepszych. A te i tak są śmiesznie niskie.
Zwycięzca zainkasuje 1000 euro (około 4750 złotych), za drugie miejsce dostać można nagrodę w wysokości 600 euro (około 2850 złotych), a za trzecie raptem 400 euro (około 1900 złotych). Szału nie ma, prawda? I jeszcze jedno: w pakiecie startowym nie ma koszulki, buffki oraz gadżetów, a na mecie medalu i koszulki finishera. Ale Swiss Ultra Triathlon to nie jest pierwsza, lepsza impreza biegowa proszę państwa.
Zawodnicy mają do pokonania na trasie dziesięciokrotnego Ironmana: 38 km pływania, 1800 km na rowerze oraz 422 km biegu na zakończenie. Czołówka właśnie jest na tym etapie i zmierza po miejsce w historii. Każdy może i musi liczyć na siebie oraz na swój team, a start umożliwiają sponsorzy. Wysokie koszta? Organizatorzy informują, że są organizacją non-profit, a koszty mają pomóc w organizacji imprezy na wysokim poziomie.
Na swój kapitalny zespół mógł liczyć Robert Karaś, który do czwartku był zdecydowanym liderem i zmierzał po rekord świata. Przepłynął basen, przejechał trasę rowerową i przebiegł 56 kilometrów. I tutaj zakończył się jego start, bo odezwał się uraz sprzed trzech tygodni. - Rana pooperacyjna się rozerwała, zaczęła lecieć ropa, więc wezwaliśmy karetkę, żeby to zatamować - opisywał swoje przeżycia. Trafił do szpitala, lekarze nie zgodzili się na dalszą walkę.
A ta trwa w Szwajcarii w najlepsze, a o podium bije się jeden z Polaków.
Na razie na prowadzeniu jest Belg Kenneth Vanhuyne, który ma do pokonania jeszcze 167 okrążeń trasy biegowej. Drugi jest legendarny triathlonista z Niemiec Richard Jung, który musi przebiec 184 okrążenia. A po piętach, i to dosłownie, depcze mu Polak Adrian Kostera, który przebiegł jedno "kółko" mniej. Nasz zawodnik był nawet na chwilę drugi, ale w sobotę rywal zdołał go wyprzedzić. Drugi z Polaków, Tomasz Lus, jest obecnie 12.