Przeczytałem na katolickim portalu felieton o nowym "Predatorze" i wypaliło mi oczy. Jaki marksizm?

Bartosz Godziński
26 sierpnia 2022, 18:00 • 1 minuta czytania
"Prey" to nowy film z Predatorem, który jest uznawany za najlepszy od czasów klasyka z Arnoldem Schwarzeneggerem... ale nie przez wszystkich. Na portalu Polonia Christiania pojawił się felieton "Feminizm kontra Predator", którego autor straszy marksizmem kulturowym, ale takich opinii po prostu w sieci nie brakuje. Czy oni nigdy nie oglądali nigdy kina akcji z lat 80. i slasherów?
"Predator: Prey" został nazwany manifestem neomarksistów. Nie mam pytań Kadr z "Predator: Prey"

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google


Nie da się ukryć, że "Prey" nie jest filmem wybitnym, ale w porównaniu z innymi sequelami (a właściwie prequelami) jest naprawdę świetny. Po obejrzeniu odpaliłem "Predatora" z 2018 r. i to jest dopiero kaszana – wręcz parodia (wszystkie części tego uniwersum można obejrzeć na Disney+). Nowa część jest niezwykle oryginalna, bo jest umiejscowiona w nietypowych realiach – Komancze kontra Predator? Genialne!

Już teraz widzowie apelują o przeniesienie kolejnej części do feudalnej Japonii, a naprzeciw Predatorów mieliby stanąć samurajowie (z Hiroyuki Sanadą na czele). Jest więc część osób, które jarają się seansem-renesansem zniszczonej serii, ale są też i tacy, którzy psioczą i wszędzie widzą propagandę. Uwaga, w dalszej części artykułu są spoilery dotyczące "Preya" i wiedzy o kinie redaktora konserwatywnego portalu.

Feminizm kontra redaktor. Nawet w "Predator: Prey" niektórzy widzą marksistów.

"Prey" według autora artykułu na portalu Polonia Christania nie jest filmem akcji, ale "manifestem ideologicznym neomarksistów, w którym feminizm w połączeniu z hasłami głoszonymi przez ruch BLM jest tak perfidny, że może odebrać wiarę w kino rozrywkowe, a tym przez lata była właśnie seria 'Predator'" - czytamy. Z wielkimi oczami, bo redaktor oglądał chyba inny film.

Poprawność polityczna została zastąpiona poprawnością ideologiczną wynikającą z trwającej w USA rewolucji neomarksistowskiej według której najgorsi po Predatorze są biali mężczyźni, w dodatku kolonizatorzy. Nie dość, że wymordowali oni stado bizonów, które potem obdarli ze skóry, to jeszcze są oni po prostu prymitywni, wulgarni, niewychowani, głupi, mają paskudne twarze, ich ubiór jest gorszy niż worek pokutny, jaki założył na siebie władca Niniwy po tym, jak Jonasz zapowiedział zagładę miasta, a na środku obozowiska brakuje tylko obornika i fekaliów – taki tam porządek.Tomasz D. KolanekFragm. artykułu "Feminizm kontra Predator"

Autor dokonuje niezłych fikołków w swoim felietonie, ale tutaj tak jakby staje w obronie kolonizatorów, którzy doprowadzili do niemal całkowitego wyginięcia ludności obu Ameryk. Mieli być przedstawieni w "Preyu" jako piękni wyzwoliciele Pierwszych Narodów? I tak, byli to przede wszystkim biali mężczyźni (i to z Europy!), więc o co chodzi? Mieli zakłamywać historię?

W dalszej części tekstu pastwi się za to nad "Pocahontas", czyli Naru (Amber Midthunder) z plemienia Komanczów, bo zwykła dziewczyna pokonała uzbrojonego po zęby przybysza z kosmosu (czemu nikt zastanawia się, jak Dawid pokonał olbrzyma Goliata przy użyciu kamyka z procy?), ale nawet już tego nie będę komentował, tylko wyjaśnię zakończenie filmu, bo chyba nie wszyscy skumali. A film jest podobno dla siedmiolatków.

Jak zwykła nastolatka pokonała Predatora? Ona użyła głowy, więc on ją stracił.

Cały myk tego filmu polega na tym, że bohaterka nie pokonuje Predatora siłą, łukiem, toporkiem czy pistoletem, ale intuicją i sprytem, które się ma, albo się nie ma (Arnie też w sumie wygrał w oryginale dzięki sztuczce z błotem). W sumie to nawet nie ona go zabiła, tylko strzelił sobie samobója.

Zapędziła wroga w pułapkę, skierowała na niego celownik laserowy z jego hełmu, który zgarnęła wcześniej i kiedy wystrzelił ze swojej naręcznej kuszy, pocisk zawrócił i go trafił między ślepia. Kosmiczny łowca przewyższał Komanczów pod każdym względem (choć był raczej świeżakiem w tym fachu, skoro ledwo radził sobie ze zwierzętami), więc to było jedyne logiczne rozwiązanie.

