Nie mówicie po angielsku, ale śmiejecie się z innych. Oto największy kompleks Polaków

Alan Wysocki
07 września 2022, 18:50 • 1 minuta czytania
Polacy nie potrafią mówić po angielsku, za to są pierwsi do recenzowania naszych umiejętności językowych. Mówisz ze wschodnim akcentem? Beka. Mówisz z pięknym brytyjskim zaciągnięciem? Beka. Mam małą propozycję – a może przestaniecie odreagowywać swoje frustracje na innych?
Nie mówicie po angielsku, ale śmiejecie się z innych. "Wstyd i żenada" Fot. Jan Graczyński / East News

Każdemu z nas się to zdarza – lubimy pośmiać się z tego, jak po angielsku mówią osoby publiczne, politycy, znajomi, a przede wszystkim my, Polacy. Powodów do radości regularnie dostarcza nam między innymi Andrzej Duda.


Nie mówicie po angielsku, ale śmiejecie się z innych. Oto największy kompleks Polaków

Z innymi równie głośnymi i wesołymi przypadkami mamy do czynienia podczas kampanii do Parlamentu Europejskiego. To okres, w którym dziennikarze nie mogą odpuścić sobie możliwości zastawienia pułapki w postaci pytania "A jak tam z angielskim u pana?".

Wtedy w studiu tworzy się napięcie, które odczuwam, nawet będąc po drugiej stronie ekranu. Jedni polegną, inni wybrną, ale uczucie dyskomfortu zostaje – i u odbiorcy, i u gościa programu.

Podobnego uczucia doświadczył bowiem każdy z nas i często nie dotyczy to samych umiejętności, a lęku przed wyśmianiem.

W końcu niemal wszyscy zostaliśmy chociaż raz zagadnięci po angielsku na środku ulicy z pytaniem o drogę lub w sklepie z prośbą o pomoc we wskazaniu alejki, czy też w porozumieniu się z kasjerką. Na obcokrajowców trafiamy na wydarzeniach okolicznościowych, a ostatnio szczególnie często w taksówkach.

Umiem mówić po angielsku. I to nawet płynnie, komunikatywnie. Podstawy załapałem już w podstawówce, a szlifów nabrałem w liceum. Śledzę zagraniczną prasę, oglądam popularne produkcje w oryginalne, ale pomimo tego wciąż pojawia się lęk, gdy mam wykorzystać swoje umiejętności. Nie przed tym, że się wyłożę, a przed tym, że mnie wyśmieją.

Mam wrażenie, że skłonność do wyzłośliwiania się ze zdolności językowych stała się naszą cechą narodową. Nie odczuwam dyskomfortu, gdy muszę porozumieć się po angielsku z obcokrajowcem, ale sytuacja diametralnie się zmienia, gdy w moim otoczeniu są inni Polacy.

Uświadomiłem to sobie zupełnym przypadkiem podczas przypadkowej rozmowy z koleżanką. – Kiedy mam mówić po angielsku przy Polkach lub Polakach, czuję blokadę. Kiedy jestem w innym kraju, jest zupełnie inaczej, swobodnie – zaczęła.

– Nikt nigdy nie zwrócił mi uwagi, wręcz przeciwnie – ludzie zawsze są życzliwi. A u nas, daj spokój... Czujesz się jak głupek, od razu do głosu dochodzą twoje kompleksy – dodała – Bo jak to tak?! Hehe! Wstyd i żenada. A ci sami ludzie przecież nie mówią na poziomie C2. Po prostu leczą własne kompleksy – zakończyła.

Nie ważne jak mówisz, mówisz źle

I wtedy poczułem charakterystyczne ukłucie, które uświadomiło mi, że ona nazwała coś, czego ja nie potrafiłem. Otóż kontakt z obcokrajowcem nie sprawia mi problemów, ale przy Polakach nienawidzę mówić po angielsku.

Akcentujesz "r" – źle. Nie robisz tego – źle. Mówisz jak native speaker? Śmieją się, że się popisujesz. Mówisz z akcentem wschodnim? Porównują cię do Rosjan.

Dla jasności chcę to podkreślić jeszcze raz. Nie mam na myśli żartowania, a prześmiewanie. Nie wiem, co jest śmiesznego w tym, że ktoś mówi z określonym akcentem.

Kilka miesięcy temu miałem okazję przeprowadzić wywiad w języku angielskim. Pokonanie bariery językowej zajęło mi kilka sekund. Byliśmy sam na sam. Rozmawiało się przyjemnie, a small talk przerodził się w kilkugodzinną kontynuację samego wywiadu.

Podobna sytuacja ma miejsce w taksówkach, gdy trafiam na anglojęzycznego kierowcę. Niejednokrotnie potrafiliśmy kontynuować dyskusję już po zakończeniu kursu. Nigdy nie byłem taki chętny do rozmów po angielsku przy rodakach.

Ten mechanizm wyśmiewania jest uniwersalny bez względu na wiek i płeć. Po raz pierwszy mamy z nim do czynienia w szkole, gdy koledzy podśmiewają się ze sposobu, w jaki odpowiadamy przed nauczycielką angielskiego. Później mierzymy się z nim... przez całe życie.

Dlaczego tak się dzieje? To bardzo proste. Odwrócenie uwagi od samego siebie oraz zagłuszenie kompleksów czy wyładowanie frustracji to świetny sposób na chwilowe, dość złudne poprawienie samooceny. Ale dlaczego moim kosztem?

Jeszcze inni próbują kamuflować swój zły angielski nie tylko wyśmiewaniem, ale także wywyższaniem się. Nie zliczę, ile razy widziałem ludzi, którzy ostentacyjnie wplatali angielskie słówka do zdań wypowiadanych po polsku.

Abstrahując od kaleczenia języka, chwilę później okazywało się, że nie są w stanie obejrzeć filmów bez lektora lub napisów. Ale to ja i mój akcent są śmieszne?

Trzeba też przyznać – jest od czego odwracać uwagę. Fatalna jakość nauczania angielskiego, brak okazji do jego wykorzystania oraz niekiedy zaporowe ceny kursów czy konsultacji skutecznie sprawiają, że ledwo składamy zdania.

Ale kompletnie nie rozumiem, jaki jest sens tych ciągłych przytyków?