Dlatego właśnie finał "Prey", choć mało satysfakcjonujący (zwykle w tej serii tak bywa), trzyma się kupy, nawet jak na film science-fiction. Tak jak śpiewał Mezo: "siłę mózgu przeciwstawiam sile muskuł". Myślę, że zabity Predzio umierał szczęśliwy, bo znalazł godnego przeciwnika na naszej planecie. I naprawdę miał gdzieś, jakiej jest płci czy rasy, bo przyleciał tu się rozerwać. I w sumie tak też się stało.

Na marginesie dodam, że już wiele lat temu w tym uniwersum pojawiła się bohaterka, która tak zaimponowała kosmicznym łowcom, że przyjęli ją do swojego klanu – można powiedzieć, że była pierwszym człowiekiem-Predatorem. Tzn. jej twarz nagle nie zaczęła rozdziawiać się na wszystkie strony, ale wyruszała z nimi na polowania.

Mowa o Machiko Noguchi, która pojawiła się w komiksach serii "Aliens vs Predator" (można je dostać w Polsce). Możliwe, że w kontynuacji "Prey" (o ile takowa powstanie). twórcy skorzystają z tego motywu. Ja bym się cieszył, bo to byłby dopiero prawdziwy powiew świeżości w tej filmowej serii.

W kinie akcji kobiety kopią tyłki od dawna. Ripley i Sarah Connor to ikony.

Kinz akcji nie dopadł marksizm kulturowy, ale od dekad występują w nim twardzielki, kobiety, które stały się twardzielkami, a także te, które miały dużego farta lub były właśnie przebiegłe. Najśmieszniejsze jest to, że we wspomnianym artykule jest wymieniony film "Obcy" (1979 r.), w którym Ellen Ripley (Sigourney Weaver) pokazała Ksenomorfowi, gdzie raki zimują, ale autor i tak bezrefleksyjnie brnął dalej.

W tym arcydziele horroru sci-fi Ridleya Scotta zwyczajna kobieta w slipkach i koszulce pokonała potwora, którego każdy atom ciała służy do mordowania. I nie zrobiła tego w walce jeden na jednego, ale także go przechytrzyła. Powiem więcej, gdyby ten film wyszedł teraz, to oburzeni byliby nie tylko ultrakonserwatyści, ale i feministki. Takie mamy dziwne czasy teraz.

Ripley była w pewnym sensie seksualizowana: w finale paraduje w samych slipkach i koszulce bez stanika (jak nie wiecie, o co mi chodzi, to obejrzyjcie załączony fragment ze sceną przebierania się). Kiedyś to nikomu nie przeszkadzało (ale nie dam sobie ręki uciąć), a ta postać była wręcz przełomowa dla filmów akcji i stała się ikoną. Feminizmu i "męskiego" kina.

Kilka lat później, w 1984 roku, do kin wszedł "Terminator". Kolejne wielkie i ponadczasowe dzieło kultury masowej. W tej części android T-800 w ciele białego mężczyzny (Arnold Schwarzenegger) przybywa z przyszłości, by zlikwidować Sarah Connor (Linda Hamilton) - przyszłą matkę przywódcy rebeliantów. I znów, zwykła, ciężarna kelnerka pokonuje maszynę stworzoną do zabijania (sposobem: miażdży ją w prasie hydraulicznej - naciągane, co nie?).

Nie zapominajmy też o horrorach i slasherach. W nich bardzo często na koniec przeżywa kobieta.

Kobiety wygrywały też w wielu slasherach od samego początku powstania tego gatunku. Nawet powstało określenie na taki typ bohaterki - final girl. Dziewczyny były górą na końcu (powiedzmy, bo wiadomo, że były sequele, w których złole powracali) "Halloween", "Krzyku", "Koszmaru z Ulicy Wiązów" czy "Teksańskiej Masakry Piłą Łańcuchową". Pierwszą polską final girl była Zosia grana przez Julię Wieniawę w horrorze "W lesie dziś nie zaśnie nikt".

Już prędzej bym pomyślał, że wrzucanie często kruchych bohaterek w sidła psychopatycznych morderców ma znamiona sadyzmu ze strony twórców lub jest sposobem na przyciągnięcie widowni.

"Prey" to nie żaden manifest neomarksistów, tylko film wpisujący się w pewien schemat i tradycję klasycznego kina akcji. Dawno też w tym gatunku (w sumie od czasów "KIll Billa"), poza produkcjami superbohaterskimi i slasherami nie było też ciekawej i oryginalnej bohaterki, która do tego wymiata na ekranie. Zamiast narzekać, powinniśmy się cieszyć, że to nie był kolejny identyczny film z The Rockiem, Ryanem Goslingiem czy Vinem Dieselem.

Czytaj także: https://natemat.pl/430060,predator-prey-recenzja